Było ich kilku. Kiedy otworzyły się drzwi, stanął w nich najroślejszy. Wyglądał na typowego przedstawiciela środowisk uważających się za demokratyczne i wolnościowe. Miał czerwoną twarz pokrytą tatuażami, blizny po samookaleczeniach i implanty pod skórą, z którymi sąsiadowały rzędy małych kolczyków. Reszta pobrzękiwała ciężkimi łańcuchami u pasków.
- Wstawaj Lechu, idziesz z nami – zawołał.
- Panie, nigdzie nie idę! – wyrwało mu się z ust. - Lekarz mi zabronił. Wszelki ruch stanowi zagrożenie dla mojego życia.
- Wymigujesz się po swojemu, leserze. Jakoś stan zdrowia nie przeszkadza ci w podróżach za Atlantyk. Wstawaj, bo weźmiemy cię siłą.
- Ludzie, co wam chodzi po głowach! Nigdy was nie zawiodłem, zawsze stałem u boku tych, którzy chcieli zaprowadzić prawdziwy porządek. Pan, panie czerwony, wygląda mi na człowieka honoru. Daj pan rękę na znak pojednania.
- Nogę ci mogę podać! - czerwony wysunął w kierunku Lecha prawą łapę w wielkim bucie. - Tyś już niejedno trzymał w swoim ręku!
- Co na przykład?
- Na przykład donosy. Bierzmy go!
Grupa niebezpiecznie zbliżyła się do szpitalnego łóżka. Któryś nieopatrznie trącił szafkę i z wnętrza posypały się puste butelki.
- Patrzcie, jak za dawnych lat, nic się nie zmienił, nawet tutaj sobie nie odmawia – czerwony aż się roześmiał z wrażenia. Intruz z ciekawości odsunął szufladę i zobaczył na wierzchu zdjęcia selfie półnagiego Lecha z personelem medycznym średniego szczebla. Uśmiechnął się tylko, pokazując wielkie, niemal zwierzęce zęby, w które wprawiono czarne perły.
- Panowie, w tym wypadku naprawdę jestem za, ale bardziej przeciw – Lech jeszcze mocniej wpił się palcami w materac łóżka. - Przecież nie zaprzeczycie mojej stałej, wieloletniej współpracy z wami. Nawet za młodu nasikałem tam, gdzie trzeba… Wszystko poszło tak, jak chcieliście. Rozmontowałem gospodarkę i nawet posiałem trawę w miejscu, w którym budowano kiedyś i wodowano statki. Przez sto lat ta hołota nie pozbiera się do kupy. A teraz jest czas młodych, silnych, takich jak wy.
- Nie ma mowy o jakiejkolwiek manifestacji, dziadku – czerwony zbliżył swą ponurą twarz do jego oczu. - Tyś się już w swoim życiu dość namanifestował. Teraz odpoczniesz sobie pod naszą kuratelą. W towarzystwie bliskich ci znajomych. Będzie naprawdę gorąco.
Lech pokraśniał, widać było jak nabrzmiały mu żyły na skroniach, a odsłonięty częściowo tors pokrył się potem. Kiedy gwałtownym ruchem rozpiął szlafrok, aby szerokim haustem zaczerpnąć powietrza, z górnej części piżamy odpadła niewielka plakietka i potoczyła się w róg pokoju.
Napastnicy wydali z siebie okrzyk radości.
- Mamy dziada! - Lech poczuł nagle, jak ich długie paznokcie wbijają mu się w ciało.
I w tym momencie nastąpiło przebudzenie. - Co też się człowiekowi potrafi przyśnić… - aż wzdrygnął się na samo wspomnienie porażającego snu.
Wtedy poczuł intensywny zapach siarki: było ich kilku, stali w drzwiach, największy z nich miał czerwoną gębę. Plakietka rzeczywiście leżała w kącie sali.