W wojsku najważniejsza będzie sztuka utrzymania żołnierza w służbie. W MON od lat - sukces
Początek roku przynosi optymistyczny komunikat ministra obrony narodowej, że w minionym roku przyjęto 7 tysięcy nowych żołnierzy zawodowych, ale za to cisza jest o wypowiedzeniach z mundurem. W tych cyferkach, to nie ilość przychodzących jest ważna, tylko tych co odchodzą, bo za nimi idzie do cywila jakość i doświadczenie wojska. Teraz – jak nigdy wcześniej – w wojsku najważniejsza będzie sztuka niż zdrowy rozsądek.
Tu nie chodzi o sztukę jako np. refleksję nad dziełem artystycznym. W wojsku sztuka kojarzy się z najtańszym niewyszkolonym żołnierzem, tzw. „mięsem armatnim”, wysyłanym na pewną śmierć. Zmiany w szkoleniu i skracaniu służby wojskowej najlepiej oddaje kadr z filmu Kingsajz i obraz miniaturowej armii, co zamiast bawić się bronią używa zapałek. Cały system szkolenia, z żołnierzem po miesięcznym przeszkoleniu, przypomina podkładanie stosu do samozapłonu. No cóż stos rośnie w miarę upychania takich żołnierzy do służby zawodowej. Tymczasem szef MON chwali się „reformą”, której nie było.
Odtrąbić sukces, czyli papierowa iluzja
Reforma systemu rekrutacji przynosi efekty. Pomimo pandemii udało się zwiększyć liczebność Wojska Polskiego. W ubiegłym roku przyjęliśmy ponad 7 tys. nowych żołnierzy zawodowych - napisał Błaszczak na Twitterze.
19 stycznia br. szef MON oprócz wpisu na Twitterze zmieścił infografikę przedstawiającą dane dotyczące liczebności armii. Według niego w 2015 r. Polska miała 95 tys. żołnierzy zawodowych, a w 2020 r. armia liczyła już 110 tys. żołnierzy. Według MON przez pięć polskie wojsko urosło o 15 tys. żołnierzy zawodowych.
Podobna sytuacja miała miejsce rok temu w styczniu 2020 roku, kiedy to MON chwalił się jak to przez ostatnie pięć lat liczba żołnierzy wzrosła o ok. 33 tys. (od wyborów w 2015 roku). Problem polega na tym, że nie mówi się całej prawdy, bo przyjmując, że rocznie odchodzi ok. 4,5 tys. żołnierzy, to daje w sumie do 22,5 tys. wojskowych, którzy odeszli w tym samym okresie. W rezultacie kiepsko idzie to nasze budowanie armii zawodowej. O tym problemie oraz jak wyglądała czystka Macierewicza w wojsku pisałem w artykule pt. „Upychanie „zielonego ludzika” do polskiej armii. To jest polityka kadrowa czy też fikcja?”:
W tym miejscu należy przypomnieć, że w latach 2001-2005 na emeryturę odchodziło rocznie 1-2 tys. żołnierzy zawodowych. Między 2006 -2008 r. wskaźnik ten wzrósł do poziomu 3-4 tys. rocznie, a w 2009 r. spadł nawet do 2,5 tys. W 2010 roku z armii odeszło 4,7 tys. wojskowych, a rekord przypadł na 2011 rok z wynikiem 7 tysięcy.
Początek rządów PiS spowodował liczne odejścia żołnierzy do cywila. W 2015 z mundurem rozstało się 4528 wojskowych, a w 2016 roku – kolejne 4844 osób.
Skracanie służby wojskowej i pomysły na brakującego rekruta
Niejednokrotnie w swoich felietonach poruszałem problem bezprawnego skracania służby wojskowej oraz stanu liczebnego armii, bo taka „reforma” szkolenia przynosi zaskakujące efekty. Trudno na razie oszacować jaki to będzie miało wpływ na przyszłość i sam kształt armii przy takim pochopnym upychaniu niedoszkolonego kandydata. Za tym sukcesem stoi powstałe specjalne biuro, ale absurdalnych rozwiązań nie brakuje. Przykładem są powstałe swego czasu jak grzyby po deszczu klasy mundurowe. Pomimo realnego wsparcia wojska efekt jest mizerny, bowiem większość absolwentów wybierają „cywilne” kierunki. Żadne kampanie promocyjne wykonane rękami pracowników WKU nie rozwiązały tego problemu. Tymczasem MON-owska akcja PR była wykorzystywana do ogłoszenia sukcesu. Pod pewnymi względami można zaobserwować, że - takie mam wrażenie - Biuro ds. Programu „Zostań Żołnierzem Rzeczypospolitej” rządzi ministerstwem.
Jak donosi 24 stycznia br. defence24.pl w artykule pt. „Pracowity rok Biura ds. Programu „Zostań Żołnierzem Rzeczpospolitej” – biuro też podsumowało rok. Chwali się sukcesami „reformy” i skróceniem procesu rekrutacji do wojska o 140 dni. Dla mnie to żadna reforma, bo nie zmieniono ustawy a decyzja ministra to kosmetyka i doklejanie do rozporządzeń zmian tak, aby mogły powstać i funkcjonować Wojskowe Centra Rekrutacji. Jest to przykład papierowej iluzji, bo to kandydat wybiera termin powołania. Na początku pochwała portalu rekrutacyjnego, w którym zarejestrowało się niemal 17 tys. osób, ale dopiero na końcu można przeczytać, że do tej pory wydano prawie 3,4 tys. kart powołania, a w trakcie podobnej procedury jest ponad 5,8 tys. osób przewidzianych na miesięczne szkolenie. Widać, że portal rekrutacyjny to jakiś chyba śmietnik, bo co się stało z drugą połową? Największą manipulacją jest rozwijanie i zwijanie Wojskowych Centrów Rekrutacji na bazie WKU. Wirtualne twory same w tych statystykach oszukują MON, bo i tak czarną robotę wykonuje administracja wojskowa. O pomysłach rekrutacji rodem z USA czy nawet Szwecji i powstałych w polskiej rzeczywistości dziwolągach WCR, które tylko generują niepotrzebne koszty pisałem m. in. w artykule pt.: „Czy Wojskowe Centra Rekrutacji to mrzonka i eksperyment skazany na niepowodzenie?”
Sukces? A planu nie wykonano
Jak zakładano, limit na 2020 rok miał być wyjątkowo wyśrubowany. Założono, że wojsko osiągnie stan liczebny 111,5 tys. żołnierzy zawodowych oraz 29 tys. terytorialnej służby wojskowej, czyli jak wskazywano stan etatowy.
Przypomnijmy, że rok 2019 został zamknięty – zgodnie z komunikatem MON – stanem 107,7 tys. żołnierzy zawodowych oraz 20 tys. w WOT, a w całym roku do cywila odeszło 5 tys. żołnierzy zawodowych. Niestety 1 lutego 2020 roku Centrum Operacyjne MON podało, że zawodową służbę w Wojsku Polskim pełniło już tylko 106,3 tys. żołnierzy, bo jak się okazuje w styczniu wojsko opuściło na emeryturę 1858 wojskowych. Jest to normalne zjawisko, bowiem w pierwszym kwartale roku odchodzi najwięcej żołnierzy na emeryturę.
Przypomnijmy, że dwa lata temu w styczniu 2019 r. odeszło 1270 żołnierzy, w 2018 r. – 1112, w 2017 r. – 1101, w 2016 r. – 1453, zaś w 2015 r. było to 853 żołnierzy
Armia rośnie w siłę, ale to nie wszystkie dane
Rok 2019 roku zamknięto stanem 107,7 tysięcy żołnierzy (w lutym 2020 roku stan spadł do 106,3 tys.), podczas gdy przez cały rok MON i minister podawali liczbę 108 tys., eksponowaną szczególnie w połowie roku przed zapowiedzią „reformy” rekrutacji. W styczniu 2021 roku minister Błaszczak ogłasza, że w mijającym roku przyjęto 7 tys. żołnierzy zawodowych, a osiągnięty stan to 110,1 tys. żołnierzy. Sukces sukcesem, ale zamierzonego stanu 111,5 tys. nie osiągnięto. Z matematycznego punktu widzenia różnica stanu żołnierzy zawodowych w porównaniu z poprzednim rokiem to raptem 2,4 tys. żołnierzy. Skąd zatem te 7 tysięcy, o których mówił szef MON? W takim wypadku z armii w analogicznym czasie musiało odejść 4,6 tys. Niestety komunikaty ministerstwa są dla mnie niepełne oraz niespójne. Dostrzegalny jest cel polityczny informowania opinii publicznej jak to „armia rośnie w siłę”, czyli o przyjęciach żołnierzy do wojska. Pojawia się pytanie: skąd taki komunikat, że do armii przyjęto 7 tys. żołnierzy skoro w pandemii rekrutacja leży?
Wracając do tematu „reformy” rekrutacji, wskazywałem wielokrotnie, że skracanie szkolenia odbywa się bezprawnie, bez zgody parlamentu i zmiany ustawy o powszechnym obowiązku obrony RP . Będzie to rodziło następne problemy, nie tylko z niewyszkolonym żołnierzem, ale i prawne. Przestrzec tu należy wszystkich dowódców, że w tym przypadku z takim żołnierzem, jedyną ich obroną - gdyby zaszła taka konieczność - będzie „wyciągniecie armat” przeciw własnemu państwu. Udowodnienie, że skrócenie służby było powodem wypadku będzie jedyną deską ratunku. Skracanie służby wojskowej do niecałego miesiąca dziwną decyzją nr 195/BdzZ MON z 10 czerwca w sprawie optymalizacji procesu rekrutacji do czynnej służby wojskowej, najlepiej obrazuje artykuł pt.: MON skraca służbę wojskową do 27 dni. Czy to będzie „obóz harcerski” zakończony przysięgą wojskową?
Z raportu NIK - żołnierze są źle szkoleni
W 2020 roku Najwyższa Izba Kontroli (NIK) stwierdziła, że żołnierze są źle szkoleni, wypowiadając się o jednostkach szkoleniowych w aspekcie szkolenia szeregowych i podoficerów. Prawidłowe wyszkolenie żołnierzy ma wpływ na efektywność działań bojowych. Pozwala na sprawne wykorzystanie zdobytych umiejętności. Daje im poczucie pewności siebie i jest niezbędne dla profesjonalnego wykonywania zadań. Rozwój nauki i postęp technologiczny narzuca konieczność zdobycia specjalistycznych umiejętności w obsłudze sprzętu wojskowego. Dlatego szkolenie żołnierzy powinno być dostosowane do nowych technologii wprowadzanych do wojska. Jednocześnie specjalności zanikające powinny być utrzymywane na minimalnym poziomie, zaś skuteczność szkolenia sprawdzona. Temat był szeroko komentowany w mediach. Raport NIK ukazał się w maju 2020 r. i przedstawia stan szkolenia przed „reformą”. Moim zdaniem NIK powinno skontrolować system miesięcznego szkolenia żołnierzy oraz powstałe dziwolągi jak Wojskowe Centra Rekrutacji – WCR. Raport o niedoskonałościach szkolenia oraz braku sprzętu w większości rodem z PRL można przeczytać na stronie NIK. W niedalekiej przeszłości można się spodziewać w mojej opinii jeszcze gorszej oceny o szkoleniu, czy już nie „mięsa armatniego”:
System szkolenia szeregowych żołnierzy i podoficerów w Wojsku Polskim jest niewydolny i nieskuteczny. Nie pozwala on na przeszkolenie jednej trzeciej wymagających szkolenia, a szkolenie pozostałych dwóch trzecich żołnierzy i podoficerów odbywa się na przestarzałym sprzęcie, przy braku podstawowych środków bojowych i przy niedoborach kadry szkolącej. Najwyższa Izba Kontroli podkreśla, że jednostki szkolnictwa wojskowego dysponowały sprzętem szkoleniowym w znacznej mierze starszej generacji lub prototypowym, odbiegającym pod względem warunków technicznych i jakości od aktualnie użytkowanego w jednostkach wojskowych. W konsekwencji umiejętności nabyte podczas szkolenia z wykorzystaniem takiego sprzętu nie odpowiadają wymogom współczesnego pola walki.
WOT ma problem, liczba żołnierzy spadła
Nie lepiej wygląda rekrutacja do Wojsk Obrony Terytorialnej, gdzie przez cały okres formowania można usłyszeć tylko sukcesy ilu już przyjęto żołnierzy do tej formacji. Ale największą tajemnicą jest, ilu już przez te trzy lata zrezygnowało i nie odbyło pełnego cyklu szkolenia nakazanego w ustawie. Jak na razie nie wiemy jakie to jest marnotrawstwo szkolenia zasobu osobowego oraz ilu zwolniło się przed terminem. Jak na razie tworzenie piątego rodzaju sił zbrojnych jest fiaskiem, bowiem w 2021 roku miało osiągnąć stan 53 tys., podczas gdy faktycznie jest ich tylko ok. 24 tys. żołnierzy.
Jak donosi 20 stycznia br. „Rzeczpospolita” – „Marek Kozubal: Armia nie skusiła rekruta” – coraz więcej osób odchodzi z tej służby, w poprzednim roku 4 tys. Jeżeli wierzyć danym MON, w szeregach tej formacji jest ich 23,5 tys. Słowem liczba żołnierzy spadła.
Jeśli wierzyć statystyce, skoro w ciągu ostatniego roku odeszło 4 tys. żołnierzy to czy przypadkiem przez te ponad 3 lata nie mogło to być 12 tys.? Jedna trzecia? To może być szok i więcej niż w NSR. W WOT nie ukończyli szkolenia i poszli sobie do cywila. W NSR żołnierz był po trzymiesięcznym szkoleniu podstawowym – prawie połowa tych ochotników zasiliła służbę zawodową.
Niestety formowanie WOT nie przebiega zgodnie z planem, o czym pisałem w artykule pt.: „Budowa WOT do 2024 roku? Czyli o „sukcesach” reform i modernizacji armii”. Artykuł w połowie jest relacją z posiedzenia sejmowej Komisji Obrony Narodowej, która obradowała 4 listopada 2020 roku o zmianach w organizacji Wojsk Obrony Terytorialnej. Sama debata jest zapowiedzią reformy i wyciągania ręki po dodatkowe pieniądze. Stwierdziłem wówczas, że to żadna reforma, a raczej początek agonii, o czym dopiero się dowiemy.
Pod koniec posiedzenia wreszcie padło pytanie o liczebność WOT - czemu w 2021 roku zakłada się liczebność tej formacji na poziomie 33 tys. ludzi? Wiceminister Skurkiewicz odpowiedział, że budowa formacji planowana jest do 2024 roku i wtedy dopiero będzie można zweryfikować zakładaną docelowo liczebność. Tak więc nie 53 tys. tylko może 33 tys. w 2021 roku i plan ten raczej też będzie nierealny do zrealizowania. Tymczasem reforma oraz zapewnienie o dalszej budowie wycisną następne pieniądze z budżetu MON. Czy zapowiedziana w koncepcji liczba docelowa nowej formacji zostaje przesunięta o następne 3 lata? I tak naprawdę nikt nie wie ilu tych żołnierzy WOT będzie w 2024 roku. Powtórka z historii ? To jest doskonały przykład z NSR, gdzie początkowo formacja puchła, by po latach funkcjonowania zaobserwować widoczny odpływ żołnierzy.
Dlaczego WOT od 30 stycznia znosi badania lekarskie kandydata?
O tym, że to nie wojsko ma problemy rekrutacyjne, tylko WOT pisałem w artykule pt.: „Kolski do Kozubala: nie wysyłaj WKU do Szwecji, tam powinien wybrać się WOT”. W dalszym ciągu wymusza się bowiem na kandydatach dodatkowego badania zdrowotnego, co jest znaczącym obciążeniem czasowym oraz finansowym dla obydwu stron. Ile to już kosztowało podatnika przez ponad 3 lata? Bo co to za kategoria zdrowia A - niezdolny do wojsk obrony terytorialnej? O tym absurdzie pisałem przy okazji – „Interpelacja posła Szramka, czyli kto kogo wpuszcza w wojskowe maliny. Rzecz o reklamowaniu i co teraz może ochotnik do wojska”:
Dlaczego zatem do WOT nie wystarczy kategoria zdrowia A – zdolny do czynnej służby wojskowej? Skoro w WOT przewidziane są stanowiska dla osób z kat D (niezdolny do czynnej służby wojskowej w czasie pokoju, z wyjątkiem niektórych stanowisk służbowych przeznaczonych dla terytorialnej służby wojskowej)?. To klasyczny przykład braku logiki i spójności w przepisach, w których zamiarem było - jak podejrzewam – obniżenie wymagań wobec kandydata. Absurd, bo zamiast przyjmować do WOT z kat. A wysyła się kandydata na dodatkowe badania, ze szkodą dla wojskowego budżetu, by otrzymał zdolność wojskową kat. A do WOT. Drugim absurdem jest to, że takiej kategorii zdrowia według ustawy po prostu nie ma. Czy zatem zmiana definicji kategorii zdrowia , była dobrym pomysłem czy pomyłką WOT?
Jak się okazuje, szef MON w nowelizacji z 2 grudnia 2020 r. rozporządzenia MON w sprawie orzekania o zdolności do czynnej służby wojskowej oraz trybu postępowania wojskowych komisji lekarskich w tych sprawach pojawił się nowy zapis o badaniach do WOT. Przepisy, które zaczną obowiązywać od 30 stycznia 2021 r. przewidują, że nie będzie dodatkowych i specjalnych badań kandydatów do WOT - wystarczy kategoria zdrowia A (zdolny do czynnej służby wojskowej).
Niestety, wojskowe komisje lekarskie nie na długo odpoczną od kandydata i będą się cieszyły rozluźnieniem. Zaczyna się okres promocji szkolnictwa wojskowego oraz składania dokumentów do szkół, znów komisje lekarskie będą oblegane do lipca i czasu egzaminów. Dojdą jeszcze prawie dwa roczniki dziewiętnastolatków i nieco starszych podczas zawieszonej w ubiegłym roku kwalifikacji wojskowej (w sumie ok. 300 tys. osób). Ci młodzi ludzie nie mają określonej zdolności do czynnej służby wojskowej i - jak na razie - nie wiadomo kiedy ta kwalifikacja się rozpocznie. Niestety, w obecnej rzeczywistości praktycznie każdy kandydat, który nie ma określonej zdolności do wojska będzie kierowany na wojskowe komisje lekarskie. Dla WOT to może być czas chwilowego odbicia, bo nie będą potrzebne specjalne badania lekarskie. Obecnie największą przeszkodą i utrapieniem miernego kandydata będą badania psychologiczne.
W przyszłości problemem będzie uciekający żołnierz do cywila
Podsumowując, problemem dla MON w przyszłości nie będzie brakujący rekrut tylko raczej kadra, która odchodzi do cywila. W pewnym momencie dojdzie do widocznego rozwarstwienia struktur wojska i przepaści w polityce kadrowej. W wojsku pozostaną niedobitki, które służą na starych zasadach emerytalnych czyli nabywają uprawnienia po 15 latach służby oraz młodzi co rozpoczęli służbę na zmienionych zasadach, a status emeryta nabędą dopiero po 25 latach służby. Niestety po tym okresie wysokość świadczenia wyceniono na 60 proc podstawy wymiary. Najważniejsza z tych zmian, pomijana zresztą to fakt, że podstawę wymiaru emerytury stanowi średnie uposażenie z okresu kolejnych 10 lat kalendarzowych, wybranych przez żołnierza. A nie jak do tej pory z ostatnio zajmowanego stanowiska. Nikt na razie nie myśli o tym, a tym bardziej młody człowiek, który świadczenie otrzyma dopiero po 2038 roku, gdy zaczną odchodzić do cywila „nowi emeryci”.
Przy obecnej polityce kadrowej albo raczej jej braku okazuje się, że ze służb mundurowych, i nie tylko, z wojska odchodzą młodzi, którzy nie nabyli jeszcze uprawnień emerytalnych. Tymczasem tych co są na starych zasadach jest coraz mniej i niedługo nie będzie komu odchodzić ,bo po prostu zostaną tylko młodzi.
Szeregowi zawodowi też uciekają do cywila
Sukces PiS jakoby zniesienie ograniczenia 12 lat w korpusie szeregowych przyczyniło się do zwiększenia zainteresowania wojskiem oraz ustabilizowało sytuacje tych co służą jest mocno naciągana. Należy podkreślić, że przyznanie świadczenia emerytalnego prawie 40 tys. osobom będzie rodziło ogromne skutki finansowe. Oczekiwano stabilizacji w korpusie szeregowych, ale raczej mamy do czynienia ze stagnacją oraz starzeniem się nierównomiernie zasobu w tym korpusie, który powinien być wiecznie młody. Zniesienie limitu długości kontraktu nie przyniosły rezultatów, a miało umożliwić zlikwidowanie barier w awansach oraz zatrzymać w armii najlepszych. Presja czasowa wymuszała ruch i odmłodzenie korpusu poprzez przejście do wyższego korpusu lub do cywila. Teraz pojawiło się nowe zjawisko: stagnacja i zasiedzenie stanowiska, co ma negatywne skutki dla całej armii. Zmiany spowodowały, że wojsko w szybkim czasie się starzeje. Niestety prawie połowa z tych odchodzących co roku to szeregowi zawodowi.
Jeszcze przed zniesieniem ograniczenia w 2014 roku szeroko komentowano w mediach prognozę Biura Bezpieczeństwa Narodowego stwierdzającą, że w latach 2016–2022 wojsko opuści 34,6 z 41 tys. szeregowych zawodowych. Zmiany te tylko opóźniły ten proces. Z danych Agencji Mienia Wojskowego wynika, że średnie świadczenie mieszkaniowe wypłacane żołnierzowi to 250 tys. zł na odchodne w przypadku uzyskania uprawnień do wojskowej emerytury. Mając 40 tys. szeregowych PiS wskazał nowych świadczeniobiorców wojskowej mieszkaniówki, na którą trzeba zarezerwować w przyszłości 10 mld zł.
W obecnej sytuacji makroekonomicznej, gdy kandydat nie jest zainteresowany wojskiem, absurdem jest tworzenie nowych jednostek. Za to celowe byłoby zatrzymanie kadry przed pochopnym niepotrzebnym odchodzeniem do cywila. Ciekawostką jest to, że żołnierz na kontrakcie jest lepiej chroniony przed wymuszonymi propozycjami przełożonych, bo musi on wyrazić zgodę, a w służbie stałej już nie.
W wojsku najważniejsza będzie teraz sztuka
Rozbudowa armii odbywa się kosztem szkolenia, bowiem wojsko przeszło na jakiś dziwny system skróconego szkolenia, które objęło nie tylko korpus podoficerski, ale także oficerski. Dopełnieniem tego jest upychanie do wojska po miesięcznym szkoleniu. I tak nam rośnie armia w siłę.
Teraz w wojsku najważniejsza będzie sztuka. W mojej ocenie słono i gorzko kiedyś zapłacimy za to skracanie służby wojskowej i nieodpowiednie szkolenie rekruta. Jak już nieraz podkreślałem, w wojsku od czasu zawieszenia poboru specjalista to wypadek przy pracy, podczas gdy ośrodki szkolenia nastawiane są na szkolenie podstawowe? Absurd. Jedyny specjalista miał być po szkoleniu w Narodowych Siłach Rezerwowych, ale politycy nie rozumiejący w czym rzecz praktycznie zlikwidowały NSR.
Jak ujawniła polska-zbrojna.pl w artykule pt.: „Wojny wygrywa rezerwa”, „choć NSR faktycznie spełniały swoje zadania, jeśli chodzi m.in. o przeszkalanie rezerw, to służba przygotowawcza z czasem stała się przepustką do służby zawodowej. Z ponad 64 tys. ochotników, którzy wstąpili do NSR-u, blisko 28 tys. stało się zawodowcami. W praktyce mające liczyć 20 tys. żołnierzy narodowe siły rezerwowe nigdy takiego stanu nie osiągnęły. W najlepszym momencie, w 2016 roku, ich liczebność wynosiła około 13 tys. osób.” NSR była swoistą pompką dla służby zawodowej.
Jedyne rozwiązanie jakie widzę to takie, by po miesięcznym szkoleniu żołnierzy przyjętych na zawodowego grupować i kierować do szkolenia specjalistycznego w ośrodkach szkolenia. Po kilku miesiącach – w zależności od potrzeb – żołnierz powinien powrócić do jednostki na etat. Szkoleniem podstawowym powinny zająć się tylko jednostki wojskowe.
Budujemy WOT a bezpieczeństwo ma zagwarantować amerykański żołnierz
Niestety, my nie budujemy armii, tylko WOT, a nasze bezpieczeństwo ma zagwarantować amerykański żołnierz. Jak na razie całe to ochotnicze budowanie następnej formacji jest absurdalnie zagrożeniem dla rozwoju oraz bezpieczeństwa własnej armii i nie przygotowuje społeczeństwa do wojny, o czym donosi raport fundacji Ad Armia opisanym na portalu mundurowym w artykule pt.: „Przywrócenie obowiązkowego poboru jest koniecznością - wnioski z raportu o liczebności Sił Zbrojnych RP”. Ostrzega on, że „Za sześć lat obecny model ochotniczy wyczerpie swoje możliwości nawet ograniczonego zabezpieczania potrzeb naszego wojska, jako armia ochotnicza, mobilizowana bez poboru". Obecnie obserwujemy w armii WOT-tyzację, czyli stopniowe pozbywanie się zdolności „ciężkich" i przechodzenie na zdolności lekkie. W konsekwencji będzie to oznaczać odejście od określenia "siły zbrojne", charakteryzujące się pełnym spektrum zdolności militarnych, w kierunku określenia "milicje".
Należy w tym miejscu przypomnieć sentencję Napoleona Bonaparte: „Armia baranów, której przewodzi lew, jest silniejsza od armii lwów prowadzonej przez barana”. Gdzie obecnie w naszej armii szukać lwów? Sęk w tym, że nasze wypasione tłuste lwy czekają na 35 lecie służby wojskowej by, czmychnąć na emeryturę, a niedługo młody baranek będzie uczył baranka. I przyjdzie kiedyś taki czas, że w wojsku zostanie sama jagnięcina.
Artur Kolski
Inne tematy w dziale Polityka