Prawdzic Prawdzic
24
BLOG

Żydowska kochanka

Prawdzic Prawdzic Kultura Obserwuj notkę 0

– odcinek 35 – prolegomena nowego balcerowiczowskiego ustroju

 

     Iwona zrobiła słusznie, nocując w Warszawie. Była potwornie zmęczona i przerwa w podróży była jej potrzebna.

Była tak rozbita, że noc przespała jak kamień. Nawet nie czuła dyskomfortu sromu. Podczas snu, nic ją nie uwierało w kroczu. Tym razem, pomimo niewyleczonej psychozy, nie śniła koszmarów - spała długo i wydawać by się mogło, że to powinno ją pokrzepić, a mimo to wstała z obolałą głową.

Wyjrzała przez okno, kwitły kasztany, ptaszki śpiewały, słońce grzało cudnie, a jej się nie chciało żyć wcale. Dobrze, że Krzysia spała obok - miała wolne od dyżurów w szpitalu - widząc, dobra duszka, przyjaciółkę w podłym nastroju, zrobiła jej kawy i zmusiła do wypicia pięćdziesiątki czystej wódki, po której kandydatce do niechcianego małżeństwa zrobiło się tak wesoło, jak skazańcowi na widok sznura.

Aż chciało się jej śpiewać przy goleniu a robiła by to, by usunąć ciemny puszek po nosem, który zaczął jej rosnąć wskutek zaburzeń gospodarki hormonalnej.

 

W słonecznej kuchni zrobiły sobie na śniadanie pyszną jajecznicę.

Przy stole rozmawiały o tym co się stało:.    

   

     Wobec wygaśnięcia powszechnego entuzjazmu – opowiadała Iwona o nastrojach w Krakowie i na Wybrzeżu - trzeba było wzniecić sztuczny “zapał”, żeby z ospałych robotników znowu zrobić sankiulotów. Żeby wszystko wyglądało prawdziwie,  żeby myślano, że zryw jest autentyczny i żeby ludzie znów uwierzyli, że “Solidarność” żyje, zamarkowano gdzieniegdzie akcję strajkową, ale już tylko w kilku fabrykach, na jednym, dwóch wydziałach. Zrobiono to po to, żeby nie popchnąć do strajku wszystkich robotników; do walki o „jakieś tam” – enigmatycznie rozumiane - prawa – o które walczyli w 1980 prymitywni fabryczni wąsacze. Chciano tego uniknąć! W 1988 roku, robotnicy mieli tylko biernie czekać, trwać w śpiączce, nie mieszając się do inteligenckiej rozgrywki o władzę; być przedmiotem, a nie podmiotem historycznych przemian.

    W ‘89 fingowano strajki w Stoczni Gdańskiej, w Hucie Lenina i kilku innych zakładach właściwe po to, żeby dać pretekst rządowym gazetom i Telewizji (innych nie było) do ogłoszenia komunikatów, że “Solidarność” znów “żyje” i strajkuje”. Żeby do Stoczni Gdańskiej mógł znów wejść Wałęsa z Mazowieckim przez “dziurę w płocie” i “spać na styropianie”, na dowód, że wszystko się zaczyna do nowa. Iwona była akurat w Krakowie u koleżanki pracującej w placówce służby zdrowia na terenie Huty Lenina, gdy na Walcowni odbywał się dolarowy strajk. Opłacała go hutnicza „Solidarność”, ale za czyje pieniądze, kto za to płacił, nie wiadomo. Iwona, która w tym czasie już nie pisała w samizdatach, rozmawiała o tym, z młodym pracownikiem Walcowni. „Były dolary to się strajkowało”. Nie wiadomo, czy czerwoni, czy zachodnie ośrodki do walki z komunizmem zakamuflowane w centralach związków zawodowych. A może i jedni i drudzy. Wszakże jedni i drudzy wietrzyli w tym korzyści. 

 

O psiakrew, rozlałam herbatę! – usprawiedliwiała się Iwona ścierając roztrzęsionymi rękami podłogę, papierową serwetką.

 

To była smutna rozmowa i było im przykro, że w takim poczuciu klęski przyszło się im rozstać.

 

- Pamiętam! – przytakiwała Krzysia - Gdzieniegdzie, w paru zakładach pracy ”wybuchły na nowo, anemiczne, starannie wyreżyserowane i ustalone z ubecją Kiszczaka, strajki, w których brało udział parę setek robotników, podczas gdy zrezygnowane setki tysięcy pracowały pod nadzorem czerwonych majstrów, albo (jeśli się dało) pozorowały pracę (w myśl modnego wtedy hasła “pracuj powoli - bo pracujesz na czerwonych), jednakże niezdolne do samodzielnej akcji strajkowej i przywrócenia do politycznego bytu, swych dawnych, autentycznych liderów, którzy by ich poderwali do walki z wiarą, że sami potrafią zdobyć i utrzymać władzę.    

 

    Po śniadaniu trochę się krzątały, to znów polegiwały do południa, zaśmiewając się z byle czego, a potem, po odświeżającej kąpieli wygoiły nogi, zrobiły make up wychodząc do restauracji. Krzysia znała Tomasza, miała o nim dobre zdanie i szczerze popierała to małżeństwo. Ucieszona odmianą jej losu, postanowiła to uczcić, wydając uroczysty obiad (ze świeczką), za wszystkie pieniądze, chociaż była dwa dni przed wypłatą...

 

- Tak jest – potwierdziła Iwona, wyskrobując z patelki resztki przypalonej jajecznicy - Nowa “Solidarność” po 1989 roku powstała na zamówienie inteligencji rządzącej, która z marazmem ideowym i gospodarczym nie umiała sobie dać rady, więc żeby zrzucić z siebie odpowiedzialność za nadciągający krach gospodarczy, stworzyła nową ekipę rządzącą z działaczy związkowych i podzieliła się z nimi władzą, przerzucając na ich barki winę za inflację i bezrobocie. Ale wina za krach gospodarczy leży również po stronie prywaciarzy popierających „Solidarność”. Krach gospodarczy powstał z powodu tolerowania spekulacji i czarnego rynku opartego o giełdę podziemnego obiegu finansowego. Bowiem w “drugim obiegu” krążyły nie tylko samizdaty, ale i materiały budowlane, znajomości, samochody, korupcja i pieniądze.

 

    Dopiero późnym popołudniem, zmuszając się do wyjazdu, niepewna co ją czeka, Iwona, pożegnała się z przyjaciółką hipisowskiej młodości - obiecując, że będzie ją odwiedzać ilekroć będzie w Warszawie i pojechała z ciężkim sercem na Dworzec Wschodni. Jeszcze w taksówce zastanawiała się czy nie zawrócić, nie zostać w Warszawie, nie znaleźć tu roboty i zapomnieć o Tomaszu. Wahała się do ostatniej chwili, niechętnie wysiadła na dworcu; ale gdy ujrzała brudno-zielone i cynobrowe wagony pociągu, otrząsnęła się jak pies z wody; powiedziała sobie, co ma być będzie i ruszyła do kasy po bilet.

 

92)   W pierwszych latach Trzeciej Rzeczpospolitej, z powodu ogólnego krachu gospodarki i inflacji, bilety kolejowe tak zdrożały, że pociągi kursowały puste, że w wagonie, do którego wsiadła, nie jechało więcej niż pięciu pasażerów. Mimo to, chciała być sama w przedziale, żeby zastanowić się nad swą sytuacją.

  

 Po latach widzi, że Tomek też był głupi i dawał się użyć różnym Kuroniom i Michnikom. Tak się mądrzył, tak teoretyzował, a tymczasem nie rozumiał, że większość tych problemów okazałyby się dla niego nieważne i pozorne, gdyby zrozumiał, że ona ma penisa i jak każda kobieta świadoma istoty rzeczy zmaga się z oporem materii i zakłamaniem świata. Nie mógł zrozumieć, że dopóki nie zaakceptuje jej penisowatości, nie może liczyć na powszechne braterstwo i równość między ludźmi, na której mu tak zależy. Tłumaczyła mu, że zgoda na jej penisa oznacza zgodę na równość kobiet i mężczyzn, jakkolwiek ją rozumieć, która jest warunkiem koniecznym równości ludzi w ogóle. Wtedy on w akcie desperacji mówił: No, dobrze. To, pokaż tego penisa. I widząc normalne kobiece narządy płciowe, mówił zawiedziony: Phi, co mi tu mówisz, kiedy nic nie widzę - i odchodził stropiony. Co ta baba wymyśla! Było widać, że się nie rozumieją w takich zasadniczych sprawach, jak sens walki i ludzką godność i taktyka polityczna w zdobywaniu stronników.

   

    Na początku „pięknych latach siedemdziesiątych”, kiedy miała lat siedemnaści i cały świat stał przed nią otworem, potrafiła przetańczyć całe noce w klubach, słuchając ochrypłego głosu Jeanis Joplin. Wtedy wszystko było nic nie warte prócz tego, żeby coś zaiskrzyło między nią a jakimś pięknym nieznajomym chłopakiem. I żeby okrył ich, powodujący dreszcze, tajemniczy cień, który wychynął, niewiadomo skąd, z niej samej, z jej rozbudzonej młodością jaźni, który doda smaku istnieniu, doda barwy egzystencjalnej nudzie, spowoduje szczyptą adrenaliny, że będzie warto żyć.  Wszystko inne było tylko bardziej lub mniej atrakcyjną oprawą aktu seksualnego, żeby na chwilę zapomnieć „o grozie śmierci i bólu istnienia”. Być może dlatego nie liczyło się nic innego, tylko to, żeby odbyć stosunek z jak największą ilością, jak najatrakcyjniejszych partnerów.

Z tym, że w dobie siermiężnego realsocjalizmu, bez pieniędzy i możliwości realizacji wyuzdanych pragnień, robiło się to w myślach i sublimowało w sztuce, natomiast teraz, kiedy wszystkie hamulce puściły i już „nagich instynktów” nie trzeba się wstydzić, robi się to realnie, wszędzie, w tramwaju, w szkole, w kościele, na ulicy.

Dzisiaj, strywializowane i chamskie popędy upodobniają świat do ludzkiej stajni. Takie signum czasów. - Widocznie obecny świat, by się toczyć starą koleiną potrzebuje człowieka coraz bardziej podłego - przebiegło jej przez myśl i zaraz wzdrygnęła się na taką jezuicką ocenę życia.                

Nie, tak teraz jak i wtedy, miłości nie można nazywać podłością. To otoczka ekonomicznego życia, które reifikuje i czyni z miłości brudną zapłatę, jest godna potępienia i pogardy, ale nigdy miłość.                                        

     A zaczęło się niewinnie, od protest-songów przeciwko wojnie w Wietnamie, do czego gorliwie zachęcała ówczesna władza, a skończyło na walce z komuną i bezdomnością w „demokratycznej”, solidarnościowej Trzeciej Rzeczpospolitej.      

Prawdzic
O mnie Prawdzic

odwołuję te głupstwa. które poprzednio tu napisałem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura