TVP / Youtube.com
TVP / Youtube.com

13 grudnia skończył się w Polsce socjalizm

Rafał Woś Rafał Woś Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 100
Równo 40 lat temu gen. Wojciech Jaruzelski wprowadził w Polsce kapitalizm.

Bajka o upadku komunizmu. Jest uwielbiana, ale nieprawdziwa

Nasze dzieje (jak każde dzieje) pełne są wygodnych przeinaczeń. Wygodnych (jak zwykle) dla zwycięzców. A przez niczego nieświadomych statystów zaakceptowane jako coś oczywistego i niepodlegającego dyskusji. Jednym z takich wygodnych przeinaczeń jest rodowód nadwiślańskiego kapitalizmu oraz naszej liberalnej demokracji. W pakiecie nazywanych III RP. 

Oficjalna wersja dla grzecznych dzieci głosi rzecz jasna, że „komunizm zawalił się pod własnym ciężarem 4 czerwca 1989 roku”. I trzeba było ten kraj w pocie czoła postawić z powrotem „z głowy - na nogi”. W rzeczywistości było jednak inaczej. Nie komunizm, nie pod własnym ciężarem i nie 4 czerwca ’89. A poza tym - jak w dowcipie - wszystko się zgadza. 

To legenda solidarnościowej opozycji Karol Modzelewski pierwszy postawił tezę, że neoliberalna transformacja zaczęła się w Polsce 13 grudnia 1981. Czyli w momencie, gdy Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Generał zdecydował się w ten sposób na siłową rozprawę z tzw. Pierwszą Solidarnością. Czyli ze związkiem zawodowym domagającym się przede wszystkim poprawy warunków ekonomicznych i socjalnych. A także większego samostanowienia dla ludzi w ich własnym miejscu pracy. Postulaty ogólnopolityczne odgrywały tu rolę pomocniczą. Jeśli nie wierzycie, to poczytajcie choćby 21 postulatów ze stoczni gdańskiej. Zobaczycie wtedy, że idzie tam głównie o sprawy płacy i pracy. O podwyżki, cofnięcie skutków drożyzny, wolne soboty, prawo do strajku. I nawet jeśli (jak wskazują historycy) walki frakcyjne wewnątrz obozu władzy w jakiś sposób powstanie Solidarności animowały (vide rola Lecha Wałęsy), to przecież nie ulega wątpliwości, że w roku 1981 władza już „S”absolutnie nie kontrolowała. A związek wyrażał wówczas autentyczne tęsknoty i dążenia szerokich mas polskiego społeczeństwa. Nie tylko garstki inteligentów-opozycjonistów, ale także licznych robotników. 

A Jaruzelski stanem wojennym - jak powiadał Modzelewski - złamał tej „pierwszej Solidarności” kręgosłup. Nigdy się ona już po tym gwałcie nie podniosła. A gdy wyszła z ukrycia w drugiej połowie lat 80. „Panna S” była już kimś zupełnie innym. W tym sensie Jaruzelski zniszczył marzenie o „lepszym socjalizmie”. Jednocześnie pluralistycznym politycznie, ale też troszczącym się o zwykłego człowieka: o jego pracę, dobrobyt i dach nad głową. Zamiast tego generał i jego ludzie rozpoczęli marsz w kierunku czegoś odwrotnego. Systemu pozornie demokratycznego, ale o mocno ograniczonym faktycznym pluralizmie. Ten system był (aż do przesady) wolnorynkowym. W tym systemie ludzie z zasobu staną się kosztem. A rację będzie miał najsilniejszy. A reszta? Widocznie sami sobie winni, bo nie dość przedsiębiorczy, zaradni i za bardzo roszczeniowi lub też (modne wtedy słowo) „zsowietyzowani”. 

Ja bym jednak tezę Modzelewskiego jeszcze wzmocnił. Bo zmiana, której 13 grudnia 1981 roku dokonał Jaruzelski była podwójna. 

Czytaj też:

Podwójne znaczenie decyzji Jaruzelskiego

Po pierwsze, dokonał on faktycznego demontażu tzw. demokracji ludowej. Czyli systemu, który funkcjonował w Polsce od roku 1945. A - wliczając czasy sanacji - pewnie nawet i dłużej. Oczywiście, że demokracja ludowa nie była systemem pluralistycznym i liberalnym. A wybory nie przypominały tych, które mamy dziś. Warto jednak przypomnieć, że nawet w tamtym systemie istniał specyficzny trójpodział władzy. Ta władza była w Polsce Ludowej w praktyce dzielona pomiędzy trzy ważne ośrodki. Najsilniejszą rolę odgrywała oczywiście partia. Jednak faktyczne decyzje podejmował rząd. A wszystkiemu przyglądała się z boku armia oraz resorty siłowe. Podobnie było z resztą w innych demoludach z ZSRR na czele. Czasem górę brali jedni, czasem drudzy. Powstawały rozmaite sojusze. Ale ten swoisty socjalistyczny system „checks and balances” funkcjonował. Zmienił to dopiero Jaruzelski, który - po obaleniu Gierką - skomasował w jednym ręku wszystkie wspomniane ośrodki władzy. Od lutego 1981 był premierem. W październiku tego samego roku został pierwszym sekretarzem KC PZPR. A wojsko kontrolował już przecież od dawna. Oznaczało to nic innego jak zaprowadzenie faktycznej dyktatury jednego ośrodka władzy. Jeśli uznać, że PRL miał problem z politycznym pluralizmem przed rokiem 1981, to po stanie wojennym stał się w zasadzie wojskową dyktaturą porównywalną z reżimami latynoamerykańskimi w przeszłości, a Afryką albo Myanmarem dziś. 

I tak dochodzimy do drugiego elementu. Jaruzelski - idąc tropem innych wojskowych dyktatorów w stylu np. Augusta Pinocheta - miał zupełnie wolne ręce do wprowadzania w Polsce kapitalizmu. Pomysł polegał oczywiście na tym, by podzielić się władzą polityczną z grzeczniejszą częścią opozycji, ale zachować kontrolę nad najcenniejszymi zasobami gospodarczymi. A zmianę tę ukryć za parawanem „wolnego rynku”. To nie Jaruzelski był tego planu jedynym autorem. Idea wyszła od młodszych od „Jaruzela” o pokolenie elit państwa i partii. Tych, które w III RP będą stały za sukcesem SLD. Politycy, których w tej roli zobaczymy (Kwaśniewski, Miller, Belka) będą jednak tylko symbolami. Aktorami wynajętymi do firmowania tej przemiany. Większość z inicjatorów polskiego skoku w kapitalizm na zawsze pozostanie w cieniu. Gdzieś na styku służb mundurowych, biznesu, dyplomacji, mediów. To pokolenie chciało zrzucić cisnący ich coraz bardziej gorset realnego socjalizmu. Czuli lepsi, sprytniejsi, lepiej wykształceni, światowi i bardziej godni splendorów od całego tego pospólstwa, które (zgodnie z oficjalnym przesłaniem PRL) mieli reprezentować. To klasyczne oderwanie się „nowej klasy” - co opisywali błyskotliwie liczni obseratorzy z Milovanem Dżilasem na czele. Żaden system nie jest od tego wolny. 

To oni będą chcieli kapitalizmu. Zwłaszcza, że zanim ten kapitalizm oficjalnie nastanie oni zdążą się przygotować do zwycięstwa w tej nowej grze. Nic dziwnego - w końcu sami będą mieli całą dekadę lat 80. żeby ustalić reguły gry. Kiedy więc na przykład w roku 1988 powstaną pierwsze prawa umożliwiające tzw. wolną przedsiębiorczość (ustawy Wilczka) albo budowę prywatnego sektora finansowego (ustawy Sekuły) oni będą ich pierwszymi beneficjentami. Oczywiście w bajeczkach dla grzecznych dzieci będziemy słyszeli o tysiącach polskich protoprzedsiębiorców handlujących z łóżek polowych „mydłem i powidłem”. Ale sprawdźcie sobie w wolnej chwili ilu z nich znalazł się w III RP na liście najbogatszych Polaków. No niestety prawie żaden. A kim byli najbogatsi? Co robili w latach 80.? No właśnie. 

Czytaj też:

Dyktator Jaruzelski da im czas i możliwość przeprowadzenia operacji transformacja z „realnego socjalizmu” w „realny kapitalizm”. Potem znajdzie się solidarnościowców, którzy ten proces podżyrują swoim opozycyjnym autorytetem. Udzielą oficjalnego odpuszczenia grzechów. A z tych, co nie będą się chcieli z tym pogodzić zrobi się oszołomów. I gotowe. III RP w pełnej krasie.

W tym sensie można nawet powiedzieć, że polskie przemiany będą się odbywały wedle dwóch prędkości. Terapia szokowa Leszka Balcerowicza dla pospólstwa. I spokojny, ewolucyjny i przygotowany w szczegółach proces przemian dla uprzywilejowanych. 

A wszystko to zaczyna się właśnie 13 grudnia 1981 roku. I dlatego to jest taka ważna data. Właśnie dlatego.

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka