Plagi egipskie to nic innego jak historycznie podręczny zestaw dla małego majsterkowicza. W konsekwencji wymuszający (szantaż), realizację zamyślonego przedsięwzięcia.
Bo plagi egipskie to dziesięć klęsk z katastrofą, onegdaj wycelowanych na Egipt.
Dla czytelnego wytłumaczenia faraonowi, przekonania go i przemówienia wreszcie do jego faraonowego rozsądku, że pewna, precyzyjnie określona grupa etniczna, zamierza bezrepresyjnie opuścić usłonecznioną krainę Sfinksa, dromadera, krokodyla i piramid.
Ale co nas Egipt interesi ? W Sharm El Sheikh, prawie po sezonie. A i deko nieprzezpiecznie ...
Skarbów w Dolinie Królów, kopać nie dadzą. I strach, odkąd Zachi Hawass zaczął dorabiać za ochraniarza.
A tu u nas, teraz spokojnie, ino tylko jakby kwiatków polskich, z dnia na dzień przybywało.
Bo tak po prawdzie, to dla nas Polaków, te ichnie, bo egipskie plagowe turbulencje, to „chrupiąca“ bułeczka z masłem.
Tyle ich było, nawet, za naszego żywota, że aż strach wspominać.
Wpierw Wielki Hegemon na kraj nasz przepiękny wraz z wyzwolicielami nasłał świetlany ustrój.
Z pałką szturmową w herbie.
Potem pokarał prezydentami.
Następnie nadejszła farbowana postkomuna.
A dalej, było już tylko gorzej.
Na tyle, że od roku 2007 nieprzerwanie fonkcjonuje osobliwy podest obywatelski. W którym real zmisksował się z fikcją albo, jakoś tak na odwyrtkę. A w święta kościelne i państwowe, po ulicach z wdziękiem pląsają malutkie i kolorowe mastodonty.
Ale z reguły tak się dzieje, że jak spadają nam na łeb niefortunne terminy, to za chwilę rejestrujemy coś pozytywnego. Coś, co zezwala, na utrzymanie pionu i jako takiej równowagi na umyśle.
Hegemon zadając nam Polakom bobu, nie pomyślał, że jako Ród przemyślny, prędziutko wymyślimy antidotum. Wypracowane w znoju i trudzie, przez przynajmniej dwa pokolenia.
I tak:
albowiem, ponieważ, że dysponujemy powszechnie zadekretowaną pomrocznością jasną. A w zanadrzu, dodatkowo dwoma choróbskami o proweniencji tropikalnej.
Pierwsza jest niedyspozycją filipińską a druga, dominikańską.
Jeśli przychodzimy wczesnym rankiem do domu, w stanie, delikatnie rzecz ujmując, kompletnego zauroczenia minioną nocą, to nawet się nie odzywamy, do koleżanki małżonki naszej. Po prostu inkasujemy przynależnego nam obligatoryjnie plaskacza i udajemy się do sypialni. Z pominięciem przedpokojowych wieszaków, piżam i przypadkowych szczoteczek do ząbów.
Wczesnym rankiem z pewną dozą pokory informujemy, że jesteśmy w okowach nawrotu pomroczności jasnej. Przy czym dodatkowo trapi nas wirus grypy filipińskiej. A znaleziona, przez koleżankę małżonkę, w kieszeni naszej marynarki, wizytówka z tajlandzkiej agencji towarzyskiej, na sąsiedniej ulicy, to nic innego jak niepokojący nawrót choroby dominikańskiej. W której jest dużo miejsca dla ładnych i skąpo odzianych dziewczyn. Ale za to tryskających spontanicznym śmiechem, humorem i śródziemnomorskimi klimatami.
Po czym dopijamy naszą pranną kawę i z godnością wychodzimy do kiosku po zapałki.
Kiedy sączymy w pobliskim barze pierwsze piwo z wkładką konsolidującą, to w środku gra Duke Ellington a życie jest piękne ... I to nawet w Polsce !
A co ciekawe ? Że w żadnym z tych patologicznych objawów chorobowych, nie ma miejsca dla polityków. Ze szczególnym uwzględnieniem tych z platformianej formacji obywatelskiej.
Inne tematy w dziale Polityka