W naszym (moim) pojęciu, Krzyżacy, to zbóje nad zbójami.
W naszym (moim) pojęciu, Krzyżacy, to zbóje nad zbójami. Ciemiężyciele pogranicza. Rabusie w białych pelerynach z czarnym krzyżem. Napadający z na niecka na naszych protoplastów dobrotliwych. Przodków ukochanych. Słowian o ujmujących i szczerych obliczach.
Jest 2011 rok. Przypada właśnie prawie okrągła, bo sześćset i jedno letnia rocznica Grunwaldzkiej Wiktorii. A i tak zmarnowanej. O czym skrzętnie donoszą nam wyspecjalizowane w archiwaliach źródła.
Wstęp taki sobie. Można by rzec tendencyjny. A skoro tak to dlaczego ? Ano dlatego, iż że przed wieloma laty, kiedy jeszcze na grunwaldzkich polach walały się połamane, halabardy, piki, miecze i inne akcesoria militarne, z kością dolnej szczęki konia komtura ze Szczytna włącznie, udaliśmy się do miejscowego kina letniego „Jagienka” i obejrzeliśmy obraz wyreżyserowany przez Wielkiego Mistrza gatunku, p. Aleksandra Forda.
Pod znamiennym tytułem: KRZYŻACY. Wychodziliśmy po projekcji z wypiekami na twarzy i bezmierną satysfakcją, że choć jeden jedyny raz w dziejach oręża – Polacy komuś nakopali.
Sprawiedliwości dziejowej stało się zadość. Draństwo, buta i pycha krzyżacka zostały pokarane przez dzielnych polskich rycerzy. A Maćko, Zbyszko z Bogdańca i Jagienka - odtąd żyli w kapitalistycznym dobrobycie.
Pokoju po wsie czasy. I na dodatek w krainie mlekiem i miodem (pitnym) płynącej. Długo byliśmy pod wrażeniem wysublimowanej fabuły dzieła filmowego. A kiedy wpędzono naszą skromną i cherlawą osobę, za pośrednictwem wycieczki szkolnej, do malborskiej fortecy, zostaliśmy oczunieni jej OGROMEM.
Na ten tychmiast postanowiliśmy, że zostaniemy rycerzem. Krzyżakiem na dodatek... Co by podglądnąć jak było z tyj drugij strony.
Najłatwiej poszło z białą peleryną. Z suszarni dmuchnęliśmy dwa białe prześcieradła. Jedno na zmianę. Ale chwilę po tym, zaczęły się prawdziwe schody …..
Przez aklamację zostaliśmy Rycerzem. Wstępując do zakonu musieliśmy wyrzec się wszystkich dóbr i własności doczesnych. Z naszą koleżanką małżonką włącznie.
Mamy nakaz chodzenia boso. Spać możemy tylko przy palącej się w pomieszczeniu pochodni. W pełnym rynsztunku. Tak byśmy byli w każdej chwili gotowi do walki.
O 19tej udajemy się na spoczynek. O północy wędrujemy do kaplicy na godzinne modlitwy.
O piątej rano budzą. Modlimy się do ósmej. Potem praca w stajniach bądź zbrojowniach. Przed południowym obiadem i po obiedzie, zaś odmawiamy zdrowaśki. Przed wieczerzą nieszpory. Po – prycza w celi.
Jednym słowem za murami spotkał nas jeden wielki smutek. Jak w kopalni cynku. A pojawiająca się z rzadka w perspektywie militarna potyczka, w której możemy zginąć jak dwa razy dwa – jawi się nam jak wygrana w totolotka, albo wczasy na Majorce. Modlitewna monotonia dookoła Wojtek. A jak gdyby tego było mało, to drakoński regulamin jest tak naszpikowany karami, jak tort truskawkowy u Babci Kasi.
Za odpyskowanie przełożonemu, zostajemy obici. Publicznie. Za bójkę i jednodniową lewiznę poza mury, karzą nas półroczną utratą płaszcza. I na dodatek musimy chodzić do roboty. Co nam się wcale nie podoba.
Jeszcze bardziej nam się nie podoba, że razem z niewolnikami. Jeśli zabijemy innego rycerza, bo się z nas naśmiewał w łaźni, lub nawiejemy w pełnym opakowaniu z pola bitwy, to wówczas czeka nas kara najsurowsza. Wypędzenie z zakonu.
I w tym momencie stajemy się dokładnie NIKIM – bo nadal obowiązują nas śluby zakonne. A żaden inny zakon już nas nie chce. I to żadne pieniądze. Stajemy się banitą. Bez prawa do egzystencji w społeczeństwie.
W takiej zdawałoby się skrajnej sytuacji uruchamiamy plan B. Udajemy się do lasu gdzie mozolnie strugamy z jednego kawałka drewienka – malutką lutnię. Struny – szczegół.
Czujnie omijamy patrole piesze i konne: KRZYŻACKIEGO ZOMO. Mozolnie, tylko nocami, przedostajemy się do naszego miasta. Punktualnie o 21ej stajemy pod onegdaj naszym balkonem, który utraciliśmy z własnej, nieuleczalnej głupoty i stroimy naszą lutnię. Za sekundę śpiewamy bluesa do naszej Pusi.
Zapewniając ją w rzewnej pieśni o miłości większej od zamku malborskiego. I o tym, że jak nam przebaczy i wpuści do mieszkania, to już jutro o siódmej rano popędzimy do pośredniaka. Gdzie na pewno dostaniemy dobrze płatną i adekwatną do naszego wykształcenia – pracę.
A jeśli Pusia pozostanie nie wzruszona a zakwaterowany na nasze miejsce, przystojny i młodszy od nas hydraulik, na dodatek blondyn, ostentacyjnie wyrzuci przez okno nasze ostatnie laczki, to bez wahania uruchomimy wariant C.
Po pierwsze: mamy laczki, więc nie będziemy na siku chodzić boso jak u Krzyżaków. Po drugie: udajemy się do najbliższego zagajnika, w którym już od rana ochoczo i z wigorem będziemy prowadzić nabór do drużyny Robin Hood'a. I odtąd żyje się nam sielsko i anielsko.
Z adekwatną dla epoki dawką adrenaliny. Tylko strzelanie z łuku nam za Chiny nie wychodzi. Bez okularów....
Inne tematy w dziale Kultura