31 stycznia 2022 roku nowym selekcjonerem reprezentacji Polski został Czesław Michniewicz. Jego kadencja trwała niecały rok. Fot. PZPN
31 stycznia 2022 roku nowym selekcjonerem reprezentacji Polski został Czesław Michniewicz. Jego kadencja trwała niecały rok. Fot. PZPN

Dwa oblicza kolonialnego kompleksu, czyli selekcjoner a sprawa polska [OPINIA]

Redakcja Redakcja Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 12
Wybierzmy go, bo jest znany, z Anglii, Hiszpanii, bądź Argentyny – argumentują jedni. Tylko Polak! Bądźmy patriotami! – Rejtanem kładą się inni. Merytoryczne kwestie w dyskusji o wyborze selekcjonera reprezentacji Polski nie mają znaczenia. Coroczny serial odzwierciedla potworny kompleks wielu osób. Mógłby śmieszyć. Ten sam kompleks zauważyć też można jednak w polityce, mediach, środowiskach lokalnych. Tam mają znacznie większy wpływ na nasze życie, niż to, kto prowadzi naszych zawodników.

„Trwają poszukiwania następcy Czesława Michniewicza. Na stole zostały dwie opcje. PZPN rozważa zatrudnienie Polaka albo obcokrajowca” – to dość "odkrywcze" stwierdzenie padło w jednej z agencyjnych depesz. Można w zasadzie potraktować je jako fenomenalny, choć zapewne niezamierzony żart. Z serialu, który od jakiegoś czasu powtarza się co roku. W przypadku dyskusji o potencjalnych kandydatach na selekcjonera nie ma bowiem specjalnego znaczenia ich fachowość, pomysł na kadrę. Nie liczą się dokonania i umiejętności, ale narodowość. To skrajnie głupie. Pomysły, aby trenerem zostawał Steven Gerrard, czy  wrzutki o zatrudnieniu wybitnego trenera klubowego, ale cholernie drogiego i bez doświadczenia w prowadzeniu reprezentacji Diego Simeone, tylko wrażenie chaosu potęgują. I tak, być może dziełem przypadku ktoś sensowny zostanie selekcjonerem. A ktoś, kto nie rokuje, niespodziewanie zaskoczy, osiągnie coś wielkiego. Ale na budowę czegoś trwałego, co zapewni regularnie przyzwoite wyniki i rozwój na lata, specjalnie bym nie liczył.

Kryteria wyboru

W sytuacji idealnej PZPN wyznaczyłby konkretne cele, jakich federacja oczekuje od selekcjonera. I kryteria, jakie kandydat powinien spełniać. Moim zdaniem pierwszym, o którym pisałem jakiś czas temu, jest doświadczenie reprezentacyjne. Praca w klubie i kadrze to dwie różne rzeczy. W przypadku kandydata zagranicznego – powinien być to więc trener, który prowadził jakąś reprezentację, osiągał z nią dobre wyniki. W przypadku trenera z Polski ktoś, kto pracował przy kadrze, w charakterze asystenta, albo był trenerem młodzieżówki. Wyniki ostatnich lat słuszność tego kryterium potwierdzają. Adam Nawałka był asystentem Leo Beenhakkera, Paweł Janas prowadził młodzieżówkę. I ich kadencje wypadają o wiele lepiej niż Franciszka Smudy czy Waldemara Fornalika, którzy mieli sukcesy w klubie, ale przy kadrze nie pracowali. Oczywiście są i inne kryteria. Dobre wyniki w klubie nie zawadzą. Ma znaczenie, ile czasu minęło od sukcesów (inaczej ocenimy trenera, który coś wygrał 40  lat temu, inaczej młodego, na fali wznoszącej).

Biorąc pod uwagę kryteria merytoryczne faktycznie więcej dobrych kandydatur było zza granicy. Bo spośród polskich szkoleniowców Maciej Skorża odmówił, podjął pracę w Japonii. Marek Papszun ma zadania w Rakowie. Henryk Kasperczak jest już chyba emerytem (wielka szkoda), podobnie Adam Nawałka. Pozostali zdolni trenerzy raczej powinni poterminować przy kimś z wyższej półki. I rzeczywiście – są szkoleniowcy  zagraniczni, którzy nadawali się do prowadzenia polskiej reprezentacji. Vladimir Petković prowadził Szwajcarię, która pod względem potencjału zbliżona jest do Polski. I na turniejach wychodził z grupy, raz dotarł do ćwierćfinału, eliminując ówczesnych mistrzów Świata, Francuzów. Herve Renard zdobywał mistrzostwo Afryki z Zambią (to  jak wygrać Euro prowadząc Słowację) i Wybrzeżem Kości Słoniowej (podczas wymiany pokoleniowej, która polski zespół czeka raczej prędzej, niż później). W dużej mierze przyczynił się też do zbudowania siły ekipy Maroka. Było jeszcze kilku innych kandydatów. I oto nagle, w mediach gruchnęła wieść, że kandydatem ma być Steven Gerrard.

Albo klepanie po plecach, albo machanie szabelką

To świetny przed laty angielski piłkarz. Trener zdolny, odbudował potęgę Glasgow Rangers. Ale nie prowadził nigdy żadnej reprezentacji, fatalnie  wypadł w Aston  Villi. Jednak po pierwszym zaskoczeniu zacząłem się łudzić, że może w tym szaleństwie jest metoda. Że wprawdzie kluczowych kryteriów Gerrard nie spełnia, ale może chodzi bardziej o PR. Znany na całym świecie były gwiazdor Liverpoolu będzie twarzą projektu, a do pomocy dostanie w sztabie fachowców z doświadczeniem reprezentacyjnym, którzy pokierują zespołem. I nagle znów pojawiła się szokujaca wiadomość: PZPN miał się odzywać do Diego Simeone. To już szkoleniowiec faktycznie z najwyższej półki, ale KLUBOWEJ. Reprezentacji nie prowadził żadnej. Zapewne nie ma  szans, by go zatrudnić. Ale pojawianie się takich newsów pokazuje, że nie chodzi o budowanie systemu, wizję gry, plan – obojętnie krótko-, czy długoterminowy. Chodzi o to, by trener był zagraniczny, miał nazwisko. Dla odmiany druga strona krzyczy: „Polak!”. I przypomina medale Kazimierza Górskiego, Antoniego Piechniczka itd.

Padają argumenty typu „Sousa uciekł” (ale do baraży awansował, nie każdy poza tym jest Sousą). Beenhakker skompromitował się w eliminacjach MŚ 2010 (to prawda, ale wcześniej pierwszy raz w historii awansował na Euro. Jego asystent Adam Nawałka potem odnosił z reprezentacją sukcesy). Podejście obu stron, tej nastawionej na opcję zagraniczną i tej nastawionej na wyłącznie krajową, świadczą o ogromnym kompleksie. I w sumie można by było nie poruszać tego tematu. Piłkę można kochać bądź nie, ale na nasze codzienne życie wpływ ma ona niewielki. Gorzej, że kompleks, z jakim mamy do czynienia w środowisku piłkarskim jest odbiciem szerszego zjawiska, występującego w wielu dziedzinach naszego życia. W dyskusji o polityce międzynarodowej z jednej  strony mamy ludzi, dla których miarą sukcesu jest poklepanie po plecach przez zachodnich partnerów. Z drugiej zdeklarowanych patriotów, którzy machają szabelką i roją sny o mocarstwie, nie mając ku temu ni podstaw, ni możliwości.

Aby był sukces, trzeba pozbyć się kompleksów

Wreszcie, polityka wobec przedsiębiorców. Z jednej strony „opcja zagraniczna”. Od wielu lat za rację stanu uważała promowanie zachodnich podmiotów. Małe firmy, przykładowo sklepiki, na co dzień zmagające się z potężną biurokracją i aparatem państwa, nie miały szans na przetrwanie przy uprzywilejowanych dyskontach. Z drugiej opcja „patriotyczna” roi o „polskim Lidlu”, „polskiej Biedronce”. Rodzimy przedsiębiorca nie potrzebuje tego, by jego konkurent stał się państwowy. Chce móc normalnie działać, bez utrudniania życia. Problem w tym, że – zapewne w wyniku zaborów, wojny, PRL – wielu ludzi, niestety często też decyzyjnych – zaraziło się przybierającym dwie formy tym samym kompleksem. Albo krzyk, że jesteśmy najlepsi, wielcy, niepokonani. Albo całkowita chęć podporządkowania innym. Tymczasem Polska nie jest ani  państwem peryferyjnym, ani wielkim mocarstwem, ale dużym krajem w środku Europy, mogącym odgrywać ważną rolę. Biało-czerwoni piłkarsko nie będą Brazylią czy Argentyną. Ale mają potencjał, aby grać znacznie lepiej. Ale by to zrobić, trzeba wyleczyć się z kompleksów.


Przemysław Harczuk

Czytaj też:

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport