pixabay.com
pixabay.com
alamira alamira
2178
BLOG

Białoruś, Kresy, Śląsk czyli dlaczego nie ma nadziei?

alamira alamira Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 88

Siedzę sobie w lobby hotelu "Prezydent" w Mińsku i zastanawiam się nad przyszłością Białorusi. Piętro wyżej ponad trzy lata temu prezydenci Rosji, Francji, Niemiec i Ukrainy podpisali porozumienie mające zakończyć konflikt na wschodzie Ukrainy. Gdy myślę o znaczeniu Białorusi dla świata to nic poza tym porozumieniem nie przychodzi mi do głowy. Niewiele ponad 10 milionów ludzi mieszka na terenie największego w Europie państwa bez dostępu do morza. Prawie 30% ludności to straty wojenne Białorusi. Ziemia "niczyja" dała największe krwawe żniwo w czasie drugiej wojny światowej. Może dlatego tę dosyć lichą sytuację obecnej Białorusi starsi mieszkańcy dobrze odbierają. Mamy co jeść i nie ma wojny. To wystarczy.

Język chiński zwany u nas "krzaczkami" jest obecny na lotniskach i dworcach kolejowych. W księgarni w centrum miasta jedynym językiem oprócz rosyjskiego wyróżnionym osobnym regałem jest "kitajskij jazyk", reszta mieści się na "inostrannyj jazyk". Jeżdżąc po kraju, osobliwie w pobliżu lotniska w Mińsku, można spotkać chińskie firmy i parki przemysłowe. Porozumienie mińskie nie tyle dało wytchnienie Ukrainie co narodziło nowe myślenie w elicie Białoruskiej. Chiny jako przeciwwaga dla Rosji.

A Europa? Łukaszenko nie ma złudzeń. Doi wszystkich po równo. Mają benzynę po dwa złote za litr dzięki "uzależnieniu" od Rosji. Stali się największym pośrednikiem w handlu między Europą i Rosją. To dzięki nim nasze jabłka jak były sprzedawane w Moskwie tak są nadal. Dziwnym trafem są największym eksporterem "owoców morza" na rosyjski rynek. Łukaszenko rozgrywa swoją własną partię szachów. Jest pragmatyczny do bólu. Wprawdzie względy "estetyczne" nadal są ważne w relacjach państw Unii z Białorusią, czyli cała sfera praw człowieka, ale już nie tak ważne jak kiedyś. Po Ukrainie wszystko już nie będzie takie jak kiedyś.

Dwumilionowy Mińsk przypomina europejskie miasta ale prowincja to inna bajka. Skończyłem objazd okolic Bobrujska. To jak u nas na początku lat dziewięćdziesiątych. Tylko sklepy pełne, ale mało kogo stać na zakupy. Ludzie pracują na pensje po 150 dolarów a ceny w sklepach podobne do naszych. Nie ma jednak takiej wyprzedaży firm i majątku jak u nas. Cła chronią rynek przed niekontrolowaną upadłością a liczne udogodnienia w inwestowaniu w produkcję na terenie kraju przynoszą powolne efekty. Gdzieś w tych odrapanych budynkach młodzi Białorusini w swoich pralkach mieszają nowe kleje albo perfumy, by wzorem Atlasa czy dr Eris być za trzydzieści lat milionerami. Na razie o tym nie wiedzą. Zresztą nikt tego nie wie bo Łukaszenko może jedną ustawą wszystko pozmieniać. Na razie "luzowanie" w gospodarce idzie pełną parą.

Nocuję w hotelu "Prezydent" nie pierwszy raz, łapię się nad tym, że próbuję za każdym razem znaleźć jakaś uniwersalną opowieść o Białorusi i nigdy mi to nie wychodzi. Być może sam jestem problemem. Być może muszę najpierw sam zmierzyć się z opowieścią o sobie. A właściwie opowieścią Ślązaka o ludziach z Kresów. Bez tego może nigdy nie znajdę tej drugiej opowieści. Więc posłuchajcie:

Mój ojciec - z zawodu konstruktor budowlany - dostał przydział mieszkania na początku lat sześćdziesiątych na osiedlu "C" w Tychach. Tychy projektowano jako sypialnię dla rodzin hutników, górników i reszty przodującej klasy. Osiedle "C" pomyślano jednak jako miejsce osiedlenia dla zwalnianych po 56 roku Polaków wracających z łagrów i deportacji z ZSRR. Ojciec dostał pracę w tyskim Miastoprojekcie. Projektowanie i budowanie to była tyska obsesja. Jednak miejsce na osiedlu "C" oznaczało, że śląska rodzina z dziada pradziada znalazła się na Śląsku w otoczeniu nie - Ślązaków. Żeby przetrwać musiałem co żywo nauczyć się mówić czysto po polsku. Jednym słowem zapomnieć o języku rodzinnym. Należało się także szybko nauczyć posługiwać pięściami by nie zostać osiedlową ofermą. To była cena wkupienia w te po-Kresowe chłopięctwo. Dla młodego człowieka była to emocjonalna masakra.

Po latach z drugim pokoleniem przybyłych do Tychów Kresowiaków dogadywałem się znacznie lepiej niż z przybyszami z kieleckiego czy lubelskiego. Może dlatego, że ci ostatni ograniczali się w swych ambicjach do wypełniania roli przodującej klasy. Ich chłopskie natury były w pełni tym usatysfakcjonowane.

Siedzę więc nie pierwszy raz w hotelu "Prezydent" w Mińsku i próbuję wykrzesać z siebie jakąś syntezę. Intuicyjnie ją wyczuwam ale dotąd bałem się ją wypowiedzieć. Kiedy zabieram głos w sprawach śląskich, kiedy piszę że autonomia należy się Ślązakom jak psu micha to mnóstwo niedobrych komentarzy dobiega ze środowiska kresowego. Teraz patrząc na Białorusinów to rozumiem. Kresy i Białorusini mają w sobie tę samą pamięć, ziemi niczyjej, ziemi krwawej gdzie oba totalitaryzmy urządziły sobie igrzyska śmierci. Dla nich to co jest dziś jest wystarczająco dobre. Jakaś tam "autonomia" dla Ślązaków w "ich" Bytomiu czy Gliwicach to jak próba wywołania nowej wojny.

 

 Przez kilkadziesiąt lat komuna na trwałe przemieniła nasze umysły. Wprowadziła strach. Bez lęku nie sposób już myśleć o czymkolwiek. A strach jest najszybciej absorbowaną emocją przez nasze ciało i umysł. Bo kiedyś strach zapewniał przetrwanie. Był częścią instynktu samozachowawczego. Dawał nam sygnał do ucieczki. A dziś? A dziś - po komunie - nadal bezkarnie każe nam robić to czy tamto. Został nam wdrukowany. To dlatego Kresowiak drży przed Śląskością a Białorusini przed widmem wolności. Z tego się nie da wyzwolić. Tak zostanie, nie ma na to rozwiązania.

Kresy i Śląsk noszą jednak w sobie pamięć pogranicza. Wielowiekową pamięć wzajemnego sąsiedztwa różnych nacji, wierzeń i języków. Współdziałania i współpracy zanim nie nastał wiek XX. Głębokiego, intuicyjnego zrozumienia, że różnorodność to także rywalizacja, twórcze naśladownictwo i postęp. Przyśpieszony przepływ idei i pieniądza. Ta pamięć to jedyna nadzieja na przyszłość.

 




alamira
O mnie alamira

Ślązak od zawsze, studiował Ekonomię na UE w Katowicach, Psychologię i Nauki Polityczne na UŚ w Katowicach, Pisanie scenariuszy w PWSzFTviT w Łodzi. Pisze felietony kulinarne do tygodnika "Nowe Info". Jest prywatnym przedsiębiorcą.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości