Cała ta dyskusja o odpłatności za drugi kierunek studiów jest mocno absurdalna. Zasadnicze pytanie powinno dotyczyć sensu kształcenia w obecnym stanie tymczasem obie strony sporu skutecznie omijają meritum zagadnienia. Nie bardzo rozumiem jaki sens ma kończenie drugiego czy trzeciego kierunku studiów w kraju w którym każdy analfabeta dostaje średnie wykształcenie z przydziału ze względu na obowiązek szkolny. Dalej byle idiota może sobie studiować na Wyższej Szkole Czegoś Tam i czegoś tam. Studenci zdobywają dyplomy, które nie są więcej warte od papieru na którym je wydrukowano. Skoro istnieją filateliści i filumeniści to pewnie są i także kolekcjonerzy takich druków.
Powszechna deprecjacja wykształcenia na poziomie uniwersyteckim zmusza do zadania pytania o jego sens. W krajach anglosaskich studia zakończone odpowiednikiem naszego magisterium kończą tylko ludzie zamierzający pracować naukowo. Wszyscy inni starają się jak najszybciej ukończyć jakiś kierunek zawodowy umożliwiający zdobycie odpowiedniego zajęcia. U nas odwrotnie. Przez pięć lat młodzież zdobywa nikomu niepotrzebną pseudowiedzę po to żeby móc pracować na zmywaku w Anglii.
Komuna zaszczepiła w ludziach szereg absurdalnych poglądów, które o dziwo funkcjonują nadal w najlepsze. Są one tak głęboko zakorzenione, że polemika z nimi jako żywo przypomina kopanie się z koniem. Wszyscy są święcie przekonani, że należy jak najszerzej upowszechniać wykształcenie średnie i wyższe mimo oczywistego nonsensu takiego postępowania. W tej kwestii pani minister i studenci akurat są wyjątkowo zgodni. Oczywiście można dalej rozdawać komu popadnie matury i dyplomy tylko że wtedy nie są one nic warte. Chyba, że dla wyznawców absurdalnego poglądu, że kwitek wydany w dziekanacie świadczy o czymkolwiek i cokolwiek znaczy na rynku pracy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości