Kryzys kapitalizmu z dominującą rolą banków. Fot. Pixabay/Canva
Kryzys kapitalizmu z dominującą rolą banków. Fot. Pixabay/Canva

Kryzys kapitalizmu. Odcinek 2023

Rafał Woś Rafał Woś Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 61
Kapitalizm to system oparty o permanentną niestabilność. Ratowanie Banku Doliny Krzemowej czy Credit Suisse pokazuje nam to po raz kolejny. Ciąg dalszy nastąpi...

Być może najlepiej ze wszystkich opisał to zmarły w 1996 roku amerykański ekonomista Hyman Minsky. Jego rodzicie (mieńszewicy) uciekli do Chicago po rewolucji październikowej. Ich syn Hyman wychował się już w Stanach. Tam też żył i pracował. I tam napisał wszystkie swoje najważniejsze prace. Mocno inspirował się dwoma najsłynniejszymi polskimi ekonomistami XX wieku - Oskarem Langem i Michałem Kalecki. Zwłaszcza Kalecki wpłynął bardzo mocno na Minsky’ego. A zwłaszcza na jego - sformułowaną w roku 1974 - hipotezę niestabilności finansowej.

Nazwa tej teorii brzmi może w pierwszej chwili trochę nieprzysiadalnie. Ale w gruncie rzeczy jest bardzo czytelna. Minsky startuje od tego, że w kapitalizmie wzrost gospodarczy pochodzi przede wszystkim z inwestycji. Tak to się tu kręci. Trzeba wziąć kapitał i połączyć go z pracą oraz dostępną technologia. I voila. Mamy produkty (towary i usługi), które można sprzedawać generując zyski.

Skąd jednak wziąć pieniądze na inwestycje? Oczywiście najlepiej „być bogatym z domu”. Ale przecież siłą kapitalizmu jest też przekonanie, że „każdy nosi buławę w plecaku”. Każdy może (powinien móc) inwestować. Jeżeli tylko ma głowę na karku i ręce gotowe do brania się z życiem za bary. Aby umożliwić takie inwestycje potrzebny jest kredyt. Najważniejsza innowacja w dziejach ekonomii. Instytucja bez której nie byłoby kapitalizmu. 

Banki są kreatorami pieniądza

W kapitalizmie kluczowa misja dostarczania kredytu spoczywa na bankach. Ale w kapitalizmie banki to coś więcej niż tylko pośrednicy łączący tych, co mają środki, ale nie chcą ich inwestować z tymi, co chcą inwestować, ale nie mają środków. Gdyby banki zajmowały się tylko takim swataniem to faktyczna akcja kredytowa byłaby duuuuuuuuuużo uboższa niż jest w rzeczywistości. Taki kredyt - zabezpieczony w 100 procentach żywą gotówką - byłby towarem niezwykle deficytowym. Czekałoby się na niego latami. A i tak najprędzej mogliby go dostać tylko tacy, co mają się czym zabezpieczyć. W efekcie bogaci pożyczaliby tylko bogatym.

Dlatego banki we współczesnym kapitalizmie to nie tylko swatki. To także - w dużym stopniu - kreatorzy pieniądza. To zaś sprawia, że każdy bank jest w gruncie rzeczy piramidą finansową. Każdy bank pożycza więcej niż posiada. Każdy bank (nawet najzdrowszy) nie jest w stanie przeżyć sytuacji, w której wszyscy jego wierzyciele chcieliby w jednej chwili odzyskać powierzone mu pieniądze.

W efekcie kredyt we współczesnej gospodarce to nie jest tylko łączenie nadmiaru podaży pieniądza z popytem na niego. Kredyt to - powtórzmy za Minskym czy naszym Kaleckim - przenoszenie pieniądza, który dopiero ma zostać zarobiony z przyszłości do teraźniejszości. I używanie go tu i teraz. Brzmi jak czary mary? Jak tworzenie czegoś z niczego? Dokładnie tak jest. Dokładnie tym jest współczesna bankowość. To nieustanne wyczarowywanie pieniądza z obietnicy przyszłych zysków. Na tym - czy tego chcemy czy nie - opiera się nasz dobrobyt.

Każdy kto słyszy o tym po raz pierwszy czuje się przytłoczony. Pyta „jak to możliwe”? Nie tylko możliwe, ale i faktycznie istniejące. Tak to się właśnie kręci. Od dobrych stu lat - albo i dłużej. Przez większą część czasu banki są w stanie panować nad tym procesem. Więcej nawet - przez większość czasu banki zarabiają na tym interesie świetnie. Ich zyski są zazwyczaj tak duże, że wystarcza i na własne „drobne wydatki” (sic!) i na zapłacenie depozytariuszom za przechowywanie ich pieniędzy. Problem pojawia się jednak w momencie, gdy - z jakiegoś powodu - bank notuje duże straty. A depozytariusze zaczynają wątpić, że przyszłe zyski kiedykolwiek się zrealizują. To jest właśnie moment, gdy systemowi zagląda w oczy niestabilność. Ten moment nazywa się w ekonomii „momentem Minsky’ego”. 

Tak jak w 2008 roku

Oczywiście pisząc o tej niestabilności Hyman Minsky miał raczej na myśli poprzednie kryzysy. Głównie ten z 1929 roku. Jednak po roku 2008 zmarły dekadę wcześniej ekonomista wypłynął ponownie. Zaczęli go cytować wszyscy świeci światowej ekonomii. Dowodząc nieuchronności tkwiącej w samej konstrukcji napędzanego potrzebą ciągłych inwestycji kapitalizmu.

Ale historia toczy się dalej. W 2008 roku system poradził sobie z momentem Minsky’ego przy pomocy tzw. bailoutów. To znaczy wejścia do gry przez państwa (rządy plus banki centralne) i powiedzenia ludziom: wasze pieniądze w bankach są bezpieczne. Bo my te banki w razie czego uratujemy. W roku 2023 na naszych oczach pisze się kolejny rozdział tej samej opowieści. W USA władze bez mrugnięcia okiem uratowały dwa banki, które umoczyły na rynku rządowych obligacji. W Szwajcarii Credit Suisse zostanie przejęty przez innego giganta UBS. A państwo będzie żyrantem powodzenia tej operacji i ułatwi ją zawieszając na chwilę normalne reguły (np. antymonopolowe) przy tego typu przejęciach.

Yakow Feygin z Instytutu Bergruena napisał, że we współczesnym kapitalizmie „momentem Minsky’ego” nie jest już więc sam bankowy run i upadek banku. Tym momentem jest bailout. Bailout staje się na naszych oczach normalnym sposobem radzenia sobie z niestabilnością kapitalizmu. Zgadzam się z Feyginem w pełni. 

Karmienie tłustych kotów

Czy to dobrze? Zależy kogo spytać? I z jakiego punktu widzenia na to pytanie odpowiedzieć? Wolnorynkowy purysta powie, że źle. Będzie argumentował, że „zdrowe bankructwo” podziałałoby ożywczo. Oddzieliłoby ziarno od plew. Oczywiście bailouty były, są i będą krytykowane również z pozycji innych niż wolnorynkowy fundamentalizm. Można przecież powiedzieć (i będzie to prawda), że mamy tu do czynienia z karmieniem tłustych kotów. I oczywiście, że jest to działanie wedle zasady: „jak zyski to prywatyzujemy, jak straty to uwspólniamy”. Ale sam Minsky (a także nasz Kalecki) pewnie by się z tym nie zgodzili. Dla nich zgoda na chaos wywołany bankructwami banków i załamaniem systemu kredytowego byłby niepotrzebnym cierpieniem milionów uczestników kapitalizmu dla zasady. Albo dla poczucia moralnej słuszności. Cóż jednak z takiego poczucia milionom ludzi, którzy stracą pracę i środki do życia jeśli dopuści się do eskalacji kryzysu finansowego. Jak w roku 1929. 

Oczywiście zawsze zostaje pytanie o koszty. I jest to pytanie fundamentalne. Kto je poniesie? Kto i w jakiej formie zapłaci za bailouty? Tu otwiera się miejsce dla polityki. Po kryzysie 2008 roku na Zachodzie rachunek za stabilizowanie przerzucono raczej na słabszych. Czy tym razem uda się zarządzić tym procesem inaczej?

Ciąg dalszy (na pewno) nastąpi...

Rafał Woś 

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka