Wojna dziś toczy się też w sieci i na poziomie informacji Fot. Pixabay
Wojna dziś toczy się też w sieci i na poziomie informacji Fot. Pixabay

„Na wojnę z fake newsami nie jesteśmy gotowi. Czas wreszcie przywrócić zasady”

Redakcja Redakcja Cyberbezpieczeństwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 11
Szczególnie dziś istotne jest, aby dziennikarze i media powrócili do podstawowych zasad tworzenia informacji. Stara szkoła mówi – informacje podajemy na podstawie dwóch (a najlepiej trzech), niezależnych od siebie, wiarygodnych źródeł. Czyli informację od pana X potwierdza nam pani Y. Ale nie może być tak, że pani Y jest na przykład żoną pana X – mówi Salonowi 24 dr Piotr Łuczuk, medioznawca, ekspert w dziedzinie cyberbezpieczeństwa, autor pierwszej polskiej książki o cyberwojnie, UKSW.

Kilka dni temu media obiegła nieprawdziwa informacja o tym, że polscy i ukraińscy narodowcy 11 listopada pójdą razem „pod wspólną banderą”. Nie wszyscy załapali nie najwyższych lotów żart i fałszywy news był komentowany przez poważnych ekspertów. W czwartek pojawił się nieprawdziwy news o śmierci ks. Stanisława Małkowskiego. Podały go Polska Agencja Prasowa, w ślad za nią inne media. Na Twitterze opublikował sam premier. Wiadomość okazała się nieprawdziwa. Zaraz po 24 lutego i pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę mówił Pan, że obok działań militarnych, politycznych, odbywa się wojna informacyjna i w cyberprzestrzeni. Czy to, jak rezonowały wspomniane fake newsy, szczególnie ten o ks. Małkowskim, sprawia, że możemy się bać, a do wojny informacyjnej nie jesteśmy najlepiej przygotowani?

Dr Piotr Łuczuk: Nie jesteśmy przygotowani i to wyraźnie zobaczyliśmy. Przy czym powiem, że paradoksalnie może dobrze się stało. Bo wszyscy zobaczyli, że jest problem, że fake newsy mogą „zrobić dzień” mediom w całej Polsce. To jest ten moment, by wszyscy wyciągnęli wnioski.

W sprawie newsa o ks. Małkowskim zadziałał pewien klasyczny mechanizm. Skoro informację o śmierci znanego kapłana podają ludzie wiarygodni, dziennikarze uznali ją za wiarygodną. Podała to Polska Agencja Prasowa, która jest uznanym medium, w dodatku działającym w ramach projektu zwalczania fake newsów „Fake Hunter”. A więc powinna być odporna na takie fałszywe wrzutki. Mało tego, informacja znalazła się na profilu premiera w mediach społecznościowych.

A kto jak kto, ale szef rządu jest dobrze poinformowany. Stąd ciężko mieć pretensje do tych dziennikarzy, którzy podali tę informację. Natomiast słowa uznania należą się reporterowi portalu Niezależna, który wykonał telefon do ludzi z najbliższego otoczenia księdza, by informację potwierdzić. Potwierdzenia nie było, okazało się, że ksiądz Małkowski żyje.

Przeczytaj też:

Dla wyborców kryzys węglowy PiS to może być już za dużo. Ekspert o przyszłości partii

Do działań samych mediów za chwilę wrócimy. Jednak tu kluczowe jest pytanie o same fałszywe informacje, kto na nich korzysta. News o „wspólnej banderze” był prześmiewczy, ale wymierzony we współpracę z Ukrainą. Fałszywa informacja o śmierci księdza delikatnie mówiąc niesmaczna. Jednak zagrożenie ze strony tych konkretnych informacji, nie jest ogromne. Jednak można sobie wyobrazić, że gdzieś rezonuje fake news o ataku nuklearnym na Polskę, wywołuje zbiorową histerię. Albo o zabójstwie dokonanym przez jakąś grupę i prowadzi do odwetu, już prawdziwego. To zresztą w przeszłości prowadziło do zbrodni. Czy tu możemy mieć do czynienia z „balonem próbnym”, który ma za zadanie sprawdzić, jak społeczeństwo reaguje na fake newsy, a potem może dojść do poważniejszej manipulacji?

Oczywiście, że może tak być. I dlatego mówię, że w pewnym sensie dobrze się stało, bo to ostatni moment na uzmysłowienie sobie, że zagrożenie jest realne. Taka zbiorowa histeria już miała miejsce, gdy ludzie masowo zaczęli wypłacać gotówkę z bankomatów. Bo poszedł fake news, że gotówki zabraknie. I zabrakło. Ale nie dlatego, że banki, czy rząd mieli taki „szatański plan”. Ale dlatego, że ludzie masowo, ze strachu ją wypłacili, a obsługa bankomatów nie była w stanie na czas ich zapełnić.

Fake newsy mogą mieć ogromne znaczenie w gospodarce, gdzie na przykład info o tym, że spółka giełdowa X może przejmie firmę Y a spółka Z zbankrutuje, może doprowadzić do rozmaitych ruchów na rynku akcji. Czasem wielomiliardowych zysków i strat. I tu akurat Komisja Nadzoru Finansowego reaguje, gdy jest możliwość, że doszło do kontrolowanego przecieku, świadomego działania. Są poważne kary.

Jednak w przypadku newsów dotyczących polityki tak nie jest. I nawet trudno sobie wyobrazić, jak takie kary miałyby wyglądać?

Dlatego tu, kluczowa jest zasada ograniczonego zaufania ze strony odbiorców, to po pierwsze. Korzystanie nie tylko z jednej gazety, czy portalu, ale dywersyfikowanie informacji. Bo nawet najbardziej prestiżowe pismo, telewizja czy stacja radiowa mogą nie z własnej winy powielić fake newsa. Więc dobrze, żeby odbiorcy mieli wyrobiony krytycyzm. Z drugiej strony szczególnie dziś istotne jest, aby dziennikarze i media powrócili do podstawowych zasad tworzenia informacji.

Stara szkoła mówi – informacje podajemy na podstawie dwóch (a najlepiej trzech), niezależnych od siebie, wiarygodnych źródeł. To określenie „niezależnych od siebie” jest bardzo istotne. Musi to wyglądać tak, że informację od pana X potwierdza nam pani Y. Ale nie może być tak, że pani Y jest na przykład żoną pana X. Muszą być to źródła całkowicie od siebie niezależne i co najważniejsze nie powielające (uwiarygadniające) nawzajem podawanych przez siebie informacji.

W dobie szybkich informacji jest to nieco trudne. Czasem zdarza się, że ktoś otrzymuje bardzo ważnego newsa. Ma potwierdzenie z jednego źródła. Pal sześć, jeśli jest to news o jakimś związku polityka, czy transferze piłkarza – skoro nie są to sprawy decydujące o życiu i śmierci, możemy, a nawet powinniśmy poświęcić interes gazety, poszukać bądź poczekać na potwierdzenie. Czasem jednak są to newsy o niezwykle dużej wadze społecznej – dotyczą np. wojny, zagrożenia, czy innych kwestii istotnych dla ludzi. Dziennikarz staje wtedy przed dylematem – podanie niepotwierdzonej informacji vs rzetelność?

Niekoniecznie. Bo można, o czym uczy się w szkołach dziennikarskich, pogodzić te dwie wartości. Można podać informację na zasadzie: „Dowiedzieliśmy się o wybuchu wojny. Jest to informacja na ten moment niepotwierdzona, doniesienia pochodzą tylko z jednego źródła. Podajemy ją z uwagi na jej wagę. Staramy się o potwierdzenie tej wiadomości”.

W taki sposób jest informacja podana, z zastrzeżeniem, że jest z jednego źródła. Dziennikarz zachowuje się rzetelnie, bo wyraźnie mówi odbiorcy, że news nie jest jeszcze do końca pewny, ale prawdopodobny. Gorzej, gdy media podają bezrefleksyjnie jako pewnik coś, co nie jest pewne, albo jest wręcz fake newsem.

Mówi Pan o krytycznym odbiorze przez czytelników, słuchaczy, czy widzów. Ale z tym bywa problem. Wszyscy znają historię słuchowiska Orsona Wellsa o ataku Marsjan, które wywołało panikę. Mniej znana jest historia z Polskiego Radia, opowiedziana kilka lat temu przez Bohdana Tomaszewskiego. Wybitny radiowiec – Wojciech Trojanowski, przed wojną sportowiec, potem spiker Polskiego Radia, w czasie wojny żołnierz, a po niej dziennikarz Radia Wolna Europa – komentował w latach 30-ych mecz Polska-Niemcy. W pewnym momencie krzyknął „Jezus Maria, Niemcy atakują!”. Ci, co transmisji słuchali z zainteresowaniem, wiedzieli o co chodzi. Rzec w tym, że w niektórych domach (dziś też tak jest) radio po prostu jest włączone, towarzyszy wykonywaniu rozmaitych czynności domowych. I ludzie, którzy nie słuchali dokładnie, słysząc słowa o ataku Niemiec wpadli w panikę, ładowali dobytek na wozy, etc. Więc z tym krytycyzmem chyba nie jest za łatwo?

No tak, a wystarczyło, by po prostu chwilę przy tym radiu usiąść, wsłuchać się, by wiedzieć, że to jedynie transmisja sportowa. Tu nie było fake newsa, ale nieporozumienie. Są też jednak inne sytuacje – media, które mają charakter rozrywkowy i wprost mówią, że wszystkie ich informacje są nieprawdziwe, są publikowane w ramach żartu. A jednak badania wskazują, że jest grupa osób, które uważa to, co czyta w takich portalach za prawdę.

Ale tu akurat jedyne co możemy zrobić to apelować do ludzi, by świadomie przyjmowali newsy, by nie byli bezkrytyczni, uważnie słuchali radia, oglądali telewizję. Na fake newsy i propagandę uczulać. Fałszywe informacje są stare jak świat. Niektórzy uważają, że jednym z pierwszych był Koń Trojański. Trojanie dali się nabrać i zapłacili słoną cenę.

Znanym fake newsem jest ten o Marii Antoninie, która na stwierdzenie, że lud nie ma chleba, miała odpowiedzieć „to niech je ciastka”. Stwierdzenie to faktycznie padło, ale nie z ust Marii Antoniny. Ale przypisanie jej tych słów miało ogromne i dość ponure konsekwencje.

Bo prawdziwie dobry fake news to nie fałszywa informacja. Ale informacja, która w części, bądź całości jest prawdziwa, ale podaje się ją w „odpowiednim” dla manipulatora kontekstem. I staje się, poprzez kontekst kłamliwą. Na przykład – Ukrainiec spowodował wypadek drogowy. Może być to prawda. Podana może zostać tak, że „Ukraińcy celowo zabijają na naszych drogach”. I staje się kłamstwem, w dodatku służącym konkretnym celom.

Bronić się jest trudno, bo jak ktoś powiedział, „zanim prawda założy buty, kłamstwo obiegnie świat”. Cytat ten przypisuje się różnym osobom – najczęściej Markowi Twainowi, czy nawet Ernestowi Hemingwayowi. Kto naprawdę to powiedział? Warto, zrobić sobie teraz szybki test ze sprawdzania źródeł informacji i odnaleźć autora tych słów.

A wracając do pytania - fake newsów całkiem wyeliminować się nie da. Ale można zminimalizować ich szkodliwość. Szczególnie uodpornić muszą się media i rządzący. Bo faktycznie ostatnie wypuszczone w mediach fałszywe informacje mogą być balonem próbnym, przed czymś większym. Rząd, media oraz instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo informacji powinny doprowadzić do sytuacji, w której z tego balonu zejdzie powietrze.

Przeczytaj też:

Powstała nowa partia w Sejmie. To zbuntowani konserwatyści z PO

Będzie nowy podatek zamiast "daniny Sasina"


Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie