Prawdzic Prawdzic
62
BLOG

Żydowska kochanka - szkic o kontrkulturze

Prawdzic Prawdzic Kultura Obserwuj notkę 0

Odcinek XIX

    Tu by trzeba było parę słów o składzie socjalnym tych „hipisów”. Przede wszystkim na początku lat sześćdziesiątych było ich w Polsce niewielu. Nawet w Krakowskiej Piwnicy Pod Baranami nie uświadczyłbyś hipisa, bo go nie było stać na bilet wstępu. Paru hipisów kręciło się koło Kantora w piwnicy w „Krzysztoforach”, niektórzy brali udział jako publicznośc w happeningach Warpechowskiego i Beresia i to tyle. Byli to raczej chłopcy, którzy jakoś czuli swoją odmiennośc od reszty "stada", stygmatyzowanego legitymacją ZMSu albo i "niczym szczególnym" i chcieli się wyróżnic, zaznaczyc, że do zwyczajnych zjadaczy chleba i budowniczyh socjalizmu nie należą. Tę rolę zostawiali reżymowym dzieciom, synom i córkom czerwonej nomenklatury. Był rok 1960, gdy moja pamięc sięga do pierwszych zdjęc prasowych brodatego Grotowskiego. To wtedy, w Opolu, w Teatrze 13 Rzędów jego aktorzy zaczęli zapuszczać długie kłaki, także samo w „Teatrze dnia ósmego” u Lecha Raczaka. Czesław Niemen był jeszcze wtedy ostrzyżonym na krótko, Wydrzyckim, tak zresztą jak i reszta beatowo-jazowego środowiska, gdy na fali słuchania rockandrola wszyscy zaczęliśmy zapuszczac kudły na "bitleasów". W inteligenckim  Krakowie brodaci i kudłaci artyści bardzo długo nie mogli się przyjąc, aż do 1968 roku. Każdy uczeń i student zapuszczał nieśmiałe baczki i włosy trochę wyrastyające na kołnierz, ale tylko tyle, żeby je bezpiecznie schowac pod kołnierzem koszuli przed nauczycielem albo milicjantem. W Krakowie już po 1960 roku była grupa długowłosych, ale należeli oni do ścisłej paczki, która miala w dupie rzeczywistośc. Częśc z nich miala szczere chęci zostac artystami, ale nie bardezo wiedziała jak ma się do tego zabrac, wobec faktu, że młodzi artyści Polski Ludowej już byli, i pod opieką ZMS i PZPRu tworzyli młodą sztukę zaangażowaną. Studenci krakowskiej PWST byli wystrzyżeni na kleryków, przeważnie dziatwa z dobrych inteligenckich rodzin, dopiero w okolicy marca 68 pojawili brodacze się w Teatrze STU. Temat jest zbyt szeroki, żeby się rozpisywac, czy aktorzy STU i Teatru 38 przyczynili się do tworzenia ruchy kontrkultury. Jakoś mi nie pasuje pogląd, że aktorzy rekrutujący się ze studentów PWST, którzy byli grzecznymi dzieciakami, prymusami liceów, a wiadomo prymusi, muszą być trochę lizusowaci, dobrze ostrzyżeni, ubrani i wymyci - tworzyli awangardę buntowników wobec burżuazyjnej sztampy. Znałem Jasińskiego w okresie tworzenia STU i potwierdzam, ze nosił nieostrzyżone włosy, trochę zaniedbane, ale niedługie. Jakby się nie mógł zdecydowac w swym oportunizmie, czy już, czy jeszcze nie, podkreślic kontestację wlosami do ramion. Dopiero potem, gdy już wszyscy chodzili jak mojżesze, również Jasiński na gwałt zapuścił długie kłaki, a za nim inni jego aktorzy, tak że już w spektaklu według Różewicza „Spadanie”, wszyscy byli kudłaci jak Che Gewara. Byli to młodzi artyści jakoś tam w opozycji do teatru oficjalnego, chociaż teatr oficjalny wcale nie był spacyfikowany przez komunistów, a wręcz przeciwnie, była w nim kupa tuż-powojennych artystów, wychowanych przez przedwojennych przeciwników komuny i (dodajmy) przez Żydów, którzy po okresie socrealizmu, robili sztuki dla nowobogackiego mieszczanina i niezadowolonego ze swej niskiej płacy inteligenta, w których (w skrócie) dezawuowało władzę ludu pracującego miast i wsi.

     A przecież większość mieszkańców ówczesnych miast pochodziła prosto ze wsi a Żydzi to już nie wiadomo skąd, z jakichś pipidowskich chlewów, w których się przechowali w czasie wojny. Wszyscy byli jakoś tam prożydowscy i zarazem propolscy i antyradzieccy. Grali repertuar dość „myślący” i ambitny, pomijając takie głupoty „Gdy dojrzeją czereśnie” Osieckiej, czy „Śniadanie” Grońskiego. Koniec końców, teatr Grotowskiego, co nosił długie kłaki, to inna bajka niż Jasiński z teatru STU, który tylko udawał hipisa nonkonformistę. On był całą duszą konformistą, ale to podobno nie jest wadą. Gdybym miał się silić na klasyfikację, to bym rzecz ujął tak: Grotowski to była kultura wyższa, Jasiński kultura niższa, ale żadna z nich nie była kontrkulturą. Takie tuzy teatru eksperymentalnego jak Szajna, Janusz Wiśniewski w Poznaniu czy Kantor w Krakowie, to z perspektywy czasu zwykle głupoty. Zresztą nie można mieć o to pretensji, teatr nigdy nie był kolebką ani kuźnią „życia”. Teatr dzięki poecie i przez poetę jest „lustrem rzeczywistości”, niczym więcej.  Dam taki przykład: na różnych przykładach można wykazać, że każdy Niemiec z osobna i cały naród to „Faust”, który podpisał pakt z diabłem. I został perfidnie przed diabła oszukany. Pomyślałem o tym czytając pamiętniki Goebellsa, który w dniu lądowaniu aliantów w Normandii, w dniu „Day”, pisze tak: „Nareszcie uderzyli, dokładnie w miejscu i czasie, w którym się ich spodziewamy. Jesteśmy więcej niż lepiej przygotowani do ich odparcia. Chyba sam diabeł musiałby interweniować, żeby było inaczej”. I było inaczej. Było tak, jak w ostatniej scenie „Fausta”, że diabły kopiąc ślepemu Faustowi grób, natrząsają się z niego, że robią melioracje błotnistych terenów, żeby biednym ludziom żyło się lepiej – zgodnie z jego życzeniem. Można powiedzieć, że teatr ukazuje pewne uniwersalne stany egzystencjalne i ich przebieg właściwy dla jakiejś rodziny, człowieka, szczepu lub narodu, które następują w swoim właściwym dla siebie czasie i miejscu, zgodnie z własnym przeznaczeniem i logiką rozwoju. Reżyser, który w ten sposób sprowadza na deski sceny faustycznego Ducha Czasu wśród niemieckich widzów, jest ich prorokiem i oświeceniem. Mogą oni w ten sposób, np. rozumieć i rozpoznawać niektóre momenty i przyczyny fatalności ze swych dziejów. Ja, z perspektywy lat, wśród polskich reżyserów utworów Mickiewicza czy Słowackiego, takich proroków nie widzę. Takim profetycznym odpowiednikiem Fausta w naszej literaturze dramatycznej mogłoby być „Wesele” Wyspiańskiego, ale niestety Matka Boska (ratująca Polskę z niebios nad wawelskim wzgórzem) nie nadaje się na egzemplifikację sił diabelskich i fatalnych (jak demon w Fauście przywracający młodość i zdrowie), a próba zwalenia winy za fatalność (niemożliwość odzyskania niepodległości) na głupiego Jaśka z Bronowic, który zgubił złoty róg, nie jest przekonująca. 

 

Prawdzic
O mnie Prawdzic

odwołuję te głupstwa. które poprzednio tu napisałem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura