Andrzej Rosiewicz. Fot. PAP/Krzysztof Świderski
Andrzej Rosiewicz. Fot. PAP/Krzysztof Świderski

Zaśpiewał Gorbaczowowi „Wieje wiosna ze wschodu”. Andrzej Rosiewicz skończył 80 lat

Redakcja Redakcja Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 15
I znów czterdzieści lat minęło jak jeden dzień - jestem już przygotowany na kolejne, bo spodziewałem się, że może nadejść - powiedział Andrzej Rosiewicz, rozpoczynający w sobotę, 1 czerwca, swoje najnowsze czterdzieści lat.

Podobno pierwszą płytę wydał pan w Londynie?

Andrzej Rosiewicz: Rzeczywiście, w 1968 r. pojechałem do Anglii po przygodę i żeby zarobić – pracowałem na budowie, chodziłem do szkoły językowej, śpiewałem i na gitarce pogrywałem. I zaczepiłem się z tą gitarą w takiej eleganckiej knajpie rosyjsko–żydowskiej – nazywała się „Borsch and tears” czyli „Barszcz i łzy”. Pewnego razu występowaliśmy z kolegą Benzonem Munitzem - uciekinierem ze Związku Radzieckiego, który grał na mandolinie i znał bogaty repertuar piosenek rosyjskich Piotra Leszczenki - w knajpie włoskiej. I siedział facet z kobitką. Podszedł, dał mi wizytówkę i powiedział „call me”. A na wizytówce stało: Philips Recording Company. Okazało się, że chcą nagrać z nami płytę. No to dobraliśmy jeszcze kilku Rosjan, Ukraińców, Polaków, Żydów i nawet chyba syn ówczesnego premiera Irlandii Północnej z nami zagrał – Patrick O'Neal się nazywał. Wyszła płyta zatytułowana „Cossack Songs by Andrzej and his friends”. I to była moja pierwsza nagrana płyta - od razu w Londynie.

I nie korciło pana, by tam zostać i nagrywać następne?

 Nie. Czułem, że moje miejsce - Polaka, patrioty, katolika - jest w Polsce. Mam polską duszę, polskie poczucie humoru. Później, kiedy już wyjeżdżałem np. z Asocjacją Hagaw na artystyczne występy zagraniczne, zaczęły mi się bardzo podobać powroty do kraju, do krajobrazu, do ludzi. Co zaowocowało w 1984 r., podczas kolejnego pobytu w Anglii, piosenką „Pytasz mnie”, którą później Jan Pietrzak włączył podobno do swego repertuaru, bo - jak się przyznał - przekonała go do powrotu do Polski, kiedy po stanie wojennym zastanawiał, się czy pozostać na emigracji.


Kilka lat temu 17-letni Piotr Wolwowicz wykonał tę piosenkę w programie dla śpiewających amatorów - jury występ oceniło negatywnie, przestrzegało chłopaka przed „bogoojczyźnianymi patriotyzmami”…

To chyba dość dziwna ocena lirycznej melodyjnej piosenki z dobrym, prostym tekstem i oczywistym przekazem - tęsknotą za ojczyzną i przywiązaniem do niej. Oceniam, że to jury - składające się w końcu z ludzi związanych z kulturą - takim werdyktem się skompromitowało. Domyślam się, że zrobili to dlatego, iż była to moja piosenka.

To znaczy?

To znaczy, że od pewnego momentu przestałem, dla pewnych środowisk, związanych z tzw. głównym nurtem polskiej rozrywki, istnieć jako artysta z pokaźnym poważnym dorobkiem. Nie było mnie ani w publicznej, ani w komercyjnej telewizji, radiu…

Nie przesadza pan?

Na pięciu płytach wydanego w 2015 r. jubileuszowego albumu „80 przebojów na 80-lecie Polskiego Radia” nie ma żadnej mojej piosenki.

Jak zwykle pan żartuje?

Mówię poważnie - można sprawdzić, te płyty są, a Rosiewicza nie ma. Domyślam się, że konkurencja była bardzo silna, ale jednak kilka moich piosenek słyszałem kiedyś w Polskim Radiu.

Wydano w sumie ponad milion płyt z pana udziałem, a z tego co pamiętam w latach 70. żaden poważny festiwal piosenki nie mógł się bez pana odbyć?

Przesada, żołnierski w Kołobrzegu przez wiele lat się doskonale obywał i Zielona Góra, czyli Piosenki Radzieckiej aż do „Michaiła” też…


No i mamy chyba odpowiedź, dlaczego pana nie ma… Zaszkodził panu występ na Wawelu w 1988 roku przed Gorbaczowem. Wciąż można spotkać opinie, że był to popis błazna, hołd dla władcy…

Przypomnę tylko, że błaznem był wielki człowiek, niejaki Stańczyk, rezydujący zresztą właśnie na Wawelu. Zanim napisałem „Wieje wiosna ze Wschodu”, długo przyglądałem się poczynaniom Gorbaczowa. Jako zwykły Polak z nieufnością podchodziłem do działań Rosjanina - to chyba dość normalna, uzasadniona historycznie postawa w naszym kraju. Gdy wreszcie postanowiłem coś napisać, bo uznałem, że facet rzeczywiście chce zdemontować ten betonowy komunizm w Rosji, cały Zachód już od roku piał z zachwytu nad nim. Decyzję, czy będę mógł zaśpiewać tę piosenkę, podejmowało ponoć Biuro Polityczne PZPR.

A hołd dla władcy?!… To była piosenka rewolucyjna - mówić do sekretarza generalnego komunistycznej Partii Związku Radzieckiego po imieniu, to tak jakby do cara Iwana Groźnego zwracać się: Czaruś. O wiecznie żywym wodzu światowego proletariatu Leninie mówić per: Wołodia - tak samo. To się nie chciało zmieścić w głowach wielu aparatczyków. A jednak się udało - mam więc chyba swój skromny wkład w reformę niereformowalnego systemu - przypomnę może tylko, że dwa lata po występie na Wawelu Gorbaczow dostał Pokojową Nagrodę Nobla… Dziś w Rosji Gorbaczowa nazywają zdrajcą a mnie - jego pomocnikiem.

Andrzej Rosiewicz - Wieje wiosna od wschodu


Ale na najważniejszych festiwalach „niereformowalnego systemu” - w Sopocie i Opolu - był pan stałym i widocznym gościem. „Wanna blues” bawiła absurdalnym dowcipem, „Żaba story” była udanym pastiszem autentycznego wielkiego przeboju „Jej portret” ze słowami Jonasza Kofty i muzyką Włodzimierza Nahornego, wykonywanego przez Bogusława Meca…

I podbiła mu popularność, będąc esencją mojego stylu - piosenką nie tylko liryczną, ale i śmieszną.

Ośmieszającą trochę…

Zabawną raczej. Jej popularność wynikła z zabawy językiem polskim – „na dużym żółtym liściu w czasie dżdżu” - jak i z naturalnej ludzkiej przekory. Wszystko, co udane i popularne, doczekuje się zwykle trawestacji, pastiszu, parodii… Wykonanie w Sali Kongresowej publiczność pięciokrotnie przerywała mi oklaskami. Nawiasem mówiąc, na wspomnianej liście 80 przebojów „Jej portret” jest.


A „Żaby…” nie ma!… Może to zemsta jej twórców, ponoć różne intrygi zdarzają się w artystycznym środowisku?

Zrobiłem to rzeczywiście bez wiedzy autorów, więc kiedy zaśpiewałem i spotkałem Włodka Nahornego na festiwalu w Opolu, to zacząłem się tłumaczyć, usprawiedliwiać… A on z tym swoim ciepłym uśmiechem przerwał mi: „dziękuję ci za żabkę” - docenił więc wsparcie pastiszem. Jonasz Kofta też się nie pogniewał, przeciwnie, pomógł mi w innej kłopotliwej sytuacji, kiedy w Opolu dyrektor festiwalu Zbigniew Napierała chciał ocenzurować „Najwięcej witaminy…” ze zdania „ktoś przy dziecku mówił po niemiecku”, by nie obrażać „przyjaciół z Niemieckiej Republiki Demokratycznej”. Akurat kiedy o tym rozmawialiśmy za kulisami, pojawił się Jonasz i wysłuchawszy, o co chodzi, stwierdził: „można to zmienić; ale wtedy nie można mówić o sztuce”. Zaśpiewałem bez zmian, znów ku burzliwej radości publiczności.

Wcześniej podobne reakcje wywoływały: „Czy czuje pani czaczę?”, „Zenek blues”, „Chciałbym być bałwanem”, „O miłości małego fiata do syrenki”, „Chłopcy radarowcy” - długo można by wymieniać… Niemal każdy swój występ zamieniał pan w show – śpiewał, tańczył, stepował a nawet fruwał…

No właśnie, w 1980 r. na zaproszenie Jerzego Gruzy, dyrektora festiwalu, zrobiłem wielki show w Operze Leśnej Sopocie, wykonując historyczny lot nad publicznością. Następnego dnia w Grand Hotelu Czesław Niemen powiedział: „stary, znokautowałeś ich”.

Zawsze chciałem robić rewie - duchowo jestem sprzed wojny, kocham te słodkie melodie, tak jak moi rodzice; jako dziecko tego słuchałem i byłem zachwycony harmonią, melodyką, brzmieniem, emisją głosu. Uwielbiałem rewelersów. Tacy ludzie jak Hemar, Fogg, Wieniawa-Długoszowski albo Kazimierz „Lopek” Krukowski to są moi "duchowi kumple".

Pod koniec lat 70. w audycji telewizyjnej poświęconej fenomenowi Andrzeja Rosiewicza wzięli udział reżyserzy Janusz Rzeszewski, Jerzy Gruza i właśnie Lopek, czyli Kazimierz Krukowski. W podsumowaniu Lopek nazwał pana godnym następcą Adolfa Dymszy…

W tej audycji Lopek zwrócił się w pewnym momencie do kamery i zaczął: „panie Andrzeju jeśli nas pan ogląda, to niech pan wie, że…” i mnie obsypał tymi komplementami. To było bardzo eleganckie, kulturalne, przedwojenne zachowanie.

W 1981 r. zrobił pan „Dobry interes” - chyba pierwszą popularną płytę nawiązującą do folkloru żydowskiego, do świata przedwojennych polskich Żydów. Utraconego i jeszcze „nie odzyskanego”, bowiem polskie przekłady powieści noblisty z 1978 r. Isaaka Bashevisa Singera ukazały się później. Płyta była wówczas sporym zaskoczeniem. Chyba ryzykował pan, że np. zostanie uznany za „antysemitę”?

Rzeczywiście, podczas jakiegoś koncertu w Sztokholmie kilka osób wstało i wyszło z sali mówiąc: dosyć tego naśmiewania się z nas!… „Proszę państwa, ja się nie naśmiewam, ja się uśmiecham” – wyjaśniłem. Śpiewała ze mną na tej płycie aktorka Teatru Żydowskiego Danuta Morel. I ona kiedyś puściła tę płytę swoim znajomym Żydom i zapytała: „I co?… Ładne te piosenki Rosiewicza?”. „Jakie to Rosiewicza, to są nasze piosenki” – usłyszała od nich. I o to chodzi… To jest rozsiewanie dobra, a nie nienawiści… Kilka lat temu zaproszono mnie do Teatru Żydowskiego na święto Chanuki. Zapowiedziałem, że zaśpiewam jedyną znaną mi żydowską balladę o morzu - „Mosze tak mosze nie?”. I zaśpiewałem. Na widowni siedzieli rabin Schudrich i ambasador Izraela David Peleg - nikt się nie obraził.

Śpiewanie o Gorbaczowie, Ziobrze, Trumpie może być chyba jednak postrzegane jako lizusostwo?

Ja to traktuję jako Stańczykowskie komentowanie świata, osób, zdarzeń, jako wyrażanie swoich poglądów, które są takie, a nie inne. Artyści posiadający inne poglądy mogą je wyrażać publicznie, dowcipkować np. o tupolewie, co w mojej głowie akurat się nie mieści… Jestem prostym blondynem, który ma w głowie tylko trzy komórki - pierwsza wymyśla, druga dośmiesznia, trzecia dba o poziom, a ten wyklucza robienie żartów z narodowej tragedii. Niestety, wciąż dla wielu ludzi poglądy prawicowe są nieakceptowalne, bo „nieeuropejskie”. W związku z czym ze mną się nie dyskutuje, tylko skazuje na wykluczenie. Dlatego właśnie moje piosenki zniknęły z przestrzeni publicznej.

Został „Czterdziestolatek”, w którym śpiewa pan „Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień”… Na te drugie 40 lat nie był pan - trawestując słowa piosenki – chyba wystarczająco dobrze przygotowany… A jak na trzecie?

Któż to wie?… Niektórzy mówią o mnie: „Andrzej Rosiewicz - Elvis Presley wiecznie żywy”…

KW

Źródło zdjęcia: Andrzej Rosiewicz. Fot. PAP/Krzysztof Świderski

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj15 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura