niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
1094
BLOG

Krzysiek

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Rozmaitości Obserwuj notkę 27

 

Poznaliśmy się, gdy byłem na trzecim roku. On był wtedy znowu na pierwszym. Przesiadywał w gronie moich starszych kolegów, którzy zrezygnowali z bojów z doktor W., albo te boje przegrali, mieli do nas dołączyć/bądź już dołączyli w charakterze „spadów”, powtarzających rok. Jego roczna przygoda wtedy dobiegała końca, D. – co znała go długo -mówiła, że ma słabe comprehension i nie rokowało mu to awansu na rok następny. Jeździli tak pro forma codziennie na uczelnię, więcej czasu niż na zajęciach spędzając na korytarzu przed barkiem, taka galeria komentujących świat, zgryźliwców trochę jak w Muppet Show.

Pogwarki z nimi były odskocznią od wypełnionego pracą dnia. Nie miałem żadnych nadziei na swoisty sabbatical, wielomiesięczny komfort nicnierobienia. Czas pędził szybko, zajęć dużo, popołudniami już pracowałem. No i ona, po drugiej stronie miasta. Coraz bardziej Ona.  

Zamyśliłem się. Miało być o Krzyśku. Raz świętowaliśmy po jakimś egzaminie. – Chodźmy do niego, mówią. Poszliśmy. Wielkie bloczysko w środku miasta. Winda, chyba z tych co trzeba drzwi - te od wewnątrz zamykane - nogą przytrzymywać, by nie stawała.

Krzysiek ucieszył się umiarkowanie, zrobił herbatę, niósł ją w szklankach na spodeczkach, uważając by nie rozlać, sunął pomału do okrągłego stolika nakrytego dzierganą serwetą. Trochę podejrzliwy, pilnował barku, w którym miał ponoć schowanego dżepa. Miał dobry sprzęt grający, dostęp do ciekawych płyt. Pierwsze lody przełamane.

Potem chętnie gaworzył na przystanku, w autobusie na uczelnię. Lubił zaczynać od „słuchaj”, rozwijać swoją historię długo. Taką miał frazę. Trochę nie łapałem, gdzie właściwie konkluzja i czemu uważa ją za ważną. Nieszkodliwe besserwisserstwo, myślałem.

W sumie byłem u niego kilka razy. Z powodu muzyki. Kiepsko było wtedy z dostępnością nagrań, zupełnie wręcz beznadziejnie. Płyty zachodnie koszmarnie drogie na nasze warunki, ktoś z dostępem do nich był na wagę złota. Przegrywało się na kasety, nagrał mi co nieco, może i kwartety Coltrane’a, trochę się jazzem interesował. Zagrał mi kiedyś kawałek Zappy „Dinah Moe Hum”, historyjka tekstowo pikantna niezwykle, na pograniczu.

Raz była burza, Krzysiek otwarł po niej okno i powiedział: - Popatrz, jak wygląda miasto. Za oknem parowały mury i trotuary świeżo skropione deszczem. Fakt, od niego miasto wyglądało inaczej, schodziło w dół ku centrum. Trochę zdumiało mnie to, że powiedział ‘miasto’, znałem je od zawsze, nie patrzyłem z perspektywy przybysza.

Winda była blisko drzwi ich mieszkania, przemieszczanie się kabiny w górę i w dół, nieustanne, męczące, świdrujące. Musiała go drażnić, ruch tam i z powrotem. Nigdy nie mieszkałem w domu z windą. Takie szczegóły, gdy próbuję go zrozumieć po latach. Kartka przy drzwiach, że gaz, prąd, okna, klucze. Chyba kłopoty z pamięcią któregoś z rodziców.

Wydawał mi się sympatyczny w miarę, trochę zagubiony i samotny; kiedy byłem już na czwartym roku, a on poza uczelnią, kontakty w postaci wizyt u niego. Gadał dużo, co chwila wtrącał to swoje „słuchaj”, lubił gdy poświęcano mu uwagę. Musiało mu być trudno znów rok czekać, by kolejny raz zaczynać od nowa studia. Wypełniać to morze czasu, bo rok w moim pojęciu był wielką czasu pajdą. Nigdy tyle dla siebie nie miałem, manewrowałem w ciasnych zaułkach godzin, pomny ograniczeń, tłukłem dnem o rafy niedoczasu.

Kolega mu się zakochał, - nie ma już Karola, stwierdził. Byłem trochę watoliną taką, wypełniaczem pustki, co się porobiła. Z mojej strony też żadna wielka przyjaźń, kolegowanie się, wymiana opinii. Zaufania trochę, nauczyłem się boleśnie, by nie dawać go na kredyt.

Wiosną wczesną, bardzo naszą chociaż nie „naszą”, poszliśmy do niego z wizytą we dwoje. Jak chodzili D. z M.  Wiele robiliśmy we dwoje, cieszyliśmy się sobą. Chciałem mu odrobinę umilić i urozmaicić jego trudny czas, Jej pokazać trochę dziwnego kolegę.

Wtedy rozmawialiśmy ostatni raz. Przyniósł tę swoją nieśmiertelną herbatę, robił maślane oczy, nie do mnie przecie. Rozmowa się nie kleiła, opowiadaliśmy mu o akademickich rekolekcjach, więc to przed Wielkanocą było.  Pamiętać chcę ludzi w dobrym.

[Akapit usunięty w ramach akcji okaleczania bloga]

Jesienią Ona, że różni się próbują skolegować na uczelni, z kim bezpiecznie gadać. Bez wahania wskazałem Krzyśka. W końcu mu dosyć ufałem…

koniec (notki)  

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Rozmaitości