Leżałem na starej - zeszłorocznej - trawie, wokół topniał śnieg. Taka pogoda bywa tu w początkach maja, a zaledwie drugi dzień wiosny. Ruszył w mej głowie ten psalm o zielonych pastwiskach, na których pozwala się mi być.
Niewiarygodna zima to była. Przez swą bezśnieżność, w niższych partiach, ułatwiła dostęp do miejsc, do których o tej porze roku docierałem tylko na śnieżnych rakietach lub „tourowych” nartach. Sześć wyryp udało się tej zimy, która właśnie odchodzi, trzy z nich nawet kilkudniowe. Nie mam z nich zdjęć – dowodów, tylko kruchy ślad w pamięci.
Żadna nominacja do „Kolosów” za to nie grozi. Zwykłe włóczęgi karpackie, oblodzone szlaki, kilka lodospadów w miarę sprawnie pokonanych. Słoneczne krótkawe dni, łaskawość łagodnej pogody. Gdy siedzę na ciepłej hali, za pejzaż mając wielkie śnieżne pola wierchów okolicy dalszej i bliższej, przypominam sobie początek wiosny trzy lata wcześniej. Siedziałem z plikiem wyników, jak z wyrokiem, w specjalistycznej placówce medycznej, której sama nazwa była rokowaniem.
Tamtej wiosny, gdym się wyrwał na chwilę z kołowrotu obowiązków i zajęć i stanął wśród kwiecia łąk: wykres wiedzy, że może już ostatni raz dane jest mi to widzieć.
Nie cały ten psalm dla mnie pobrzmiewa, nadal idę ciemną doliną, nie przelewa mi się, stołu zastawionego na oczach nieprzyjaciół nie mam. Są wszak chwile, których mogło nie być wcale, podarowane radości i „nie brak mi niczego”.
Przeminę „jak ślimak, który się rozpływa” (Psalm 58, wers 9), pogodzony jestem.
Chwilowo spoczywam na pastwiskach, których zielenienia mam nadzieję dożyć.
Okrojony psalm, którym wyrażam swą wdzięczność za każdą chwilę, którą obdarzon jestem.
koniec notki
Inne tematy w dziale Rozmaitości