Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221
1159
BLOG

Jest miarą zdziczenia naszych czasów.... - część trzecia

Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221 Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 24

                           "literatura powinna wymierzać sprawiedliwość widzialnemu światu"- J. Conrad

                                                                                                                                                                                              


Kiedy nastał stan wojenny zostałem wyrzucony z partii, cofnięto mi też partyjną rekomendację na dalsze pełnienie funkcji dyrektora  V LO w Gliwicach. Niczego innego się nie spodziewałem - odmawiając podpisania tzw. Deklaracji lojalności, znałem swój los - czekałem więc, aż przyjdą i wywiozą. Byle szybko, bo to znacznie lepsze od czekania. Nie przychodzili.

Za to pojawiła się dyskretnie pani Inspektor Oświaty w Gliwicach z propozycją napisania odwołania od ww.  decyzji do Centralnej Komisji Rewizyjnej Komitetu Centralnego PZPR. Dyskretnie, bo celem odwołania była gra na czas, by nie dopuścić do przejęcia szkoły przez tych, którzy domagali się ukarania V liceum, uważanego powszechnie za "bastion Solidarności". Popularny w mieście "Rymer" gliwiccy egzekutorzy stanu wojennego zamierzali spacyfikować, z dyrektorem "zrobić porządek", z niektórymi nauczycielami i uczniami również. "Pana odwołanie - przekazywała mi w zaufaniu pani Inspektor - zostanie rozpatrzone najwcześniej w czerwcu, ponieważ mają tam, w Komisji Rewizyjnej KC, stosy nadesłanych pism z prośbą o łaskę. Zyskamy więc czas, by spokojnie przeprowadzić Maturę i zakończyć rok szkolny. A po wakacjach emocje rewanżystowskie opadną i ja osobiście zadbam o to, by wszystko wróciło do normy. A o swoim losie, panie Aleksandrze,  zadecyduje pan już sam na przesłuchaniu przed wspomnianą Komisją - i będzie to najwcześniej w czerwcu. Osobiście - dodała - mam nadzieję, że podejmie pan decyzję, która pozwoli panu kontynuować pracę na stanowisku dyrektora."

Podjęcie procedury odwołania nie było jednak dla mnie, najdelikatniej mówiąc, korzystne. Natomiast dla szkoły, uczniów i nauczycieli wydawało się najlepszym z możliwych rozwiązań. Mnie odwołanie mogło przynieść tylko kłopoty i to niebagatelne. Byłoby przecież świadomym drażnieniem bestii. Tak, bestii, nie przesadzam - ktokolwiek pamięta tamte tragiczne dni i miesiące wie, o czym piszę.

Po pierwsze - w odwołaniu musiałbym kłamać i to niemal w każdym zdaniu. Udawać, że faktycznie szanuję decyzje Partii i rozumiem konieczność wprowadzenia stanu wojennego. W dodatku do tych kłamstw dostosować styl uniżony i pokorny. Jeżeli tego nie zrobię, jeżeli się nie ukorzę, to moje pismo zostanie natychmiast, bez nadania mu obiegu administracyjnego, wrzucone do kosza. I wtedy nie będzie żadnej procedury, tylko przyjadą po mnie i zabiorą, gdzie trzeba, a obowiązki dyrektora przejmie funkcjonariusz komisaryczny.  

Po drugie - jeżeli się jakoś zmuszę i napiszę tekst w duchu serwilistycznym, to grozi mi coś gorszego od wszystkich możliwych szykan i represji. Bo tak napisane odwołanie może być wykorzystane do skompromitowania mnie publicznie, także przed moimi uczniami. Wystarczy je przedstawić w jakichkolwiek mediach lokalnych czy ogólnopolskich (prasa, radio i telewizja), a zostanę uznany za zdrajcę, apologetę stanu wojennego! I się do końca życia z tego nie oczyszczę, bo kto mi uwierzy, że chciałem dobrze!

Po trzecie - jeżeli nasz plan wypali i  odwołanie zostanie zaakceptowane, to o terminie przesłuchania przez  Komisję zostanę poinformowany w czerwcu. A więc jeszcze będę mieć przed sobą trzy miesiące codziennego dyrektorskiego koszmaru. Bo każdy dzień w tamtym czasie był dla mnie koszmarem. Wiem, że to może być trudne do zrozumienia, ale miałem wówczas tylko jedno pragnienie: by się to wszystko jak najszybciej skończyło, by wreszcie przyszli i aresztowali. Perspektywa, że potrwa to jeszcze kilkanaście tygodni była mocno przygnębiająca. Pogłębiał ją fakt, że o aresztowaniu decydował ówczesny Komisarz miasta i nie było tajemnicą, że mnie bronił. Był mi życzliwy - dwie jego córki były aktualnymi uczennicami "Rymera". Podobno postawił sprawę jasno: "Jeżeli dostanę dowód o antypaństwowej działalności dyrektora, wydam decyzję o aresztowaniu". A taki dowód nietrudno było sfabrykować. W każdej chwili mogli się zjawić. Więc najgorsze w tym wszystkim było czekanie. 

Po czwarte wreszcie - jeżeli już wszystko jakoś przetrwam i zamelduję się w czerwcu przed Komisją KC,  to stanie się przecież najgorsze. Członkowie Komisji zobaczą kogoś, kto z nich zakpił. Kogoś, komu wcale nie chodziło o zachowanie stanowiska i o pójście na jakiś kompromis. Kogoś, kto stoi po drugiej stronie barykady. A to się może skończyć dla mnie w każdy sposób. Także w ten najgorszy z możliwych. Nie napiszę w jaki, by nie prowokować losu - dziś znaczna część władzy jest dalej w rękach ludzi tamtego systemu i wszystko jest możliwe. Ciągle czuję ich nienawiść.

W takiej sytuacji nie dziwi więc, że biłem się  z myślami i dopiero po dwóch miesiącach odwołanie napisałem i  wysłałem.  Dobro uczniów, nauczycieli i szkoły przeważyło. Moje dobro uznałem za mniej ważne. Odwołanie pisałem stylem odpowiednio "uniżonym i pokornym", niemal hołdowniczo, jednak z puentą, która wykluczała porozumienie: "Nie występuję teraz z NSZZ "Solidarność", gdyż dalej uważam, że związek ten może i powinien działać jako związek zawodowy, niezależny i samorządny, pozbawiony jednak ambicji i dążeń politycznych." Trzeba pamiętać, że dekretem stanu wojennego Solidarność została zdelegalizowana, a ja w tym piśmie ośmielam się tę delegalizację unieważniać. Wiedziałem, że tym oświadczeniem rozjuszę członków Komisji i uruchomię agresywne emocje.

I tak się stało - 24. czerwca 1982 roku  na korytarzu przed drzwiami, za którymi obradowała Komisja, kłębił się nerwowo tłum mężczyzn, szybko i sprawnie obsługiwanych. Wchodzili i po krótkiej chwili wychodzili,  podpisywali, co im podsunięto, szybko więc zostałem sam. Zostawiono mnie na deser, spodziewając się słusznie, że zabiorę im więcej czasu. Przesłuchanie zaczęło się oczywiście od puenty - przewodniczący zapytał, czy dalej zamierzam być członkiem zdelegalizowanej organizacji, czyli NSZZ "S". Odpowiedziałem, że tak. I zrobiło się gorąco. Oskarżenia, zarzuty, próby "nawracania" mnie na praworządność socjalistyczną trwały długo, czasem bardzo agresywnie, ktoś nawet nienawiść chciał wyładować pozawerbalnie - w porę go powstrzymano. Odpowiadałem cierpliwie, że nie zdradzę swoich wartości i nie zdradzę tych, co zostali aresztowani i internowani, bo "takie są moje obyczaje". Przewodniczący milczał, raz tylko skomentował moją postawę: "Jest pan lojalny wobec internowanych, a gdyby pan wiedział, jak to różnie u nich bywa z tą lojalnością".  Cztery lata później, w roku 1984, gdy już ostatecznie uniemożliwiono mi kontynuowanie pracy z młodzieżą szkół średnich, ten przewodniczący zostanie dyrektorem Studium Nauczycielskiego, z poleceniem "zajęcia się mną w sposób szczególny". Bo po usunięciu mnie z V LO, potem z I LO, skierowany zostałem do Studium Nauczycielskiego z zapewnieniem (ciągle tej samej pani Inspektor, ale już wtedy wiceprezydent Gliwic), że tam będę miał spokój, bo zajęcia i wykłady z literatury dziecięcej są politycznie neutralne. Spokoju nie miałem - bajki, baśnie i wiersze dla dzieci to przecież w większości walka dobra ze złem i tęsknota za prawdą. Skojarzenia i analogie z aktualną rzeczywistością lat osiemdziesiątych pojawiały się na moich zajęciach często.

  To wtedy, na tym przesłuchaniu przed Centralną Rewizyjną Komisją Kontroli, po raz pierwszy zderzyłem się z problemem podzielonej Polski. Zobaczyłem nienawiść i agresję po drugiej stronie, zapiekłość i radykalne odrzucenie naszych wartości, tych Herbertowskich "odwiecznych zaklęć ludzkości". Fundamentalnych zasad cywilizacji łacińskiej, dzięki którym ukształtowało się przez wieki coś tak cennego, niepowtarzalnego, jak nasza nasza śródziemnomorska cywilizacja, a w niej fenomen "polskości".  Byłem sam, ich było kilkunastu. Stawiane pytania "dlaczego?", "z jakich powodów?", "po co?" były wyrazem ich bezradności i narastającego gniewu. Kiedy zrozumieli po godzinie czy dwóch,  że mają do czynienia z beznadziejnym przypadkiem, z kimś, kto "Deklaracji zdrady" nie podpisze, pozwolili mi wreszcie opuścić salę.  Wracałem pustym korytarzem do windy, gdy nagle, nie wiadomo jak i skąd, pojawili się obok mnie dwaj wysocy, potężni faceci. Weszliśmy do kabiny, przycisnęli jakiś guzik, ja w środku między nimi. Było mi wszystko jedno, co się stanie. Nawet się nie bałem. Byłem pewien, że zjeżdżamy w dół, do piwnic, lochów... Zatrzymaliśmy się na parterze. Wysiadłem i skierowałem się w stronę wyjścia... Czułem na sobie ich wzrok. 

Dziś muszę to napisać: miarą zdziczenia dzisiejszych czasów, nikczemności i cynizmu jest fakt, że to moje "Odwołanie", czyli pismo do Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej Komitetu Centralnego PZPR, zostało w III RP wykorzystane do cynicznej intrygi, mającej mi odebrać wiarygodność, dobre imię i honor. Wykorzystane przez tych, którzy dobrze wiedzieli, jaka jest prawda. Wiedzieli zresztą wszyscy, także i ci z mojej prawej strony politycznej, z PiS, którzy tak bardzo chcieli mieć dowód, że coś w mojej przeszłości było nie tak. Gotowi byli uwierzyć we wszystko, byleby usunąć ze swojego grona polityka z zasadami i cywilną odwagą, z którym nie można "kręcić prywatnych interesów".  A znali i znają do dziś prawdę: że moje "Odwołanie" było tylko po to, by skutecznie chronić uczniów i nauczycieli przed represjami (nie pozwoliłem służbom wchodzić na lekcje i aresztować uczniów, mało tego: uczniów ostrzegałem i chroniłem. Po usunięciu mnie nowe kierownictwo szkoły pozwalało na aresztowanie uczniów w trakcie zajęć lekcyjnych). Wiedzieli też, że przed Komisją CKKP zachowałem się  jak trzeba, że zostałem usunięty ze stanowiska i pozbawiony na kilka miesięcy środków finansowych. A dwa lata później odsunięty od pracy z młodzieżą szkół średnich ostatecznie. Zaś od 1986 roku poddany procesowi definitywnego usuwania z oświaty. I że w tej atmosferze zaszczucia trwającej prawie 20 lat, nie dałem się złamać.

Mogę dziś próbować zrozumieć bardzo młodego pracownika mojego Biura Poselskiego, któremu prawdopodobnie podsunięto ten tekst odwołania, że przestał mi ufać i zaczął pracować już nie dla mnie, a przeciw mnie - ale tylko mogę próbować zrozumieć, bo i to jest trudne. Powinien był porozmawiać, a zachował się jak ci z tamtej nieludzkiej rzeczywistości. Pozostałych współpracowników, zwłaszcza tych najbliższych, też nie usprawiedliwiam. Zachowaliście się, Panie i Panowie, niegodnie. I trwacie w tym.

Oto linki z tekstem "Odwołania" oraz z decyzjami wojewódzkich i centralnych  Komisji Kontroli PZPR - chronologicznie

https://admin.salon24.pl/posts-edit/996192

https://admin.salon24.pl/posts-edit/996194

https://admin.salon24.pl/posts-edit/996200


                                                  










 







Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i wiem, ile jej zawdzięczam. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty przez te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (24)

Inne tematy w dziale Polityka