prawo cytatu
prawo cytatu
kierownik karuzeli kierownik karuzeli
1847
BLOG

Państwo opiekuńcze, czy państwo „Terapii szokowej”?

kierownik karuzeli kierownik karuzeli Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 88


Kilka dni temu na Salonie 24 ukazał się ciekawy wywiad Rafała Wosia z Isabellą Weber, ekonomistką z University of Massachusetts w sprawie „ terapii szokowej” w Chinach i w Polsce. W okresie przełomu lat 90-tych. To bardzo intrygujący temat. Także osobisty dla mnie...

Gdzieś tak w połowie lat 80 tych, jako absolwent filmówki realizowałem reportaż dla łódzkiej telewizji. Najogólniej miał to być film o włókniarkach. O ich ciężkiej pracy. Jestem człowiekiem empatycznym i raczej staram się angażować w coś, co akurat robię. I wtedy, jeden z partyjnych działaczy średniego szczebla, zatrudniony w fabryce, w której zbierałem dokumentacje, zapytał mnie - „ Co tak przejmujesz się tymi robolami? „ Te słowa mnie zaszokowały. Działacz partyjny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej okazał się skrajnym cynikiem. Co prawda był to tylko działacz średniego szczebla, ale takich jak on, był wtedy legion. Legion tow. Szmaciaków, których wtedy, spotykało się prawie wszędzie. Otwierało się pustą wtedy lodówkę, a tam obok octu, stał tow. Szmaciak. Takie to były czasy. Pełne octu i towarzyszy.

Potem tych towarzyszy rzucono na odcinek propagandy, aby tłumaczyli, jakim to dobrem będzie owa liberalna „ terapia szokowa” początku lat 90 tych. To właśnie tam, w mieście Łodzi, jak to się powiada, mieście wielu kultur, życie polegało właśnie na oswojeniu szoku. Można powiedzieć, że przełom XIX i XX wieku zafundował mieszkańcom Łodzi jeden wielki szok związany z dzikim kapitalizmem, a końcówka komunizmu i tzw. Reformy Balcerowicza zafundowały dodatkową „ terapię szokową”

XXX

Łódź. Historia miasta. To wszystko zaczęło się od pomysłu na rozwój Królestwa Polskiego, po Powstaniu Listopadowym. Od koncepcji Druckiego-Lubeckiego, który zamierzał oprzeć ekonomię Królestwa Kongresowego na chłonnym rynku rosyjskim.

Rząd Lubeckiego ściągnął w okolice dzisiejszej Łodzi, licznych rzemieślników i tkaczy z całej Europy. Dając im kredyty czy materiały budowlane, na tzw. dobry początek. To właśnie wtedy, w połowie XIX w. W Łodzi pojawiło się wiele rodzin niemieckich czy żydowskich zakładających podwaliny pod późniejsze wielkie fortuny.

Fabrykanci. Najbogatsi. Dla przykładu, to Karol Scheibler, Niemiec z pochodzenia, który przybył do Łodzi w latach 50 tych XIX, i tu buduje swój pierwszy zakład. Ale też w latach 63 -64 XIX w. buduje pierwsze 4 domy dla robotników na Wodnym Rynku. Intryguje mnie ta data. Z jednej strony mamy Powstanie Styczniowe, i owych chłopów, zdzierających buty ze zwłok powstańców, a potem – może ci sami chłopi ( już obuci) – szukają pracy w mieście Łodzi. Dostają tam mieszkanie i pracę od Karola Scheiblera.

Tak, może to paradoksalne, okrutne, ale właśnie takie to były czasy. Zaraz też mamy uwłaszczeniowy ukaz Cara i teraz tysiące mieszkańców wsi zamienia się w proletariuszy. Taki to był los owych pierwszych „ roboli”, o których wspomniał mój towarzysz szmaciak. Tak też powstaje łódzki proletariat, w znoju i w bólu. C z e k a już na nich praca po 10 czy 12 godz. dziennie. Pracują wszyscy. Nawet dzieci. Te 7 – 8 letnie, za 1/5 stawki kobiecej. Co robią dzieci? Wszystko. Także podają wrzeciona matkom. Podawanie wrzecion – jakże to pięknie brzmi... W zasadzie tak może zaczynać się bajka o prządce i jej dzieciątku podającej wrzeciono. Lecz życie owego dzieciątka to nie bajka. Na 6 czy 7 rano musi być w robocie, a często ich praca kończyła się tragicznie. Pod koniec XIX w Łodzi głośna była sprawa śmierci 8 letniego Władka Grelusa wciągniętego przez maszynę włókienniczą. Ten wątek człowieka rozerwanego przez maszynę, jest u Reymonta w „ Ziemi Obiecanej” a potem u Wajdy, lecz          już w innym kontekście.

Dopiero pod koniec XIX wieku zabroniono, zatrudnienia dzieci młodszych niż 12 lat. Ja sam, gdy miałem 10 – 12 lat, nie pracowałem w fabryce, ponieważ były to już czasy triumfującego komunizmu, za to lubiłem zachodzić do pewnej publicznej toalety. Ta toaleta, przynajmniej w „ dziale” męskim, była zbudowana tak, że pierwsze dwie kabinki były przeznaczone dla erotomanów, którzy gwoździem wyżynali świńskie rysuneczki. zaś trzecia kabina, przeznaczona była dla ludzi bardziej rozpolitykowanych. I tam, jako dziecko, przeczytałem ” PIERXXLE TATARKÓWNĘ. WOLE CZARNE” Z tego, co pamiętam, byłem zachwycony tym napisem, chociaż nie do końca go rozumiałem...O ile, pierwszą część owego protestu potrafiłem jakoś zwizualizować, a także wiedziałem, że Tatarkówna to wielka partyjna pani, która rządziła wtedy Łodzią, to absolutnie nie wiedziałem, co znaczy owe – czarne? Można powiedzieć, że dopiero wtedy poczułem głód wiedzy... I cóż się okazało? Owe „ czarne” to kaszanka. Nic więcej. Nie koniecznie dobra, z kawałeczkami wątróbki, ale taka, która jest. Po prostu. Jest w sklepach zakładowych, pobliskiego Uniontexu. Brak owej kaszanki naprawdę wkurzał robotników zwanych „ robolami” I nie ma się, czemu dziwić. Zarabiali mało. Może tylko na tą kaszankę, której i tak nie było.

Kaszanka, która jest, a zarazem jej nie ma. Cóż za intrygujący paradoks dla filozofów i włókniarek.

To były lata 60 te. Czasy gomułkowskie. A potem, w latach 70 tych, w tej kabince, w zasadzie nic się nie zmieniło. Tylko dodawano napisu po napisie. A ja musiałem to czytać, ponieważ były to moje pierwsze studia politologiczne. Tak mi się zdaje, że ukazanie historii, historii Łodzi, poprzez tą kabinkę WC, byłoby ciekawe. A nawet na swój sposób dramatyczne. W takich WC - tych pracowały przecież specjalnie wyszkolone babcie klozetowe, które już od początku lat 60 tych realnego socjalizmy, dokładnie wymierzały papier toaletowy, ponieważ papieru toaletowego także brakowało, tak jak owego – czarnego.

Wszystkiego brakowało. Wszystkiego... Chociaż w komunistycznej Lodzi kobiety, włókniarki pracowały na 3 zmiany. Taka kobieta – włókniarka, wracała z roboty, o 6 – 7 rano i od razu musiała robić śniadania dla dzieci, może także dla męża, jeżeli jeszcze akurat leżał w łóżku, po pijackiej nocy, a potem biegła na zakupy.

Co ja pisze? Co ja pisze... Teraz to się biegnie a raczej idzie na zakupy. Wtedy taka kobieta – włókniarka, ustawiała się w kolejce i tam czekała na coś, co akurat „ rzucą na rynek”.

Powiada się, że górnicy pracowali w czarnym pyle. W Łodzi był to biały bawełniany pył, plus świdrujący w uszach huk maszyn tkackich. Wkręcający się w ciało. Włókniarki wpychały do ucha watę. Ale ile waty zmieścić się w uchu? No i ta wata, także jej w komunizmie było jak na lekarstwo.

Lecz to nie koniec. Potem nadchodzą piękne lata 90 te XX wieku i oto nadlatują wielcy reformatorzy w swoich wspaniałych maszynach. Oto Balcerowicz z kolegami liberałami i i wszyscy oni proponują dla miasta Łodzi swoistą „ terapię szokową” po przejściu której nastąpią piękne czasy.

Mój Boże. Czy można tym ludziom zaproponować jeszcze większy szok, niż ten za turbo – kapitalizmu i komunizmu? Tak, można. To właśnie – turbo liberalizm. To miał być ten nasz nowy polski ład, ale w wykonaniu towarzysza Balcerowicza i kilku innych towarzyszy szmaciaków, posługujących się nawet tytułami naukowymi.

W ciągu kilku lat zamknięto w Łodzi większość fabryk. Wcześniej była praca, może podła, mało płatna, praca w potwornych warunkach, ale była. Teraz nie było już nic. Starszych wyrzucono na wcześniejsze emerytury a młodsi szukali szczęścia za granicą. Także – w tamtych czasie, na początku lat 90 tych obrodziły jak grzyby po deszczu, liczne agencje towarzyskie. I tam. młode włókniarki demonstrowały jak zdejmuje się tekstylia.

XXX

Co to jest naród? Oto jest pytanie...Może to ci powstańcy styczniowi, i ci chłopi, którzy zdzierali im buty, i może potem, po uwłaszczeniu, zamieszkali w tych robotniczych budynkach Karola Scheiblera, i ten 8 letni Władek Gralus co wpadł do maszyny, i te setki tysięcy włókniarek z watą w uszach, którym na koniec życia zaproponowano „ terapie szokową”. Ci wszyscy ludzie z miasta Łodzi, to jest właśnie nasz naród. Lecz ten naród nie mieszka tylko w Łodzi, zamieszkuje także w innych polskich miastach i wsiach. I dlatego, tym wszystkim ludziom należy się jakaś rekompensata. Albo – przynajmniej - chwila spokoju od WIELKIEJ HISTORII, i od rozmaitych liberalnych „ Terapii szokowych” Może także, tym wszystkim ludziom, tym Polakom, z miast i wsi, należy się chociażby taki drobiazg, jak 500 plus....

Już słyszę ten krzyk. Protest liberalnej publiki. Lecz czy nie należy się nam wszystkim państwo, które już nie zabiera, ale daje? Nie szokuje, ale łagodzi? Państwo, które powiada swoim obywatelom – pamiętamy o tobie. Wiem, ów socjalistyczny czy socjalny odruch łatwo można wyśmiać. Wykpić. Powiedzieć, że najpierw państwo zabiera, a potem daje. Niemniej jednak... daje. Według jakiś tam kryteriów. A przecież kiedyś było tak, że nasze państwo nie istniało, a potem jak istniało to nawet nie potrafiło zapewnić owego” czarnego”, a potem, aby zapewnić istnienie czegoś, co nazwano, normalnym rynkiem, wpadło na pomysł „ terapii szokowej” W ramach tej „ terapii szokowej” turbo liberałowie, uwolnili wszystko. Rynek, ceny, cła, wszystko. Dodatkowo, codziennie do Polski przybywało kilkadziesiąt kontenerów z Dalekiego Wschodu, z odzieżą i konfekcją. W ramach rekompensaty moje włókniarki mogły na pocieszenie wyjąc watę z ucha i posłuchać sobie Owsiaka jak wrzeszczy „ Róbta co chceta?

I znowu rzuca się na mnie liberałowie wszelkiej maści. Ci od Tuska i ci od Konfederacji. Dla tych pierwszych, Polacy, naród, to abstrakcja. Wydmuszka, z którą są same problemy. Tym bardziej teraz, gdy szykują dla nas nowy postępowy projekt narodu europejskiego, i w związku z tym, jakąś formę współczesnej kulturowej „ Terapii szokowej” wynaradawiającej Polaków.

Także rzucą się Konfederaci i ich sympatycy. Ponieważ ich narodowcy patrzą na naród genetycznie, a nie, jako na wspólnotę ludzkiego losu. Zaś tzw. wolnościowcy, zbyt wyspekulowani są, zbyt abstrakcyjni, i w ramach owych spekulacji i abstrakcji, zajęci są teraz epokowym dramatem związanym z noszeniem maseczek. Nosić maseczki, czy też nie nosić? Broda? Nos? Szczepić się czy nie szczepić? Oto jest pytanie. Na miarę Konfederaty - Hamleta.

 No i są włókniarki. To znaczy te, które jeszcze żyją...


Link do mojego bloga Mój Blog

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo