To już dobrze utrwalona świecka tradycja III RP. Prawo karne powstaje na salach sądowych III RP.
To był proces dziennikarzy Gzella i Pawlickiego oskarżonych o czyn zakwalifikowany prawnie jako czyn o znamionach opisanych w art. 193 kk, czyli o tzw. naruszenie miru domowego. W procesie tym Policja była oskarżycielem, a nie oskarżonym.
W toku postępowania sąd ustalił, że czyn ich w postaci przebywania w siedzibie PKW nie zawiera znamion czynu zabronionego, ponieważ mieli oni prawo przebywać w tym miejscu. Czyli sąd był obowiązany zastosować art. 17 § 1 pkt 2 k.p.k., który stanowi: Nie wszczyna się postępowania, a wszczęte umarza, gdy czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego albo ustawa stanowi, że sprawca nie popełnia przestępstwa. O uniewinnieniu nie mogło być mowy, ponieważ nie było od czego Gzella i Pawlickiego uniewinniać. Uchybiając temu przepisowi sędzia Mrozek otworzył sobie drogę do publicznego wygłoszenia homilii, w której dokonał oceny prawnej czynów funkcjonariuszy Policji nie będących przedmiotem aktu oskarżenia i wygłoszenia mowy obrończej tychże „stróżów prawa”.
Takim postępowaniem sędzia Mrozek tak daleko przekroczył swoje uprawnienia, że czyn ten w sposób nie budzący wątpliwości zawiera znamiona czynu zabronionego z art. 231 § 1 k.k.: Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego […]
Szkoda wyrządzona na interesie publicznym to w tym przypadku podważenie zaufania obywateli do organów państwa.
Piszę jak jest.
Inne tematy w dziale Polityka