Marszałek Józef Piłsudski – wbrew temu, co twierdzi poseł Andrzej Rozenek – nigdy nie dokonał aktu apostazji. Piłsudski w 1899 r. nie porzucił wiary chrześcijańskiej, lecz zmienił wyznanie z rzymsko-katolickiego na luterańskie. (…) Józef Piłsudski zmienił wyznanie i dokonał konwersji do Kościoła ewangelicko-augsburskiego, aby móc wziąć ślub z Marią Koplewską, primo voto Juszkiewiczową. A skoro ślub katolicki nie był możliwy dlatego, że była ona mężatką, Piłsudski ożenił się z Marią 15 lipca 1899 w luterańskim kościele w Paproci Dużej – informuje pismo „Idziemy”.
Ta urocza awantura o Marszałka, wywołana kolejnym happeningiem Janusza Palikota i jego Ruchu, niemającym w moim odczuciu żadnego większego znaczenia (rzecz dotyczy medialnej apostazji ateistów), byłaby uznana za kolejny wybryk dziwaka, gdyby nie zaadoptowanie na patrona apostatów Józefa Piłsudskiego, co okazało się zręcznym zabiegiem PR, gdyż momentalnie wygenerowało zainteresowanie mediów oraz wściekłą reakcję czcicieli Marszałka, a także marszałkolubnej prawicy. Nic dziwnego, w końcu została naruszona świętość od lat okadzana kadzidłem uwielbienia.
W publikacji pisma „Idziemy” zastanowiło mnie stwierdzenie – „Piłsudski w 1899 r. nie porzucił wiary chrześcijańskiej, lecz zmienił wyznanie z rzymsko-katolickiego na luterańskie”. Wydźwięk tych słów jest taki, że w ramach szeroko rozumianego chrześcijaństwa do przyjęcia jest każdy transfer. Protestant, zielonoświątkowiec, prawosławny, katolik czy anglikanin – żaden problem, ważne że chrześcijanin. W myśl takiej wykładni Piłsudski to chrześcijanin integralny, tyle że wędrowny. Ot, taki ekumenista praktykujący, proroczo wyprzedzający wielu ojców Vaticanum Secundum.
Z Piłsudskim jest kłopot. Klaka, jaka towarzyszy tej postaci od lat, skutecznie ją zaciemnia i wykoślawia. Zamiast rzetelnej obdukcji historycznej mamy nieustającą hagiografię, która nie pozwala pokazać Piłsudskiego takim jaki był, czyli człowiekiem dalekim od geniuszu. Jego perypetie z wiarą katolicką, to spora niewygoda dla jego wyznawców, bo Marszałek katolikiem był takim sobie, o ile w ogóle nim był. Do dzisiaj trwają spory, czy zdążył powrócić na łono Kościoła katolickiego, czy też umarł poza nim. Wprawdzie fani Marszałka wspominają o jego szczególnej atencji dla Matki Boskiej Ostrobramskiej, co jest oczywiście miłe, ale co to zmienia?
Brak pozbawionej lukru oceny życia Piłsudskiego skutkuje tym, co właśnie obserwujemy. Na dziedzictwo Marszałka powołują się ateiści i apostaci, co jest oczywistym nadużyciem i działaniem krzywdzącym tę postać, niemniej nieprzetrawienie religijnych zawirowań Piłsudskiego i celowe spychanie tego wątku życiorysu na margines, daje amunicję takim ludziom jak Palikot, którzy zręcznie wykorzystując wyznaniowe sekrety Marszałka, bez ceregieli mówią – patrzcie ludzie, sam Piłsudski uciekł z Kościoła katolickiego, więc musi być nasz! Czyż to nie pierwszej wody apostata?
I niewiele da się w tej sprawie zrobić, jeśli wyznawcy Józefa Piłsudskiego nie zrobią rachunku sumienia tej postaci. Czy jest to możliwe? Wątpię, bo „piłsudczyzm” to kwestia wiary, która wyłącza głębszą refleksję i krytykę obiektu kultu, gdyż jej dopuszczenie mogłoby tą wiarą porządnie zachwiać. Dlatego będziemy raczej obserwować kruszenie kopii o pamięć Marszałka, usprawiedliwianie jego życiowych i politycznych ucieczek, aniżeli uczciwe spojrzenie na niekoniecznie jasną stroną natury Józefa Piłsudskiego. Co ciekawe, w czynną obronę Marszałka angażują się księża katoliccy, co czyni całą sytuację jeszcze bardziej zagmatwaną i paradoksalną.
Z jednej strony apostaci, wołający – my wszyscy z Niego! Z drugiej niepodległościowa prawica, krzycząca – zrodził nas Jego czyn! Wszystko to w atmosferze szczerego narodowego mordobicia, w którym jako naród specjalizujemy się od lat. Za chwilę do tego mordobicia dołączą parapsycholodzy i wywoływacze duchów, gdyż – o czym niewielu wie – Marszałek bywał też medium i kontaktował się z zaświatami, co można wyczytać w książce „Cuda współczesne” (Wydawnictwo „Natura i Kultura”, Kraków 1937). Bo dlaczego środowiska badaczy zjawisk nadprzyrodzonych miałby być pozbawione przyjemności posiadania tak znaczącego patrona, który, jak możemy wyczytać:
(…) Posiadał w wybitnym stopniu zdolności metapsychiczne i był, jak dawniej mówiono, wysoce „sensytywny”, to znaczy: mógł w pewnych chwilach posługiwać się utajonymi władzami ducha, dochodzić do poznania bez pośrednictwa znanych zmysłów, wyczuwać przyszłość (przeczucia), sięgać w świat podświadomości a raczej „nadświadomości”.
Oczywiście ironizuję. Chcę jednak pokazać, że bezkrytyczny kult jednostki, skądinąd ciekawej, bywa prostą drogą do jej ośmieszenia. I to się właśnie dzieje.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka