Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się nadpsujesz …
Mniemam, iż Mistrz z Czarnolasu wybaczy drobną manipulację.Docierają do nas nie optymistyczne wieści o działalności rodzimej służby zdrowia. Pomijając kwestię taką, że się nam medialnie nie spodobał najgłówniejszy specjalista.
Pod uwagę biorąc jego przekupioną politycznie wymianę barw, bo nie lubimy pszczółek, co to z kwiatka na kwiatek …
I takie tam inne. Choćby wielomiesięczne, kolejkowe wystawania do wyspecjalizowanych bakałarzy medycyny .Co sami przerabialiśmy, ale lat dobrych kilka wstecz.
My zaś nie wiemy, jak jest teraz ? Bo nas tam nie ma. I stąd nie możemy a nawet nie wypada psioczyć na odległość. Albo opierać nasze własne wymądrzanie, na li tylko na przekazach medialnych.
Raczej i tak krytykujących. Jako rzekliśmy bliżej początku, cosik nam się popsuło i pierwszy raz skorzystać musieliśmy z zagramanicznej opieki nad naszą emigrancką zdrowotnością.
I powiemy jak było, żeby któś inny porównać mógł i sam pomyślał: dlaczego tu jest tak, a tam jakby może inaczej?
Bo my pamiętamy z Polski, szpitalny hałas, rwetes i harmider. Istne bezhołowie.
A tu zastaliśmy od początku do końca tzw. święty spokój.
7.30 – z kwitkiem w recepcji.
Dwie minuty później, pan w uniformie prowadzi nas i naszą koleżankę małżonkę, do przeznaczonego nam miejsca. Zaciszny kącik. Aparatura. Łoże na pilota. Dwa fotele i dookoła stelaże z zasłonami dla prywatności.
7.45 – pojawia się jedna z trzech non-stop, obskakujących nas pielęgniarek.
O egzotycznych imionach. I wprowadza nas w tajniki zamiany naszej garderoby przyjezdnej na ichnią, przed operacyjną.
Przebieramy się.
8.00 – objawia się druga pani egzotyczna i robi z nami dość długie interview.
8.30 – za parawanem pojawia się pani interpreter, będąca na szpitalnym żołdzie.
Dla zminimalizowania wpadek językowych i potencjalnych pozwów.
Tuż za nią wkracza mocna trójca.
Przedstawiają się z imienia z podaniem ręki włącznie.
Pan anestezjolog, pan pomagier operatora i sam główny inżynier.
Każdy wypowiada swoją kwestię. Interpretorka dokładnie tłumaczy, poczym podają nam swoje rąsie na odchodne, rzecząc ze śmiechem: do zobaczenia wkrótce.
Zaraz za nimi wpada młoda i na nieszczęście ładna dziewczyna, co by zarysować na nas pole interwencyjne.
I jak tu gacie opuszczać ?
Sromota, ze wstydem pospołu. Koleżanka małżonka odwróciła głowę, pani interpreter tudzież, a ładna młoda gapi się, rysuje, aż uszy mnie poczerwieniały.
Uj, biednemu zawsze wiatr w oczy, broda rośnie i niewinne dziewcze w majty, publicznie żurawia zapuszcza.
Przeżyliśmy.
Byle jak, ale przeżyliśmy.
8.45 – jedna pani z trójcy egzotycznych i najbliższych opiekunek prowadzi na zatracenie. Pode drogą uspokaja, co byśmy się nie zestrachali, bo za chwilę, tuż za drzwiami napadnie na nas dwóch facetów i kobieta. Fakt ! Minutę trwało ulokowanie naszych potencjalnych zwłok na madejowym łożu i zdążyliśmy usłyszeć, nawet nie do końca kwestię o spaniu i już nas nie było.
Pełny odlot z odjazdem …
Po przeszło godzinie otworzyliśmy oko i cichutko zapytaliśmy stojącej obok pani, czy już jesteśmy w niebie, czy może jeszcze tą razą nam się upiekło ? Otrzymaliśmy akuratne potwierdzenie, nadal ziemskiej egzystencji. Stety, emigracyjnej.
Za kolejne 5 minut, pani obok wezwała siłę fizyczną, męską, a ta wywiozła ożywione na powrót nasze problemy, nazad, na z góry upatrzone pozycje.
Na ten tych miast objawiły się przy nas trzy urocze, nieustająco egzotyczne niewiasty i jedna obwieściła, że ewentualnie pójdę za godzinę do domu, jeśli wprzód wypiję kawę, herbatę do wyboru i zjem lunch. A kiedy, post fatum nasikam pełną butlę, to nawet przebiorą mnie osobiście na wyjściowo.
Inna pani przyniosła menu z kolorowymi, lunchowymi obrazkami. Wyżarliśmy wszystko. Bo od poprzedniego, wczesnego wieczora, nic a nic w pysku nie mieliśmy i głód piorunowy, wraz z nawrotem do strefy żywych nastąpił. Popiliśmy zaraz trzema kubkami kawy.
Co spowodowało napełnienie butli z meniskiem. Uporządkowaliśmy jeszcze nasze miejsce i po, w miarę czułym pożegnaniu z wszystkimi osobami, które się wzorowo opiekowały nasza emigracyjną posturką, w towarzystwie nieocenionej koleżanki małżonki udaliśmy się na domowe pielesze.
Bo gdzie jak gdzie, ale w domciu jest najlepiej. Nawet tym emigracyjnym.
I tego się trzymajmy …
Inne tematy w dziale Polityka