Tusk marzy o jednej liście, bo nikt nie chce z nim koalicji? Fot. PAP/Lech Muszyński
Tusk marzy o jednej liście, bo nikt nie chce z nim koalicji? Fot. PAP/Lech Muszyński

Tusk chce jednej listy opozycji. Ekspert mówi, dlaczego tak mu zależy. PO ma problem

Redakcja Redakcja PO Obserwuj temat Obserwuj notkę 24
Z Platformą jest jeden poważny problem. Ona jest pożądanym koalicjantem dla pozostałych graczy tylko w jednej konfiguracji – czyli przy powołaniu wspólnej listy całej opozycji. PSL chciałby koalicji z ruchem Szymona Hołowni, głośno o tym mówi, ale już krytykuje PO. Lewica krytykuje PO, nie bardzo widzi się w sojuszu z PSL, ale już może rozmawiać z Hołownią. A znów Hołownia jest gotów porozumieć się z PSL, ale chyba jest też otwarty na współpracę z lewicą. Najmniej prawdopodobny jest sojusz z PO – mówi Salonowi 24 prof. Jarosław Flis, socjolog, Uniwersytet Jagielloński.

Donald Tusk apeluje o jedną listę opozycji. Z kolei w odpowiedzi politycy PSL argumentują, że jedna lista to samobójstwo, powinny być dwie. Jakie rozwiązanie jest najbardziej optymalne z punku widzenia samej opozycji, a jakie byłoby najlepsze z perspektywy partii rządzącej?

Prof. Jarosław Flis: Żadne z rozwiązań skrajnych nie jest dla opozycji specjalnie korzystne. To znaczy ani jedna lista, ani cztery listy nie dadzą optymalnego wyniku. Chociaż trzeba pamiętać o jednym – niedawny sondaż dla „Dziennika Gazety Prawnej” dał wynik poparcia przy jednej, dwóch i czterech listach opozycji. I w każdym z tych badań Prawo i Sprawiedliwość traci władzę. Ale też w żadnym z tych scenariuszy nie jest to zwycięstwo miażdżące. Widać w tym jedną prawidłowość – łącząc listy zyskuje się więcej na arytmetyce, a traci na liczbie wyborców. Czasem to się równoważy, czasem nie.

Przeczytaj też:

Putin przeszedł poważną operację? Zaskakujące doniesienia brytyjskich mediów

Uściślając „zysk na arytmetyce” – chodzi o to, że wspólna lista PSL z Hołownią miałyby więcej posłów niż osobno miałby PSL i osobno Polska 2050. Ale wspólna koalicja miałaby za to mniej głosów, niż każde z tych ugrupowań osobno. Pytanie, czy zwiększenie liczby mandatów będzie na tyle duże, że zniweluje utratę poparcia, czyli – czy pozwoli odebrać władzę PiS.

W tym kontekście najbardziej ryzykowne są rozwiązania skrajne – bo przy czterech listach jest owszem większe poparcie, ale mandatów mniej, a przy jednej więcej mandatów, ale znacznie niższe poparcie. Przy dwóch lub trzech listach nie będzie takiego odpływu wyborców, jaki będzie przy jednej liście. Ale arytmetycznie już będzie zysk.

To w takim razie dlaczego Platforma Obywatelska tak bardzo prze do jednej listy?

Z Platformą jest jeden poważny problem. Ona jest pożądanym koalicjantem dla pozostałych graczy tylko w jednej konfiguracji – czyli przy powołaniu wspólnej listy całej opozycji. Bo popatrzmy na inne ugrupowania. PSL chciałby koalicji z ruchem Szymona Hołowni, głośno o tym mówi, ale już krytykuje PO. Lewica krytykuje PO, nie bardzo widzi się w sojuszu z PSL, ale już może rozmawiać z Hołownią. A znów Hołownia jest gotów porozumieć się z PSL, ale chyba jest też otwarty na współpracę z lewicą. Najmniej prawdopodobny jest sojusz z PO.

Czyli jedna lista jest raczej mrzonką?

Na razie jest to tylko pewna gra. Na razie nie wiemy dwóch kluczowych rzeczy. Po pierwsze – kiedy będą wybory. Czy odbędą się już po wyborach samorządowych, czy jakoś przed. Po drugie, nie wiemy kiedy, ani jak zakończy się wojna w Ukrainie. Tak więc teraz ciężko cokolwiek wyrokować, te deklaracje ze strony formacji opozycyjnych to bardziej takie „wstępne zaloty”.

Czy przy dwóch, lub większej liczbie list, jedna z nich mogłaby na przykład próbować odbierać wyborców PiS, podczas gdy jedna lista z Tuskiem i lewicą nie miałaby na to szans?

Tu na razie nie wiemy jak skończą się spory wewnątrz Zjednoczonej Prawicy, między PiS a Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry, co stanie się z Konfederacją. To co się działo ostatnio, czyli wybór sędziów KRS, Adama Glapińskiego na kolejną kadencję prezesa Narodowego Banku Polskiego, próby zmian w ordynacji wyborczej, to wszystko świadczy moim zdaniem o tym, że PiS słabnie. To nie jest próba wzmocnienia się partii, która wygrywa, ale uratowania przyczółków na wypadek spodziewanej porażki. To zachowanie kogoś, kto nie idzie do lekarza, rehabilitanta, ale kupuje sobie kule. To dzieje się na rok przed wyborami. Ale pamiętajmy, że te emocje będą narastać. Już dziś Ziobro z Morawieckim zachowują się jak stare małżeństwo, które nie może już na siebie patrzeć, ale łączy ich wspólny kredyt. Gdy dojdzie do wyborów, układania wspólnej listy, to kredytu nie będzie. I raczej trudno się spodziewać, by „małżonkowie”, którzy są w ostrym konflikcie wzięli kolejną pożyczkę. Raczej nastąpi rozwód. Szczególnie, że Ziobro dostał kolejny sygnał, że stawianie się jest opłacalne. Dlatego zbyt wiele może się jeszcze zdarzyć, by z całą pewnością prognozować coś na temat wyborów i konfiguracji politycznych, jakie wtedy się pojawią.

Przeczytaj też:

Tusk: Robiłem wszystko, żeby Lotos czy Azoty nie wpadły w ręce Rosjan

Kontrowersyjny pomysł Partii Razem. Polski Kościół go popiera


Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka