Arek Balwierz Arek Balwierz
45
BLOG

Anachronizm

Arek Balwierz Arek Balwierz Polityka Obserwuj notkę 16

Nie tak dawno ochrzaniłem FYM’a ponieważ w którymś z licznych wpisów postanowił porównać ZSRR do tworzącej się wspólnoty zwanej Unią Europejską. Stwierdziłem, że używanie tak mocnych porównań może w prosty sposób doprowadzić do dezawuowania zarówno bohaterstwa wyklętych żołnierzy, jak i przewin stalinowskich popleczników w rodzaju Stefana Michnika, Wiesławy Szymborskiej czy Czesława Miłosza.

Dziś w sukurs przyszedł FYM'owi Bronisław Wildstein artykułem w Rzeczpospolitej (http://www.rp.pl/artykul/9158,291603.html), w którym porównuje zachwyty nad uczestnictwem w budowie nowego lepszego porządku na kontynencie europejskim do opisywanych potem w ramie samokrytyki, jako ukąszenie heglowskie, głębokiego stalinizmu.
 
Co prawda nie tak trudno znaleźć nici łączące oba ustroje (że wspomnę tylko chociażby konieczność dziejową, historyczny moment czy niechęć – mówiąc eufemistycznie – do kościoła katolickiego), to jednak uważałem, że takie porównania więcej szkodzą pamięci komunizmu, jako o najstraszniejszym z totalitaryzmów, niż nakłaniają do głębszego namysłu nad niepodważalnością pędu do nowego lepszego świata.
 
Nieprzypadkowo użyłem w poprzednim akapicie czasu przeszłego, ale do tego zamierzam wrócić za chwilę. Wróćmy teraz myślami do czasu walki o ratyfikację Traktatu Lizbońskiego, w którym to czasie ogólnonarodowa mobilizacja, szczęśliwie po Irlandzkim referendum i wahaniach niemieckiego odpowiednika polskiego Trybunału Konstytucyjnego oddalonym, przybrała monstrualnych rozmiarów falę tsunami niszczącej wszelkie napotkane przeszkody. Głos w takiej dyskusji zabrał nawet nieoceniony profesor Wojciech Sadurski pisząc serię salonowych (a nawet nie tylko) felietonów, w których tłumaczył, że Polska będzie lepszym krajem, gdy Polacy wyzbędą się anachronicznych mitów o suwerenności Rzeczpospolitej. Czytelnicy nie wierzą? Ależ tak właśnie było. Jako dowód postanowiłem przedstawić obszerny cytat z salonowego bloga ww autora:
 
„Powiem jednak tyle: jesteśmy więźniami starych kategorii, które w coraz mniejszym stopniu odpowiadają dzisiejszej rzeczywistości międzynarodowej. Operujemy tradycyjnym pojęciem suwerenności, która oznaczać ma podporządkowanie wszystkich podmiotów jednemu suwerenowi, ktory z kolei nie jest podporządkowany żadnym, ważniejszym od niego podmiotom. Opiera to się na tradycyjnym rozumieniu państwa suwerennego, w którym istnieje tozsamość władzy, ludności i terytorium. Tymczasem w zglobalizowanym świecie, takie sprzężenie tych trzech czynników występuje w stopniu coraz mniejszym, a zlokalizowanie władzy zależy od tego, o jakiej dziedzinie mówimy: w pewnych sprawach ostatnie slowo (czyli, w starym języku, władza suwerenna) może należeć do instytucji lokalnych, w innych - państwowych, a w innych jeszcze - ponadnarodowych. (Takie jest w istocie znaczenie doktryny subsydiarności, wywodzącej się, nota bene, z katolickiej nauki społecznej). Mamy struktury władzy w coraz większym stopniu oparte na rozróżnieniach funkcjonalnych, a nie terytorialnych, co zresztą odpowiada, w skali spolecznej, złożonym strukturom lojalności, które równie często przebiegają między państwami jak w poprzek panstw, w oparciu o tożsamości zawodowe, religijne, narodowościowe itp.
 
Dlatego, jak wywodziłem tu niedawno, pojęcie „suwerenności” w tradycyjnym znaczeniu, że dana władza ma we wszystkich sprawach ostatnie słowo, po prostu staje się coraz bardziej anachroniczne: nie chodzi o to, że państwa „tracą” suwerenność, ale że suwerenność przestaje być kategorią cokolwiek wyjaśniającą. I to prowadzi nas do kwestii nadrzędności prawa europejskiego nad prawem krajowym: tak, taka nadrzędność jest wymogiem integracji (zwłaszcza rynkowej) w Unii, ale po pierwsze - dotyczy ona ściśle ograniczonego zakresu kompetencji Unii (które to kompetencje wynikają z dobrowolnej zgody wszystkich państw członkowskich), a po drugie - nadrzędność ta wynika z dobrowolnego wstąpienia państwa do Unii, popartego stałą możliwością dobrowolnego opuszczenia Unii. Co, w tym złożonym systemie, daje nam pojęcie suwerenności?”
 
(pisownia i podkreślenia oryginale - http://wojciechsadurski.salon24.pl/67888.html)
 
Przedstawia Pan profesor nasze myślenie suwerenności (za którą, co moim zdaniem warto szczególnie podkreślić, niejedno serce Polaka przestało bić) jako zbyteczny i co za tym idzie anachroniczny bagaż. Bagaż, którego zrzucenie pozwoli nam dosięgnąć nowego lepszego świata (sic! – powtórzenie celowe).
 
Jeszcze to wszystko nie stanowiło dla mnie dostatecznego dowodu na nieprzypadkowe istnienie tych nici tworzących coraz gęstszą sieć, powiązań pomiędzy starym i nowym. I pozostałbym z swoimi wątpliwościami jeszcze długo, gdyby mi się nie zachciało dwa tygodnie temu oglądać telewizji.
 
Na TVP 2 dwa tygodnie temu leciał program innego kolegi salonowego Janka Pospieszalskiego pt. „Warto rozmawiać”. Dyskutowano o kilku ciekawych sprawach (tu uwaga techniczna, Panie Janku, dzisiejszy program w przeciwieństwie do tamtego znacznie lepszy, ponieważ skupienie się na jednym temacie zamiast krążenia i skakania z kwiatka na kwiatek wydaje się cenniejsze w medialnym przekazie). Głównym tematem były sądowe zbrodnie stalinowskich popleczników. W pewnym momencie, po wielokrotnym grzęźnięciu dyskusji na mieliznach niemożliwości rozliczeń PRL’owskich funkcjonariuszy aparatu „sprawiedliwości”. Sędzia Trybunału Konstytucyjnego podjął się obrony absurdalnych wyroków sądów uniewinniających tamtejszych zbrodniarzy, postanowił powiedzieć, że jednoznaczna ocena tamtych czasów jest niewłaściwa.
 
Niewłaściwa, dlaczego? Pan sędzia Stępień, i to będzie pointa dzisiejszego wpisu, zauważył, że tamta Polska nie była krajem SUWERENNYM (sic!) i właśnie z tego powodu funkcjonariusze PRL muszą pozostać bezkarni.
  

 

Mam psa.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka