Iwona Jolanta Wegiel Iwona Jolanta Wegiel
884
BLOG

Rozbisurmanienie w Krakowie czyli jak łatwo złapać rybkę w akwarium

Iwona Jolanta Wegiel Iwona Jolanta Wegiel Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 80

Krakuffek był zawsze miastem do którego młode dziewczyny   przybywały w setkach na studia. Z jakiego powodu? Proste jak budowa druta. Po prostu Krakuffek to uniwerstyteckie miasto jest, a znając społeczną sytuację wsi  po drugiej wojnie światowej, było  całkowicie najnormalniejsze w świecie, żeby syn zostawał na roli, a dziewczyny pchało się do miast, żeby zdobywały dyplomy. Po wymieceniu szlachty i arystokracji przez zawieruchy wojenne i powojenne, tytuł magistra stał się nobilitacją społeczną. Nie ważne jakiego magistra i z jakimi życiowymi umiejętnościami , ale liczył się tytuł. Oczywiście na studiach technicznych było sporo przyjezdnych studentów, ale niewątpliwie w mniejszych ilościach niż płci pięknej. 

Przyjeżdżały więc młode dziewuszki charakteru różnego. Jedne,  rzeczywiście pałające miłością do wiedzy, z wrodzoną mądrością i klasą, a inne widziały w uniwersyteckim mieście szansę  na pseudo-awans społeczny w postaciu podłapania krakusa (najlepiej z oddzielnym mieszkaniem)  "na ciążę"  i zostaniu na stałe w królewskim mieście (bo drzewiej to takie czasy jeszcze były, że honorowo było się z ciężarną żenić).  Przed wojną podobnego typu dziewczątka szły do mieszczaństwa na służbę, palić w piecach i szorować podłogi (nic zdrożnego), a więc zjawisko nie było nowe, tyle, że darmowe studia i zmiana systemu  (chyba jedyny pozytyw lat komunistycznych) dawały dziewczynom awans społeczny. Inne było też to, że o ile na służbie, panienki podlegały kontroli pani domu, a wychodne miały raz w tygodniu, o tyle, w akademikach nie było jakiejkolwiek  kontroli  (no ... czasem się stróż wkurzył).

Największe zagnieżdżenie przyjezdnych laleczek, których nie cechowała szczególna ambicja życiowa, ni też inteligencja, było na Wyższej Szkole Pedagogicznej, którą potocznie nazywano Wspomożeniem Seksualnym Politechniki. WSP wymagań na łatwiejszych kierunkach nie miało prawie żadnych.  Trochę podobnie bywało na socjologii, psychologii na uniwerku. A więc dziewczynki miały  mnóswo czasu między egzaminami na lokalne swawole.

Jest proces, który doskonale tłumaczył religionzawca, filozof i socjolog Joseph Campbell, dotyczący ludzi emigrujących z małych społeczności do dużych metropolii, polegający na zagubieniu wartości moralnych. Ma to związek z zaprzestaniem tradycyjnych rytuałów, które są bardzo charakterystyczne dla plemion. W polskim przypadku nie mówimy oczywiście o plemionach, ale o społeczności wiejskiej. Niemniej są duże podobieństwa.

Migranci do dużych miast, przestają brać udział w plemiennych rytuałach. Campbell zaobserwował, iż oderwanie od plemienia, niestety ale często jest brzemienne w skutkach. Człowiek robi się bowiem zagubiony. Bez bliskości familijnej społeczności, w nowym środowisku, nie każdy potrafi mieć na tyle samodyscypliny, aby po prostu nie zgłupieć.

Ten proces głupienia był bardzo widoczny w krakowskich akademikach. Chłopaki chlały na umór, dziewuszki puszczały się na umór. Legendy powstawały ( o "Szklarzu", zwanym Szklarzem, bo jak wypił, to wszelkie obiekty szklane w zasięgu rozbijane były w kawałki, a to o spadochroniarzu, co to skakał z wyższych pięter na stojące na parterze wózki dziecięce). Generalnie między egzaminami, krakowskie akademiki to były niezłe hoteliki- burdeliki, ze sporą ilością spadania ze schodów z czwartego na pierwsze i tym podobne.

Nie chcę generalizować, ponieważ wszystko zależy od ludzi. Były też pokoiki  spokojne i ludzie fajni.

No ale przypadków burdelików było na tyle dużo, że można sobie pozwolić na uogólnienie.

W klubach studenckich dysproporcja dziewcząt w stosunku do gostków była naprawdę duża. Zdarzało się i tak, że  na potańcówie zjawiało się jakiś czterech chłopaków (dobrze, jeśli o znośnym wyglądzie), a cały parkiet zapełniały dziewuszki, które do klubu wcale  nie przychodziły tańczyć, a celem było raczej wypatrzenie i upolowanie samca. Stały więc dziewuszki pod ścianą z zapalonym petem, a oczka im z orbit wyłaziły i latały dookoła podobnie jak oczy kameleona za muchą.

Niestety, ale sytuacja taka strasznie rozbisurmaniała krakowskich samców. "Towaru" było dużo w dużych ilościach i na dodatek prawe za darmo (jeden papieroch, lub kieliszeczek). Facio naprawdę musiał osiągnąć himalaje zlelewacenia, żeby sobie jakiejś puszczalskiej  na nockę nie przygarnąć.

Pozostawiało to jednak kobiety z klasą, często w sytuacjach bardzo skomplikowanych (mówiąc grzecznie). Rozbisurmanieni samce, bowiem, nie zawsze byli na tyle inteligentni, żeby rozróżnić płeć niewieścią puszczalską od płci niewieściej, która puszczać się nie chciała i miała nieco inne ambicje życiowe. Ten drugi gatunek mógł zawsze pozostać w fotelu z książką i obleśnych samców nie spotkać. No ale w okresie młodzieńczym, każdy lubi się socjalizować, więc niekoniecznie zawsze można było dziwnych sytuacji unikać.

Sposoby na robisurmanionych samców były różne, w zależności od inwencji kobiety z klasą. Poczucie humoru stanowiło oczywiście broń dosyć skuteczną. Był oczywiście i tradycyjny "liść"  oraz ewnetulanie ucieczka, jeśli się dobrze biegało. Ułatwieniem był fakt, że Polsce, gostkowie jednak na tyle przyzwoitości mają, żeby nie absorbować zwyczajów księci orientu... no wiecie tych wszystkich inżynierów i doktorów, co to w Sylwestra w Niemczech... Więc generalnie oprócz konieczności wyprania z mógzu aroganckich tekstów,  czy wyprania rękawa pobrudzonej bluzki, większych problemów nie było.

Gentelmenów niestety jednak rzadko w Krakuffku można było spotkać, poza może przyjaciółmi dziadków, czy pradziadków, co to jeszcze w kapeluszach chodzili i kobiety z klasą w rączkę całowali i o kobietach wyrażali się zawsze z szacunkiem. 

Rozbisurmanieni samce bowiem jeśli jakieś pierwiastki gentelmeństwa mieli, to zwykle po zetknięciu z puszczalskimi, tracili, a częściej tego gentelmeństwa nawet w genach nigdy nie posiadali.

Napalone samce więc w studenckich klubach miały rzeczywisty raj, podobny do kota łapiącego rybki w domowym akwarium pełnym śniętych rybek.

Krakus z dziada pradziada, którego rozgoryczenie i rozczarowanie w 1989 roku przemian politycznych w Polsce zmusiło do emigracji i ucieczki przed postkomuną. Niemniej tak jak nie da sie wyrzucić wsi z człowieka, tak z krakusa nie da się wyrzucić mieszczaństwa, miłosci do rodzinnego miasta oraz do patriotyczno-katolickich wartości. Chcę walczyć w ramach możliwości o normalną Polskę, opartą na chrześcijańskich wartościach, uczciwości i prawdzie, gdzie każdy obywatel będzie obdarzony szacunkiem, a kraj wreszcie pozbędzie się ignorancji i pogardy do zwykłych obywateli. Czekam także z niecierpliwością na proces dekomunizacji i oczyszczenia Polski z agentury sowieckiej, która w mentalności resortowych dzieci ma nadal wpływy polityczno-sądowniczo-medialne.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo