No i zdenerwował się na mnie Janek Engelgard, redaktor naczelny tygodnika „Myśl Polska”. Mój z lekka prześmiewczy tekst „Dobry antysemita, to nasz antysemita”, traktujący o wątku antysemickim w życiorysie gen. Jaruzelskiego, skłonił go do wylania polemicznej żółci (patrz tutaj) na mnie i nie tylko za to, że ośmieliłem się nie bić czołem przed realizmem politycznym byłego pierwszego sekretarza KC PZPR, ale także dlatego, że ośmieliłem się napisać, że film „Towarzysz generał” jest filmem dobrym, a nie, jak chce tego mój szanowny polemista, gniotem. Powtórzę to, co o filmie napisałem: Film, choć z jednoznaczną i mocno zarysowana tezą, okazał się filmem dobrym, świetnie zmontowanym, dynamicznie penetrującym osobowość generała, w rytmie rockowych riffów, co filmowi przydało nowoczesnego uroku.
Ilekroć Janek Engelgard się ze mną nie zgadza, niezgoda ta dotyczy oceny Wojciecha Jaruzelskiego, gdyż Janek generała otacza swoistą atencją, czyniąc z niego nieomal orędownika sprawy narodowej w PRL-u, ja natomiast niekoniecznie. Janek w Jaruzelskim dostrzega działanie swego rodzaju Bożej Opatrzności, która za pomocą pana generała trzymała kraj w ryzach podczas nawały solidarnościowej anarchii. Ja natomiast jakoś nie potrafię wzbudzić w sobie empatii dla dylematów moralnych pana generała, ani dostrzec w nim Bożego palca, który swoją rozwagą i realizmem ocalił przy pomocy stanu wojennego tkankę narodową przed rozlewem krwi.
Jaruzelski dla mnie, to ani mąż stanu, ani człowiek z charyzmą. Być może wyróżniał się na tle oczadzonych marksizmem czerwonych towarzyszy większą dozą pragmatyzmu, ale powiedzmy też szczerze, że jednocześnie reprezentował sobą ten charakterystyczny typ wojskowego politruka LWP, którego światem była promocja ideologicznego bełkotu, stanowiącego intelektualną aberrację. Dlatego między innymi kogoś, kto większą część życia spędził w dialektycznym Matrixie, nurzając się w internacjonalistycznych i polityczno-wychowawczych miazmatach, niezwykle trudno potraktować jako kogoś poważnego. Stąd nie rozumiem oburzenia Janka Engelgarda na twórców filmu, że spojrzeli na towarzysza generała jak na zwykłego oportunistę, który po trupach (również dosłownie) wspinał się po szczeblach PRL-owskiej kariery.
Te wszystkie Siwaki, Baryły, Siwickie, Kiszczaki, Kanie, Gierki, Gorywody, Bieruty, Ochaby, Mince, Spychalskie, Radkiewicze, Cyrankiewicze, Kociołki, Tejchmy, Jaroszewicze, Moczary, Babiuchy, Olszowskie, Barcikowskie, Szydlaki, Jabłońskie, Werblany, Czyrki, Mokrzyszczaki, Baki, itp., to jedna i ta sama klika, z której wywodzi się i którą współtworzył generał Jaruzelski. Klika, która zabrała Polsce 45 lat normalnego życia, fundując jej tandetę ustrojową i mordując w kazamatach najwartościowszą jej tkankę. Klika gnojąca i zastraszająca społeczeństwo, zmuszająca naród do zachowań i gustów stadnych, wzorowanych na sowieckim paradygmacie. Klika, która tych, co nie chcieli wpisać się w czerwony Matrix, bezceremonialnie z Polski wyrzucała.
Jaruzelski na każdym etapie PRL-owskiego eksperymentu był aktywny i obecny. Na każdym z jego odcinków, także „błędów i wypaczeń”, dokładał swoją cegiełkę. Piął się po szczeblach kariery, skupiając w pewnym momencie pełnię władzy. Oddał ją dopiero wtedy, kiedy ustrój, którego „humanistycznych wartości” bronił, padł i ani myślał powstać z pozycji horyzontalnej. Oddał władzę, bo PRL straciła sterowność, a od wschodu powiało „pierestrojką”, której – nota bene – mocno się obawiał. Zawierając swoistą gentlemen agreement z częścią dawnej opozycji, zapewnił sobie i swoim kompanom bezkarność, wzmocnioną wiedzą i dokumentami dawnych służb, jako skuteczną polisą bezpieczeństwa. Tyle mojej opinii o panu generale.
Wracając jednak do filmu „Towarzysz generał”, to ma rację Janek Engelgard w jednym. Jako eksperci od Jaruzelskiego wystąpiły osoby, które z generałem aktywnie umacniały czerwony Matrix. To sprawia, że film trudno nazwać chłodnym i obiektywnym, bo ani prof. Paweł Wieczorkiewicz, ani też płk Lech Kowalski, nigdy się walką z komuną nie skalali, a w filmie sprawiali wrażenie jakby na niej zjedli zęby. Ale to wcale nie przekreśla walorów tego rodzaju filmowej narracji. Urocza awantura, jaka powstała po emisji dokumentu sprawiła, że odezwało się tyle par nożyc, że każdy mógł się poczuć usatysfakcjonowany. Spektrum pełne, od zafascynowanych PRL-em narodowców, przez rozwścieczonych funkcjonariuszy „Gazety Wyborczej” i salonu, po nawróconych na antykomunizm komunistów. I o to chodzi. Mamy w końcu wolność.
www.eckardt.pl
www.ojczyzny.pl
Inne tematy w dziale Polityka