Wyborcza przedstawiła ostatnio wywiad z byłym liberałem Marcinem Królem, w bloku z cyklu "ratujmy co się da". No dobra, nie do końca ten blok, ale ja od czasu do czasu tak klasyfikuję to co oni na swoich łamach wypisują. "Musimy się ruszyć, odzyskać idee równości", wyszczególniono już na wstępie i nie może to dziwić biorąc pod uwagę jakiej linii hołduje Wyborcza. Mógłbym pisać, że należy skończyć z ideą równości po stu latach usilnych prób jej wprowadzania, ale warto odnieść się do bełkotu Króla, bowiem to jest teraz nowa linia skompromitowanych pseudoliberałów, plasująca ich gdzieś w pobliżu Krytyki Politycznej.
Król mówi "Żeby demokracja liberalna przetrwała najbliższe 50 lat, muszą zajść bardzo istotne zmiany polegające na odzyskaniu idei równości w jakiejś sensownej formie, co nie jest proste i nikt nie wie, jak to robić.". Nikt nie wie, bo nie da się tego w oparciu o mechanizmy redystrybucyjne zrobić. Nie ma takiej koncepcji, a specjaliści od wymyślania teorii, nie wymyślili jeszcze mechanizmu samowytwarzania się potrzebnych do życia na odpowiednim poziomie dóbr. Zaś najdoskonalszą formą lewicowości, jest życie w komunie hipisowskiej i żarcie korzonków z jednej michy, czyli życie jakiego Michniki, Urbany i inne Owsiaki z ręcznikami za 1600 zł nie znieśliby nawet przez dwie doby. Trzeba "demokrację liberalną", czyli ten niewydolny etatystyczny system na którym uwłaszcza się klasa rządząca i dzieląca pieniądze podatnika (głównie między swoich), zmieść z powierzchni ziemi i naprawdę nie obchodzi mnie kto to zrobi. Czy będą to nacjonaliści (a tego obawia się Król), czy jakaś inna grupa mająca dość tej lewicowej partaniny.
"Skończymy marnie, jeśli rozsądni ludzie nie podejmą uniwersalnych ideałów - równości i braterstwa." straszy Król, a posługuje się hasłem Jakobinów z Rewolucji Francuskiej. Przypomnę, że po roku ich lewicowej dyktatury, władzę przejęli Żyrondyści i zrobili porządek z "równością i braterstwem", w sposób jakiego obawia się Król.
Król albo nie rozumie o co toczy się walka, albo koniecznie chce, by jedna ze stron całkowicie wyeliminowała z gry drugą. Nie muszę tłumaczyć jaka jaką. Bo o to chodzi w całym tym straszeniu wieszaniem na latarniach. On instynktownie czuje, że zbliża się koniec pewnej epoki i choć z pewnością nie będzie żadnego wieszania, to parę wyroków sądowych na ludzi okradających społeczeństwo podczas swoich wieloletnich rządów by się przydało.
Podejrzewam, że Król już teraz czuje, iż Platforma długo na takiej polityce jaką uprawia nie pojedzie. Wie że Tusk jest spalony, więc poszukuje rozwiązania na lewo, gdyż taki ma światopogląd - resortowy, że się wyrażę ostatnio modnym sformułowaniem. A każdy resortowy, będzie dążył do zachowania status quo, stanu przy którym można dalej robić swoje, nie oglądając się przy tym na finanse publiczne i inne przeszkadzające w komfortowym życiu jednych słusznych politykierów niedogodności.
Gdyby Królowi naprawdę zależało na powstrzymaniu nacjonalistów, to nie odrzucałby tez Hayeka i pozostałych klasycznych liberałów, tylko właśnie promował tego typu rozwiązania, mogące przy okazji uratować niejeden resortowy tyłek. Ale jemu chodzi o równość, o ideę marksistowską co by nie mówić, równość która przesłania zdrowy ekonomiczny rozsądek.
Teraz kiedy widać, że PiS przestało być straszakiem, bo fatalnych rządów PO nie przykryje żaden Smoleńsk, na resortowe środowiska padł blady strach. Król wyraża go po swojemu, ale od razu zastrzega, że nie wie jak zaradzić ewentualnej kontrrewolucji. Bo nie będzie lepiej, dopóki nie wróci się do ekonomii z prawdziwego zdarzenia. Nie będzie lepiej, póki nie porzuci się lewicowych guseł o równości. Ale chcecie mieć nacjonalistyczne rewolucje to je będziecie mieli, bo nie da się w oparciu o socjalizm budować gospodarki, a tylko stabilna gospodarka trzyma w ryzach nastroje społeczeństwa.
Inne tematy w dziale Polityka