Jarek Szubrycht. "Życie, bierz mnie. Biografia Andrzeja Zauchy". Źródło: Mat. prasowe
Jarek Szubrycht. "Życie, bierz mnie. Biografia Andrzeja Zauchy". Źródło: Mat. prasowe

Autor biografii Zauchy: Ta historia pokazuje, że życie jest ważniejsze niż śmierć

Redakcja Redakcja Na weekend Obserwuj temat Obserwuj notkę 21
Możemy zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie tragiczna śmierć, jego kariera jeszcze nabrałaby rozpędu. Proszę zwrócić uwagę, że jego przyjaciel i partner sceniczny, Ryszard Rynkowski, największe sukcesy osiągnął w latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku. Z Zauchą mogłoby być podobnie – mówi Salonowi 24 Jarek Szubrycht, autor biografii Andrzeja Zauchy pt. „Życie, bierz mnie”.

Skąd pomysł, by zająć się biografią akurat Andrzeja Zauchy?

Jarek Szubrycht: Było to działanie fana, oburzonego tym, że postać Andrzeja Zauchy została w ostatnich latach przykryta niemal wyłącznie przez jego tragiczną śmierć, zabójstwem, którego padł ofiarą. A także jako fan przyznam, że zirytowany byłem faktem, że Zaucha tak szybko porzucał zespoły Dżamble i Anawa, które bardzo ceniłem, chciałem wiedzieć dlaczego podejmował takie decyzje, z dzisiejszego punktu widzenia kontrowersyjne. Gdzie i dlaczego znikał na długie miesiące, a nawet lata. Próbowałem znaleźć informacje na ten temat, ale niewiele tego było, dostęp do nich nie był łatwy, więc na tym etapie włączył się mój instynkt dziennikarski. Skoro nikt wcześniej w pełni nie opowiedział tej historii, doszedłem do wniosku, że ja to mogę zrobić.

Przeczytaj też:

Lotto zagra w kosza o medal w Paryżu

Dlaczego banki centralne inwestują w złoto? NBP wyjaśnia


Zacznijmy od początku – wcale nie było przesądzone, że Andrzej Zaucha będzie muzykiem, wróżono mu raczej karierę sportową, a nie muzyczną?

Nie powiedziałbym, że nie było pewne, że wybierze muzykę. Raczej ta muzyka była u niego od początku, wpływ na to miała jego rodzina. Począwszy od rodziny matki, gdzie byli wujowie muzycy, mieli swoją orkiestrę i uczyli małego Andrzeja grać. Ojciec też grywał, w krakowskich klubach do tańca i nauczył syna grać na perkusji. Ciotka wspomina, że jako dziecko Andrzej wymykał się na zakupach i gdy był gdzieś fortepian, próbował grać. Ta muzyka od dziecka go pociągała, i on był na nią w zasadzie skazany. Natomiast faktycznie – był czas, że równą pasją był sport. Uprawiał kajakarstwo.

Z sukcesami?

Tak, były dwa sezony nawet nie dobre, ale wybitne. Osiągał wtedy wyniki najlepsze w kraju, zdobywał tytuły mistrza Polski. Była nawet plotka, że miał mieć nominację olimpijską, ale z niej zrezygnował, bo wybrał muzykę. To akurat nie jest prawda, ale ja chyba rozumiem skąd ta plotka się wzięła. Otóż Andrzej Zaucha po dwóch świetnych latach, gdy wygrywał wszystko, przywoził ze startów całe naręcza dyplomów, zaczął wypadać troszkę słabiej, zaczął „wychodzić na ląd”, bo ciągnęło go do muzyki, do ludzi.

Myślę, że gdybym był trenerem, przekonywałbym go, żeby jednak nie rzucał sportu. I pewnie bym mówił „Andrzej, z takimi wynikami masz olimpijską nominację jak w banku”. Trenerom się nie udało. I chyba dobrze się stało, biorąc pod uwagę to, jak potoczyła się muzyczna kariera Zauchy. Jednak tego sportowego etapu życia nie można przekreślać. On w dużej mierze ukształtował Andrzeja, jego etos pracy, zorganizowanie, nauczył pracy z oddechem. To wszystko musiało mu się później przydawać.

I to były początki kariery muzycznej. Pan wspomniał, że najbardziej ceni jego osiągnięcia z zespołem Dżamble i Anawa, mniej te późniejsze. Jak jednak do zespołów tych Zaucha trafił?

Może małe sprostowanie – ja bardzo cenię i lubię solową twórczość Andrzeja Zuchy. Co więcej, podczas pracy nad książką doceniłem ten etap jeszcze bardziej. Natomiast niezmiennie pozostaję fanem zespołu Dżamble. Najciekawszej kapeli jazzrockowej w tamtym czasie w Polsce. Andrzej Zaucha pod koniec lat 60. występował w zespole Telstar, grającym covery znanych zagranicznych utworów, dość popularnym w krakowskich klubach.

W tym samym czasie grupa Dżamble poszukiwała wokalisty. Marian Pawlik i Benedykt Radecki usłyszeli, że utalentowany gość śpiewa w Telstarze od lidera tej grupy. Poszli dwukrotnie na koncert. Za pierwszym razem Zaucha ich kompletnie nie przekonał. Zapewne przez nieodpowiednio dobrany dla niego repertuar. Za drugim razem też wydawało się, że nic z tego nie będzie. I nagle, już pod koniec koncertu usłyszeli wykonanie "Georgia On My Mind" z repertuaru Raya Charlesa. I to było to. Zaprosili Zauchę na próbę. I reszta jest już historią.

 Z Dżamblami wyszła jedna płyta, potem Zaucha trafił do legendarnego zespołu Anawa. Miał szczęście?

To, że trafił do zespołu Anawa było z punktu widzenia jego kariery i dobre, i złe. Dobre – bo zespół ten był już wtedy uznany i to była świetna grupa. Złe – bo kojarzony był z poprzednim wokalistą, Markiem Grechutą. Wybitnym, ale też zupełnie innym artystą niż Zaucha. I do tego niezwykle popularnym. Więc widownia, która szła na koncerty licząc, że będzie mieć powtórkę z Grechuty, była zawiedziona.

Zaucha nie próbował nawet udawać – wykonywał zupełnie inny repertuar, a do tego Jan Kanty Pawluśkiewicz całkowicie przebudował skład zespołu. Po latach ta płyta, nagrana przez Anawę z Zauchą, jest uważana za jedno z największych osiągnięć w historii polskiego rocka progresywnego. Ale wtedy nie chwyciło, zostało docenione dopiero po latach. Często przez ludzi, których wtedy nie było nawet na świecie.

Przełom w karierze Andrzeja Zauchy to lata 80-te?

Po odejściu z Anawy jeszcze przed wydaniem płyty, o co Pawluśkiewicz miał zresztą słuszne pretensje, Zaucha szukał przygód dalej. Doszła proza życia, urodziła się córka. Grał chałtury w Europie Zachodniej za niemieckie marki i austriackie szylingi. Dlatego prawie do końca lat 70. był nieobecny w kraju, a już na pewno nie nagrywał zbyt dużo i nie pilnował swojej kariery nad Wisłą. W kolejnej dekadzie było lepiej, ale też niełatwo, bo trzeba pamiętać, że lata 80. to był trudny czas. Najpierw stan wojenny, który wyhamował wiele karier, w tym Zauchy, potem zaczęło się niby normować, ale był kryzys, czas niedoboru, brakowało granulatu na płyty, trzeba było mieć dojścia, znać ludzi.

Zaucha w ten sposób nie umiał zadbać o swoją karierę, nie potrafił albo nie chciał załatwiać sobie wydawnictw czy promocji. W połowie dekady wciąż jeszcze eksperymentował. Niektórzy zarzucali mu, że był niezdecydowany. Ja to widzę inaczej - warsztatowo był już dojrzały, ale szukał tożsamości, przyjmował różne propozycje, bo chciał sprawdzić się w różnych gatunkach muzycznych, spróbować współpracy z różnymi autorami i muzykami. To normalne, on nie miał jeszcze 40 lat. Pod koniec lat 80. artystycznie okrzepł. I wchodził w najlepszy okres w karierze. Był powszechnie lubiany, był dobrym kompanem. Ale też był coraz bardziej doceniany jako artysta.

Andrzej Zaucha, Monika Borys, Życie, bierz mnie, Jarek Szubrycht, Salon24.pl
Piosenkarka i aktorka Monika Borys piosenkarz Andrzej Zaucha. Fot. PAP/Krzysztof Świderski

Tę karierę przerwała tragiczna śmierć w październiku 1991 roku. Był u szczytu kariery, czy może rozwinąłby się jeszcze bardziej?

Na pewno możemy zaryzykować stwierdzenie, że jego kariera jeszcze nabrałaby rozpędu. Proszę zwrócić uwagę, że jego przyjaciel i partner sceniczny, Ryszard Rynkowski, największe sukcesy osiągnął w latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku. Z Zauchą mogłoby być podobnie. Miał sporo planów. Już umawiał się na nową płytę z Jerzym Dobrzyńskim i Zbigniewem Książkiem. Miał być to album popowy, ale znowu zanurzony w soulu, RNB, muzyce w stylu Stevie Wondera czy Quincy Jonesa. W Polsce takie brzmienia były popularne przede wszystkim za sprawą Michaela Jacksona, słuchało się tego, ale mało kto umiał to wykonywać. Zaucha to potrafił.

Niedługo przed śmiercią Zaucha wspólnie z Włodzimierzem Korczem, Alicją Majewską i Haliną Frąckowiak nagrali płytę z kolędami. Korcz planował też skomponowanie i nagranie albumu solowego Andrzeja. Jestem też przekonany, że śpiewałby, bo nigdy nie przestawał śpiewać, jazz. Czas dla Zauchy jako wokalisty jazzowego przyszedłby, bo przestrzeń na to pojawiła się w latach 2000. Więc może nie w latach 90., ale dekadę później również w tym gatunku muzycznym Zaucha by się mógł spełniać. Zresztą potwierdza to sukces, jaki odniósł Kuba Badach wykonując repertuar Zauchy, w wersjach zdecydowanie mniej popowych od oryginałów.

Jak już Pan wspomniał od trzydziestu lat głównym motywem w rozmowach na temat Andrzeja Zauchy jest jego tragiczna śmierć – artysta został zastrzelony 10 października 1991 roku. Pan w swojej książce wątek ten umieścił na dalszym planie?

Nie do końca, bo oczywiście wątku tego nie można pominąć, ani przemilczeć, poświęcam mu w książce tyle uwagi, ile trzeba, by wszystko szczegółowo wyjaśnić. Natomiast faktycznie – starałem się napisać książkę o Andrzeju Zausze jako człowieku. Na tych 500 stronach przedstawiłem prywatne i artystyczne perypetie Andrzeja Zauchy, czasy i miejsca, które go stworzyły, ludzi, których spotykał - sądzę, że wystarczająco dużo dowodów na to, że życie tu jest ważniejsze niż śmierć, dlatego moja książka życie ma w tytule.

Czytaj dalej:

ABBA ogłosiła swój wielki powrót... i znowu zakończyła działalność

Zmarł wybitny aktor, odtwórca roli "Hubala". Ryszard Filipski odszedł po długiej chorobie

Poruszająca prawda o Kiersznowskim. Ukrywał chorobę, bo nie chciał, żeby się martwili

Najnowsza książka Mroza „obraża uczucia religijne”. Tak uznała ważna stołeczna instytucja

Aukcja zniszczonych książek Olgi Tokarczuk - wszystkie tytuły wyprzedane

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo