Najbogatszy Polak przekazywał informacje ABW, dotyczące rynku energetycznego na Ukrainie. W zamian liczył na "osłonę kontrwywiadowczą" polskich służb specjalnych w prowadzonych interesach. Kulczyka szantażowano również podsłuchami - ujawnia "Gazeta Wyborcza".
Afera podsłuchowa
W tajnej części akt prokuratorskich z afery podsłuchowej wynika, że doszło prawdopodobnie do nielegalnego nagrania rozmowy biznesmena z Donaldem Tuskiem. Takich spotkań było trzy - dwa z odbyły się w kancelarii premiera. Ostatnie zorganizował na ul. Parkowej Paweł Graś w szerszym gronie rozmówców.
Najważniejsza część spotkań dotyczyła inwestycji Kulczyka na Ukrainie. Biznesmen chciał włączyć to państwo w "most energetyczny" i zainwestować w tamtejsze elektrownie. Kulczyk planował też zasilać ukraińskie elektrownei konwencjonalne polskim węglem. O swoich zamierzeniach informował premiera Donalda Tuska, ale nie tylko. Jeden z jego pracowników miał stały kontakt w ABW.
Kulczyk obawiał się o swoje interesy
Najbogatszy Polak prosił o "osłonę kontrwywiadowczą" przed potencjalnymi prowokacjami, prawdopodobnie ze strony rosyjskich służb specjalnych, na rynku energetycznym. Swoje interesy mają również byli funkcjonariusze STASI w niemieckich koncernach. - Ci - korzystając z wiedzy i kontaktów, za zgodą byłych przełożonych - rozpościerają nad koncernem ochronny parasol czy rekrutują informatorów. Często też przyjmują do zarządów lub zatrudniają jako doradców byłych wysokich rangą funkcjonariuszy - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Gdy afera podsłuchowa wybuchła, Kulczyk miał informować ABW, że jednym z inspiratorów nagrań jest jego były współpracownik, z którym się skonfliktował i odsunął od prowadzenia interesów. Szantażował go sms-ami, wreszcie biznesmen udał się na spotkanie z szefem NIK, Krzysztofem Kwiatkowskim, by go zainteresować sprawą. W odpowiedzi usłyszał, żeby zwrócił się do prokuratury.
Podejrzani w aferze podsłuchowej
Prokuratura do 17 września ma sporządzić akt oskarżenia. Podejrzanych o inspirację i korzystanie z nielegalnych podsłuchów jest czterech - w tym główny, Marek Falenta i wspólnik, Krzysztof Rybka. To oni, według śledczych, mieli nakłaniać kelnerów Łukasza N. i Konrada L. do podsłuchiwania rozmów najważniejszych polityków i biznesmenów w warszawskiej restauracji "Sowa i Przyjaciele". Śledztwo prokuratury wskazuje, że to niejedyny trop w aferze, w którą mogli być zamieszani byli oficerowie ABW.
Źródło: Gazeta Wyborcza
GW
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Inne tematy w dziale Polityka