Piotr Woźniak, p.o. prezesa PGNiG i były minister gospodarki (w latach 2005-2007), postuluje, by wrócić do pomysłu budowy gazociągu dostarczającego gaz z norweskich złóż do Polski. Czy to dobry i realny pomysł?
Woźniak, który od 11 grudnia 2015 r. jest tymczasowym prezesem PGNiG, udzielił w ostatnich dniach obszernego wywiadu Polskiej Agencji Prasowej. Powiedział w nim, że kierowana przez niego firma, będąca głównym dostawcą gazu w Polsce, w swych planach na przyszłość powinna skupić się w pierwszej kolejności na „stabilizacji portfela importowego”. Miał na myśli to, żeby upodobniła się do zachodniej Europy, jeśli chodzi o model importu gazu. Kraje zachodnioeuropejskie sprowadzają go bowiem z różnych kierunków i dzięki temu nie są tak uzależnione od rosyjskiego gazu (jak Europa Środkowa), łatwiej im wywalczyć niższą cenę dostaw od Gazpromu. - Należy wrócić do pomysłu budowy rurociągu, którym moglibyśmy sprowadzać gaz ze złóż na Morzu Północnym – powiedział Woźniak w w wywiadzie dla PAP. - To jest rejon, który jest stabilnym źródłem dostaw gazu w Europie od wielu lat.
PGNiG skorzystałby na tym w dwójnasób. Po pierwsze zmniejszyłby swą zależność od Gazpromu. Jednak miałby lepszą pozycję negocjacyjną nie tylko w rozmowach z tym rosyjskim koncernem, ale i z dostawcami, którzy będą dostarczać gaz do Polski przez terminal LNG w Świnoujściu. Po drugie Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo mogłoby dzięki takiemu gazociągowi sprowadzać do Polski surowiec, który ta firma sama wydobywa na norweskim szelfie. To z kolei zachęcałoby PGNiG do zakupu kolejnych złóż gazu w Norwegii, co byłoby dla niego korzystne, bo te norweskie złoża, które dotąd kupiło, pozytywnie wpływają na jego wyniki.
Pytanie, czy w sytuacji gwałtownie taniejącego gazu skroplonego, który będziemy sprowadzać przez terminal LNG w Świnoujściu, budowa gazowej rury z Norwegii do Polski miałaby dla naszego kraju ekonomiczny sens. Sam Woźniak przyznaje, że w USA – dzięki łupkowej rewolucji – gaz kosztuje najmniej na świecie, poniżej 100 dolarów za tysiąc metrów sześciennych, co jak na warunki europejskie jest szokująco niską ceną. Oczywiście, do tego doszedłby koszt skroplenia tego gazu i przetransportowania go statkami do Europy, ale mimo tych dodatkowych kosztów wciąż mógłby być na naszym kontynencie konkurencyjny cenowo. Tylko przez swój jeden terminal LNG, Sabine Pass, USA będą mogły eksportować za pięć lat lat 100 mld m3 gazu rocznie. To tyle, ile wynosi roczne wydobycie tego surowca w Norwegii.
Prognozy są takie, że na światowym rynku ceny gazu skroplonego, transportowanego statkami, będą się zbliżać do cen gazu, dostarczanego ze złóż rurociągami. To dlatego do budowy własnych terminali LNG przymierza się Rosja. Zaś Iran, który ma drugie pod względem wielkości zasoby gazu na świecie (po Rosji), już nie myśli o budowie gazociągów, którymi przesyłałby ten surowiec do Europy. M.in. z tego powodu, że bardziej będzie mu się opłacać dostarczać na nasz kontynent gaz skroplony, statkami, przez terminale LNG niż budować długi i drogi gazociąg.
W przypadku gazu norweskiego może być podobnie. To znaczy, że też bardziej opłacalne będzie sprowadzanie go do Polski statkami w postaci skroplonej niż budowanie gazociągu łączącego nasz kraj z Norwegią.
źródło: PAP, informacje własne
JMK
Inne tematy w dziale Gospodarka