fot. Wikipedia
fot. Wikipedia

Wojna domowa w USA? Dyplomata wyjaśnia nam, o co chodzi

Redakcja Redakcja USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 34
W momencie, kiedy spotkają się oddziały US Army i stanowej Gwardii Narodowej, dwa odrębnie zarządzane podmioty militarne, to aż się prosi o konflikty. Myślę jednak, że do tragicznych incydentów nie dojdzie, bo wbrew pozorom nie ma „zapotrzebowania” politycznego, ani społecznego na coś takiego – mówi Salonowi 24 Grzegorz Długi, prawnik, dyplomata, były konsul RP w Chicago i Waszyngtonie.

Coraz bardziej napięta jest sytuacja w Stanach Zjednoczonych, niektórzy mówią nawet o wojnie domowej. Teksas wypowiedział posłuszeństwo, są stany, które go wspierają. O co w tym wszystkim chodzi?

Grzegorz Długi:
Chodzi jak zwykle o wielką politykę, czyli o wybory prezydenckie, które zbliżają się wielkimi krokami i o konflikt między Republikanami i Demokratami. Teksas zarządzany jest przez Partię Republikańską. Demokratom zarzuca się nieskuteczną politykę imigracyjną, która od lat budzi w społeczeństwie ogromne emocje. Wobec tego z jednej strony Republikanie zainteresowani są podkręcaniem tego problemu, wskazywaniem na nieskuteczne działania władz federalnych, czyli demokratycznej administracji Joe Bidena. Zarzucają krótkowzroczność Demokratów w tym zakresie. Demokraci z kolei są zainteresowani przedstawianiem, jak bardzo dla nich ważna jest kwestia humanitarna.


Administracja Bidena, czyli federalna, nie może też sobie pozwolić na to, aby ta federalna władza była ograniczana. A pamiętajmy, że władze centralne, w tym federalne, w każdym systemie mają tendencję do rozszerzania swojej władzy. Chcą przejmowania kompetencji, które kiedyś uważano, że nie są federalne, czy też nie należą do władz centralnych. Zwiększa się kompetencje i teraz uważa się, że już są i tyle. Jest to więc stary konflikt, ale tutaj jest o tyle inaczej, że niewątpliwie ochrona granicy to obowiązek władz federalnych. Poszczególne stany mają obowiązek/prawo działania, ale w wypadku inwazji – nie muszą czekać na „federalnych". Sęk w tym, jak rozumieć inwazję – i stawiam na to, że sądy uznają, że ojcom konstytucji chodziło o inwazję zbrojną, a nie inną.

Tylko tu padają słowa wręcz o wojnie domowej. Faktycznie może nastąpić tragiczna eskalacja konfliktu w największym mocarstwie świata?

Powiedzenie, że grozi wojna domowa, jest raczej na poziomie publicystycznym. Nie widzę realnie takiego ryzyka. Mimo że do ochrony granic Teksasu z Meksykiem posłano oddziały Gwardii Narodowej. Są to oddziały, które w odróżnieniu od US Army nie podlegają władzom z Waszyngtonu, ale władzom stanowym. Wobec tego, w momencie, kiedy spotkają się oddziały US Army i stanowej Gwardii Narodowej, dwa odrębnie zarządzane podmioty militarne, to aż się prosi o konflikty. Myślę jednak, że do tragicznych incydentów nie dojdzie, bo wbrew pozorom nie ma „zapotrzebowania” politycznego, ani społecznego na coś takiego.


Natomiast w społeczeństwie jest różne podejście do problemu imigracji. Trwa konflikt na poziomie emocjonalnym trochę też publicystycznym, medialnym, chociaż Republikanie nie mają wielu przychylnych mediów. Spór toczy się też na poziomie sądowym. Trwa to już od dawna, były orzeczenia sądów teksańskich, federalnego, a nawet Sądu Najwyższego. I właśnie na szczeblu sądowym będzie dalej bardzo gorąco.

W jaki sposób to, co się dzieje, wpłynie na wynik wyborów prezydenckich w USA?

Na pewno wpłynie i za tym wszystkim, co się dzieje, właśnie wybory się kryją. Tu toczy się spór o to, jak w ogóle powinna wyglądać kwestia polityki imigracyjnej w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście z punktu widzenia Republikanów Stany Zjednoczone powinny strzec swoich granic i wpuszczać te osoby, które Stany Zjednoczone chcą, aby były wpuszczone. Demokraci oficjalnie twierdzą, że oczywiście to robią, ale podkreślają, że istotna jest też kwestia humanitarna i „potrzebujący” powinni być wpuszczani. To stanowiska oficjalne, natomiast to, co "gra w duszy" elektoratu demokratycznego, co myśli ten elektorat prywatnie jest już bardziej skomplikowane. Bo wbrew pozorom, nawet ten elektorat demokratyczny zmienia swoje nastawienie.


O dziwo, są sygnały, że sami Latynosi (a uważa się, że to głównie Demokraci) w końcu imigranci, zmieniają swoje nastawienie i zaczynają coraz częściej wspierać Republikanów. Oznacza to polityka Republikanów, bardziej zdecydowana względem ochrony granic, może im dawać punkty wśród niektórych mniejszości. Więc będziemy mieli do czynienia z bardzo ciekawym okresem i spin-doktorzy poszczególnych ugrupowań politycznych prawdopodobnie teraz analizują, w jaki sposób kwestie emigracyjne można wykorzystać na swoją korzyść. Sprawdzają, w jakim stopniu ten temat działa na wyborców niezdecydowanych lub takich, których można przyciągnąć. A więc takich, którzy nie są betonowym jądrem elektoratu Demokratów czy Republikanów.


Zdjęcie ilustracyjne: Wikipedia.org

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka