Biskupi na Jasnej Górze wezwali do kultury, miłości i dialogu. A ja się tych wezwań do dialogu obawiam. Do dialogu wzywali zwolennicy heglowskiej dialektyki, do dziś jest to ulbione słowo nowej lewicy. Osoby, które dialogują, podświadomoe dążą do "syntezy" swych stanowisk. Nie jest zatem ważne (jak to było np. w dialogach sokratejskich) wspólne docieranie do prawdy, a osiągnięcie konsensusu i kompromisu. Często jest tak, że podejmujemy, zachęceni ogólnym klimatem kultury i dyskursu społecznego, dialog. W trakcie jego prowadzenia okazuje się, że nie liczy się już dla nas prawda - pierwotny cel, ze względu na który przystępowaliśmy do dialogu, a jedność z "partnerem dialogu". Celem staje sie osiągnięcie wspólnego stanowiska, a nie dotracie do prawdy. Już nawet nie spisujemy protokołu rozbieżnosci - tak nas raduje osiągnięta jedność. Nie zauważamy, że w imię tej jedności rezygnujemy nie tylko z własnych przekonań, ale i z prawdy, jako celu poznania.
Gdy jedność przedkładamy nad absolutne zasady - zaczynamy hołdować prawdom względnym, relatywizmowi. Jest to mordercze dla siły naszego ducha i zdolności służby prawdzie i zasadom.
Lepiej byłoby, gdyby biskupi wezwali do służby prawdom wiary i do wysiłku na rzecz obezności chrześcijańskich zasad w życiu społecznym niż do "miłości, kultury i dialogu"
Inne tematy w dziale Polityka