Rafał Woś: Europa bardzo chciała być w ostatnich dekadach „cool” i „eko”. Fot. Pixabay/Canva
Rafał Woś: Europa bardzo chciała być w ostatnich dekadach „cool” i „eko”. Fot. Pixabay/Canva

Zielone samookaleczenie Europy

Rafał Woś Rafał Woś Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 86
Unijny system handlu emisjami trzeba natychmiast zawiesić. A potem gruntownie go zreformować. Inaczej Unia zadusi najpierw nas. A potem samą siebie.

Europa „cool” i „eko”


Europa bardzo chciała być w ostatnich dekadach „cool” i „eko”. Tak bardzo, że przez lata dokonała w imię tej idei szeregu dotkliwych samookaleczeń. I fakt, że miały one kolor zielony nie zmieniał tego, że były (i są) bolesne. Ale czas naiwnej polityki klimatycznej się kończy.

Polecamy:



Premier Morawiecki spotkał się z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i powtórzył to, co Polska mówi od pewnego czasu. A mówi rzeczy dość proste, lecz jednocześnie (niestety) straszliwie niepopularne. To znaczy, że polityka klimatyczna jest piękną i szczytną ideą. Ale jej ślepe kontynuowanie według napisanego 15 lat temu w Brukseli skryptu to dziś polityczna zbrodnia. Szczególnie niebezpieczna z perspektywy krajów Europy Środkowe. Ale ostatnio widać przecież, że nie tylko dla nich.

Uprawnienia do emisji CO2


Podsumujmy fakty. Propozycja zawieszenie handlu emisjami dotyczy systemu, który wszedł w życie w roku 2005 i nazywa się EU-ETS. Powstał po to, żeby zmusić Europę do ograniczenia emisji CO2 do atmosfery. Wiadomo było, że z dnia na dzień zrobić się tego nie da, bo oparta na komforcie zachodnia cywilizacja po prostu się zawali. Przewidziano więc z początku wiele zwolnień od tego zakazu emisji. Na dodatek ci, co byli owym zakazem objęci mogli się od niego wykupić. Nabywając na rynku tzw. uprawnienia do emisji CO2. Zaplanowano jednak, że stopniowo tych uprawnień będzie coraz mniej - ich cena będzie więc stale rosła.

Gdy powstawał system EU ETS europejscy politycy i opinia publiczna byli pełni dziecięcego zapału dla realizacji ambitnej polityki klimatycznej. Ekologia była wtedy cool, a pozowanie na „zielonych” nie wiązało się jeszcze wtedy z żadnymi realnymi kosztami społecznymi. Politycy i polityczki chętnie więc fotografowali się na rowerach w drodze do pracy i nie odpuszczali żadnej możliwości, by podkreślić jak bardzo leży im na sercu dobro planety oraz przyszłych pokoleń. Do tego niebo nad Europą wydawało się bezchmurne. Nie było na nim jeszcze śladu po chmurach, które przywieje kryzys finansowy 2008 roku. Nie było covid-19. A Putin wydawał się nowoczesnym i sympatycznym pragmatykiem, którego jedyną wada jest to, że pije mniej niż Borys Jelcyn.

Wyliczmy problemy


Od tamtej pory minęło jednak kilkanaście lat. I nawet bez okularów widać dziś odsunięte w czasie realne koszty oraz problemy związane z realizację pięknych zielonych marzeń o byciu globalnym prymusem nowego zielonego ładu. Wyliczmy te problemy.

Pierwszy polega na tym, że realizacja klimatycznych ambicji doprowadziła nas do tego stanu (prawie) wojny Zachodu z Rosją. Czy Putin zaatakowałby Ukrainę, gdyby nie zielona polityka Europy? Śmiem twierdzić, że tak. Nie jest przecież przypadkiem, że Unia popadła w energetyczne uzależnienie od Rosji dokładnie w tym samym 15-leciu, w którym realizowała coraz ostrzejszą politykę klimatyczną. Te dwie sprawy są ze sobą ściśle powiązane nie tylko czasową koincydencją. To właśnie w tym okresie Europa (pod wpływem Niemiec) zaczęła realizować przecież taki model transformacji energetycznej (od węgla do energii odnawialnej), w którym rosyjski gaz stał się nieodzownym paliwem przejściowym. Innymi słowy - bez gazu od Gazpromu nie byłoby ambitnej polityki klimatycznej, z której unijny establiszment był (i do pewnego stopnia jest nadal) tak bardzo dumny.

Jednocześnie to właśnie pogłębiający się stan uzależnienia energetycznego Europy od Rosji dał Kremlowi lewar do wywierania wpływu na Europę. A więc i na całe NATO. Energetyczne uzależnienie doprowadziło więc do realnej utraty przewagi strategicznej, którą Zachód utrzymywał nad Rosją od czasu zwycięstwa w zimnej wojnie. Jednocześnie to właśnie zdobycie gazowego lewara skłoniło Putina do ostrzejszego postawienia sprawy „odbudowy rosyjskiej strefy wpływów na wschodzie”. Czyli do wojen na Ukrainie. Bez niego Rosja nie byłaby takim problemem, jakim jest dziś.

Spadająca konkurencyjność przemysłu


Po drugie, nawet bez Putina i bez wybuchu konfliktu na Wschodzie unijna polityka klimatyczna z biegiem lat ujawniała wiele wad, których nie wolno dłużej zamiatać pod dywan. Okazało się na przykład, że system ETS wcale nie jest taki skuteczny. Owszem, w niektórych obszarach gospodarki (głównie w sektorze energetycznym) ETS wymusił ograniczenie emisji. W innych jednak (przemysł ciężki) nie zadziałał aż tak dobrze. Skutek był raczej taki, że spadająca konkurencyjność europejskiego przemysłu zwiększała zachęty, by przenosić produkcję na inne krańce świata, gdzie ograniczenia są mniejsze.

Mocny wzrost cen energii


Po trzecie - i z perspektywy mieszkańców Unii najważniejsze - w ostatnich latach system handlu emisjami zaczął przynosić bardzo mocny wzrost cen energii. Ma to również związek ze wzrostem ceny uprawnień do emisji, które skoczyły z 5 euro za tonę w roku 2017 do ok. 100 euro w tym roku. Na ten wzrost złożyło się kilka przyczyn. Wśród nich na przykład fakt, że w niepewnej sytuacji geopolitycznej uprawnienia stały się przedmiotem spekulacji (prawo unijne - jak dotąd - tego nie zabrania). Do tego doszedł zapał Komisji Europejskiej, która koniecznie chciała pokazać, że Europa nie przestaje być klimatycznym prymusem. Taka motywacja stała za forsowanym od 2021 roku pakietem Fit For 55, który jeszcze podkręcał tempo zielonej rewolucji pchając ceny emisji CO2 do góry.

Więcej płacą kraje wschodniej Europy


Oczywiście wady systemu EU ETS nie wszędzie odczuwalne są równie mocno. Najbardziej biją w kraje dawnego bloku wschodniego, które mają dużo bardziej węglowy miks energetyczny niż Zachód. Właśnie z tego powodu polska czy czeska krytyka ETS nie była w ostatnich latach zbyt poważnie brana pod uwagę.

Ta sytuacja ulega jednak na naszych oczach wielkim przewartościowaniom. Wywołana znaczącym wzrostem cen energii panika, która od kilku tygodni zaczyna ogarniać stara Unię, działa - paradoksalnie - na naszą korzyść. O ostrzejszej regulacji cen prądu czy gazu mówili już ostatnio politycy z tak różnych krajów jak Grecja, Austria czy Francja. Otwiera się okienko, by do dyskusji włączyć także system EU ETS.

Dlatego Polska musi to zrobić. Musi skierować rozmowę także na te tory. Nikt nas w tym niewdzięcznym zadaniu nie wyręczy. 

Rafał Woś

Czytaj dalej:





Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka