Ponieważ to moja pierwsza notka na Salonie, słowo o mnie i blogu.
Sądzę, że moje usytuowanie polityczne (bo sympatii politycznych nie mam - już nie) najlepiej charakteryzuje to, co napisałem w sekcji "Kim jesteś". Przez pewne osoby jestem odbierany jako PiŚdzielec, bo nie uważam, by prezydentura Lecha Kaczyńskiego i rządy PiSu były czymś najgorszym, co przydarzyło się Polsce po 45 roku. Dla innych jestem POpaprańcem tudzież POlitrukiem, z nanalogicznych względów. Ot, naiwniak, który dawno, dawno temu miał nadzieję na PO-PiS. Który, głosując na PO, czytał i cenił autorów takich jak choćby Rafał Ziemkiewicz i z dużą ostrożnością podchodził do publikacji pewnej gazety z redakcją w stolicy przy ulicy Czerskiej.
Obecnie od długiego już czasu bez reprezentacji politycznej w Sejmie (poza nim zresztą też), w kilku ostatnich wyborach zwyczajnie nie oddałem głosu, bo uważałem, że nie mam na kogo. Ze względu na smoleński odjazd PiSu dziś chyba jednak rzeczywiście bliżej mi do PO, co nie znaczy, że będę na tę partię głosował. Choć przyznam, że wizja Polski z Antonim Macierewiczem na jednym z najwyższych stanowisk w państwie mnie przeraża.
O blogu: jego tytuł nawiązuje do średniowiecznych quaestio de quodlibet. Była to uroczysta forma zajęć odbywających się dwa razy do roku na pierwszych europejskich uniwersytetach. Charakteryzowały się tym, że mógł w nich uczestniczyć kto tylko chciał i pytać o co tylko chciał.
Nie znaczy to jednak, że będę odnosił się do każdego poruszanego na S24 tematu. Raczej dokładnie na odwrót - będę pisał wyłącznie o tym, o czym JA będę chciał. I pewnie nie napiszę wiele, bo, gdy po latach lektury zdecydowałem się dziś wrzucić pierwsze komentarze, analiza odpowiedzi pokazała, że jednak chyba nie warto. Jak ktoś nie rozumie słowa pisanego, to sądzi, że zamiast odpowiedzi wystarczy rzucić łajnem i jest git: ot, cała dyskusja, najważniejsze, że ma ostatnie słowo.
O jedno jednak chciałbym zwolenników teorii zamachowych wszelakich - tych od jednego wybuchu, tych od dwu, tych od całej serii wybuchów, tych od sztucznej mgły i naprowadzania na śmierć, tych od dobijania rannych i jeszcze wielu, wielu innych, których zliczyć ani spamiętać nie potrafię - zapytać. Więc teraz do sedna.
Ja rozumiem (no, powiedzmy, że staram się rozumieć), że widzicie w Tusku i Putinie wcielenie wszelkiego zła, ludzi(?) pozbawionych najdrobniejszych nawet śladów sumienia, którzy nie cofnęliby się przed najpotworniejszą zbrodnią, by dopiąć celu swego istnienia, jakim było pozbawienie prezydenta Kaczyńskiego nie tylko władzy, ale i życia. Którzy, by ten cel osiągnąć, bez skrupułów i z zimnym wyrachowaniem zabili 95 innych osób, wśród których byli ponoć przyjaciele jednego z nich (Tuska). No dobrze, przyjmijmy, że ten tandem to sam Władca Ciemności (Putin) i jego oddany sługa (Tusk). O tyle może będzie mi to łatwiej dla eksperymentu przyjąć, że sam mam poważne zastrzeżenia co do kondycji moralnej tego pierwszego, choć akurat nie w związku ze Smoleńskiem. Ale, jak powiedziałem: niech Wam będzie - Książę Ciemności i jego sługus.
Tym bardziej jednak dziwi mnie, że sądzicie, że ta tak perfidna dwójka jest zarazem tak bezdennie głupia, by po perfekcyjnie przeprowadzonym zamachu, wymagającym wieloetapowego planowania oraz bezwzględnej, ścisłej koordynacji zakrojonych na niespotykanie szeroką skalę zadań, dać złapać się na czymś tak beznadziejnie, bezdennie głupim, jak uśmiechy i gesty triumfu. Wobec świadków i obiektywów aparatów fotograficznych, być może kamer, w dobie, w której informacja rozchodzi się na cały świat w ułamku sekundy.
No, może jeszcze dałoby się wytłumaczyć te uśmiechy - ot, chwila zapomnienia, moment braku kontroli nad grymasem twarzy. Ale gesty triumfu? A może jeszcze głośny okrzyk "Yes! Yes! Yes!", którego, niestety, martwy, nieruchomy obraz zdjęcia fotograficznego nie był w stanie przekazać?
Nie, serio. Naprawdę sądziłem, że macie lepsze zdanie o inteligencji tej demonicznej dwójki, skoro przypisujecie im zaplanowanie i przeprowadzenie zbrodni nieomal doskonałej.
Inne tematy w dziale Polityka