MON/Flick.com
MON/Flick.com
Artur Kolski Artur Kolski
117
BLOG

Dlaczego Mariusz „nakrzyczał” na żołnierzy? [Raport] – cz. 3 „Farsa”

Artur Kolski Artur Kolski Polityka Obserwuj notkę 2

Dlaczego Mariusz „nakrzyczał” na żołnierzy? Problemy z naborem do dobrowolnej służby zasadniczej [Raport] – cz. 3 „Farsa”

W mediach pojawiły się pierwsze sygnały, że uchwalona z wielką pompą ustawa o obronie Ojczyzny nie działa tak jak oczekiwali jej twórcy, zwłaszcza w zakresie i funkcjonowania wojskowych centrów rekrutacji oraz powoływania do dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej. Szerokim echem odbił się wydany przez ministra obrony okólnik upominający dowódców jednostek i szefów wielu instytucji wojskowych o sabotowanie zaciągu do wojska, blokowanie stanowisk czy też wyrzucanie profili kandydatów z elektronicznego systemu ewidencji. Przyjrzeliśmy się bliżej problemom z wdrażaniem tej ustawy w tym zakresie, dzieląc publikację na trzy odcinki: „Promocja”, „Logistyka i szkolenie” oraz „Farsa”

W szkoleniu unitarnym amerykańskiej armii obowiązuje zasada: „amerykańskiego żołnierza najpierw psychicznie zrównuje się z ziemią, a potem tworzy się z niego nowego człowieka”. W polskiej armii poprzez lata przemian i pędu do ilości ochotników zaczęto niańczenie żołnierzy, aby się tylko nie zwolnił. Dowódcy cicho wydają komendy w obawie o naruszenie miru psychicznego kandydata, bo ważniejsze są statystyki oraz aby jak najwięcej żołnierzy dotrwało do końca szkolenia. Ponury obraz tworzenia ochotniczego szkolenia. Nie widać tu sita, ani selekcji, ale za to do perfekcji opanowano sztukę zaklepywania wojskowych wakatów. Mam obawy, że chyba tworzymy tym sposobem armię dezerterów. Mam obawy, że to nowe młode wojsko czmychnie do cywila na słowo WOJNA.

Uzupełnianie szkolenia, czyli drogie kursy na specjalistę

Z zapowiedzi ministerstwa wynika, że dla ochotników do DZSW - od czerwca do grudnia br. - zapewniono 15 tys. miejsc do szkolenia specjalistycznego. Te miejsca to wygenerowane – jak przypuszczam - ilości z systemu sew-online zarezerwowane do wyznaczania na stanowiska dla żołnierzy zawodowych. Błędem jest taka realizacja, bo sztucznie blokujemy miejsca przez 12 miesięcy. Wyznaczanie tych ochotników na te stanowiska powinno odbywać się pod koniec szkolenia, które powinno być grupowane i zorganizowane na oddzielnym etacie. W tym okresie ochotnik jest kierowany do ośrodków w celu uzyskania uprawnień. Problem szkolenia specjalistycznego wrzucono na barki dowódców jednostek woskowych bez żadnego przygotowania oraz wsparcia finansowego. Dylematem dowódców będzie nowe szkolenie, ale najpierw jak tu tym kandydatom uzupełnić szkolenie podstawowe?

Koszty kursów specjalistycznych będą generować i drenować budżet MON. Wojskowy kurs na kierowcę kat. C to ok. 4 tys. zł, następny poziom C+E to ok. 3,5 tys. zł, ale już kat D to wydatek już ok. 5 tys. zł. Cena kursu na koparki w cywilu to około 1,6-2,2 tys. zł, na dźwigi - ok. 2 tys. zł, ale na żurawie to już 3 tys. zł. Niestety, wojskowe szkolenie na koparki kosztuje minimum 2,5 tys. zł, ale już na spycharki - 4 tys. zł, nie licząc kosztów paliwa i amortyzacji sprzętu. Każdy rodzaj sił zbrojnych ma swoje specjalistyczne potrzeby, a ponadto szkolenia w siłach powietrznych czy marynarce wojennej mają wobec kandydatów swoje specyficzne predyspozycje. Dla przykładu sam kurs skoczka spadochronowego to wydatek w cywilu ok. 4-6 tys. zł, a najdroższe będzie chyba wojskowe szkolenie na nurka, gdzie koszty sięgają nawet 40 tys. zł. Pamiętajmy, że ośrodki mają swoje „moce” i możliwości szkoleniowe co do ilości szkolonych. Zakładając czysto teoretycznie, że dla wszystkich 15 tys. ochotników wojsko zagwarantuje i umożliwi zrobienie uprawnień kierowcy kat. C to kwota wyniesie 60 mln zł.

Szkolenie podstawowe i specjalistyczne w jednym worku

Zgodnie z ustawą szef WCR powinien podpisać umowę na szkolenie specjalistyczne z kandydatem. Jak na razie to szef WCR nie wie gdzie to szkolenie będzie. Wojsko nawet nie określiło kosztów szkolenia, z kim, kiedy i na jakie stanowiska wymagana jest umowa. Czy to znaczy, że jak kandydat nie podpisze umowy to nie zostanie specjalistą? Absurd. No chyba jeszcze w wojsku obowiązują potrzeby sił zbrojnych? Poza tym nie każdy kandydat będzie chciał zostać specjalistą, bo być może nie posiada predyspozycji i będzie chciał przez te 12 miesięcy być tylko strzelcem. Jak widać decydenci mają swoje niesprawdzone wizje.

Czy Ministerstwo Obrony Narodowej dokonało analizy rzeczywistych możliwości szkoleniowych na specjalności wojskowe i ile to pochłonie rocznie budżet MON dodatkowych milionów złotych? Czy podjęto analizy szkolenia w oparciu o cywilne ośrodki szkolenia? Jakie specjalności należy szkolić w oparciu o cywilne ośrodki szkolenia? Za dużo pytań bez odpowiedzi.

Ustawa zamazuje właściwy obraz form szkolenia. Tak naprawdę nikt nie będzie się orientował o co chodzi z DZSW i ilu ich jest, bo do jednego worka wrzucono szkolenie podstawowe i późniejsze szkolenie specjalistyczne na szeregowego, kandydatów do szkół podoficerskich i oficerskich, studium oficerskie, z ofertą dla cywila. Do tego kotła należy doliczyć wszystkich żołnierzy zawodowych na kursach, szkoleniach i szkołach wojskowych. Terminologiczny absurd. Pozostawiono odrębnie WOT i dodając nowości jak: AR i PR (aktywna i pasywna rezerwa). Natomiast zapisy w ustawie o szkołach w Legii Akademickiej to jakieś mydlenie oczu. Teraz będzie się wmawiać, że krótkie kursy to szkoły. Absurd.

Problem - „wywrócono” badania kandydatów do uczelni wojskowych

Nie zapominajmy, że ustawa „wywróciła” procedury badania kandydatów do szkół wojskowych. Nowe problemy to jak kandydatom po egzaminach w lipcu zrobić badania lekarskie na RWKL oraz badania psychologiczne tak, aby powołać go z początkiem września do szkoły w ramach dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej. Kto to wymyślił, aby w sezonie urlopowym w reżimie czasowym poganiając wszystkich robić takie zamieszanie? Absurd. Zniszczyliśmy procedury które były wypracowane latami. Teraz to nie matura jest najważniejsza tylko wyścig kto szybciej zrobi badania. Komisje lekarskie pękają w szach a kandydatowi każe się czekać. Do tego powstała jedna centralna pracownia psychologiczna do badań odwoławczych z kolejką na trzy miesiące? I zamiast skracać drogę kandydatowi do wojska, to ją wydłużamy, a tymczasem kolejki rosną. To się nazywa odstawianie kandydata na boczny i ślepy tor. Te problemy wystąpiły w tym roku, kiedy na studia stacjonarne planowano przyjąć na I rok 1350 kandydatów na oficerów miejsc, a na 2023 rok zapowiedziano zwiększenie limitu do 2040.

Koszmar wojska - mieć niedouczonych dowódców

Ustawa o obronie Ojczyny kurs w Legii Akademickiej nazywa szkołą? W tych szkołach mają kształcić się podoficerowie oraz oficerowie, którzy po przysiędze stają się podchorążymi? Szkolenie studentów i niszowe pozyskiwanie kadr w głównej mierze na czas wojny staje się główną kuźnią kadr wojska? W przyszłości to będzie koszmar wojska - mieć niedouczonych dowódców. Ponadto utrwalające się szkolenia przez platformy e-learningowe to fikcja i stracony czas. Tego materiału nie da się nadrobić.

Nowym problemem jest to, że rejonowe wojskowe komisje lekarskie zaprzestały przyjmowania kandydatów kierowanych w celu określenia zdolności do czynnej służby wojskowej (A, B, D, E). Nowa ustawa określiła, że tę czynność (badania) wykonuje się podczas kwalifikacji wojskowej (wzywani corocznie 19- latkowie na powiatowe komisje lekarskie) lub tę czynność realizuje się w WCR. Zapomniano od czego są komisje lekarskie. Stworzono niespójne przepisy, zgodnie z którymi w przypadku kandydata, który ma kat D należy go skierować na RWKL w celu zmiany i otrzymania potencjalnie kat. A. Niestety, ale w drugą stronę już tego nie można zrobić. Na przykład, pracownik WCR nie może skierować np. rezerwisty, który uskarża się na zdrowie i posiadającego kat. A, aby można zweryfikować jego stan zdrowia. To jest taki absurd prawny. Tym problemem być może w przyszłości zajmie się Rzecznik Praw Obywatelskich

Ponad 1,2 mld zł dodatkowo na uposażenia i świadczenia

Ustawa wprowadza gigantyczne koszty na uposażenie szeregowego dla odbywających dobrowolną zasadniczą służbę wojskową przez 11 miesięcy oraz pensję na poziomie podoficer (sierżant) dla kandydata, który będzie żołnierzem zawodowym od 2 do 5 roku w uczelni wojskowej. Ponadto wprowadzono specjalny dodatek dla żołnierzy o długiej wysłudze, aby nie odchodzili do cywila. Dla prawie emeryta zaproponowano wypłacanie świadczenia motywacyjnego.

Uzasadnienie do projektu ustawy o obronie Ojczyzny (druk 2052 z 25 lutego 2022 r.) wskazuje, że na uprawnionych do dodatku 1500 zł po 25 latach służby było 6066 żołnierzy zawodowych, a do dodatku 2500 zł z wysługą 28 lat i 6 miesięcy kolejnych 7003 osób. Jak się okazuje, dodatki po 25 latach miesięczne będą kosztowały wojsko - przy wskazanych liczbach – ponad 9 mln zł , natomiast dodatki po 28 lat i 6 miesiącach zwiększą koszty o dodatkowe 17,5 mln zł, razem to będzie miesięcznie 26,5 mln zł. Rocznie budżet wojska na ten cel musi zarezerwować ok. 320 mln zł.

Podchorążowie na uczelni wojskowej po pierwszym roku nauki stają się żołnierzami zawodowymi z pensją szeregowego w wysokości 4560 zł. Kwota może zwiększyć się do 120 proc. do maksymalnie 5472 zł na piątym roku. Przyjmując, że na jednym roku w czterech uczelniach wojskowych na studiach stacjonarnych jest średnio ok. 1500 kandydatów, razy pięć lat daje to maksymalnie ok. 7,5 tys. osób. Na pierwszym roku z pensją szeregowego koszty miesięczne wyniosą 6,8 mln zł, ale już rocznie to 82 mln zł. Pozostają nam roczniki od drugiego do piątego. Zakładając najniższą stawkę (4560 zł) dla pozostałych 6 tys. miesięcznie wydamy ponad 27 mln zł, ale rocznie to już daje 328 mln zł. W sumie na uczelniach studiuje 7,5 tys. osób podchorążych, co powoduje, że na same uposażenia wydamy ponad 410 mln zł.

W obliczeniach pominięto studium oficerskie, szkoły podoficerskie oraz program Legii Akademickiej. Do rozważań nie brano maksymalnej stawki kandydata na uczelni wojskowej powyżej drugiego roku studiów, która może wynieść 5472 zł.

Jeśli zatem czynną służbę wojskową do tej pory pełniło w służbie przygotowawczej od 9 do 12 tys. ochotników, to po skróceniu jej do 28 dni była mowa już nawet o liczbie 20 tys. w ciągu roku, to jakie koszy wygeneruje dobrowolna zasadnicza służba wojskowa? Załóżmy na początek, że to będzie liczba 10 tys. osób, które przez 11 miesięcy otrzymają uposażenie zasadnicze szeregowego zawodowego w kwocie 4560 zł. Miesięcznie to będzie 45,6 mln zł, ale już przez 11 miesięcy urośnie do prawie 502 mln zł.

Reasumując, na świadczenia motywacyjne wydamy rocznie 320 mln zł, utrzymanie „podchorążych” na uczelni wojskowej to 410 mln zł, a dobrowolna zasadnicza służba wojskowa to koszt 502 mln zł. Razem na uposażenia, dodatki i inne świadczenia wydamy ponad 1 mld 200 mln zł.

Pieniądze te są wypłacane w formie dodatków dla ponad 13 tys. prawie emerytów, uposażeń dla 7,5 tys. kandydatom w uczelniach wojskowych oraz ok. 10 tys. ochotników szkolących się w dobrowolnej zasadniczej służbie wojskowej (z zapowiedzi MON do końca roku ma być to 15 tys. żołnierzy). Tu trzeba przypomnieć, że wojsko podczas obowiązywania zasadniczej służby wojskowej rocznie szkoliło ok. 60-80 tys. żołnierzy. Jak widać wojsko na etapie nauki i szkolenia robi się gigantycznie drogie.

Zakupy dla Polskiej armii to polityczna obłuda czy brak wiedzy?

Aby zrozumieć zakupy dla polskiego wojska należy dostrzec problemy i przemiany jakie zaszły nie tylko w polskiej armii. Obserwacja wojny na Ukrainie przynosi smutny obraz „europejskiej potęgi”. Nie będę się skupiał na danych liczbowych polskiej armii obecnie, bo to bez sensu. Po latach przemian są to siły skromne. Czas pokoju oraz wieczna pełzająca w tym czasie demobilizacji powolutku małymi kroczkami bez rozumienia panujących prawideł rozszarpała cały system budowany na wojnę. Ten problem jest zmorą całej europejskiej „potęgi militarnej”. Nieprzewidywalność oraz okres bez zagrożenia wojennego w Europie zrobił swoje, a do tego jeszcze „korozja” zjadła wojsko. „Stabilny czas” spowodował samoistnie pozbycie się przez państwa ogromnej ilości sprzętu oraz zaprzestano gromadzenia zapasów na czas wojny, w tym amunicji. Z samego systemu niewiele zostało.

Do tego gwoździem do trumny było w Europie zawieszenie poboru do wojska. Zapomniano, że przeszkolony rezerwista jest jednym z elementów obrony totalnej. Przechodząc na szkolenie ochotnicze na początku można było zaoszczędzić na samych ilościach szkolonych. Nie pamiętano, że wojsko było także dla młodego człowieka następnym etapem zdobywania doświadczenia oraz uprawnień na koszt państwa przydatnych w życiu cywilnym i gospodarce. Dlaczego cywilny rynek pracy obecnie odczuwa braki kierowców na poziomie 150 tysięcy? Jednym z powodów było zawieszenie obowiązkowej służby wojskowej, podczas której co kwartał wojsko opuszczało i zasilało wielu specjalistów, w tym wiele tysięcy kierowców. Jak widać obowiązkowa służba wojskowa i jej szkolenie było kołem zamachowym gospodarki.

Przekazywanie sprzętu jako forma obrony granic

Historia przekazywania dla Ukrainy przez państwa europejskie sprzętu, którym dysponują sojusznicy odgrywa ogromną rolę podczas konfliktu. Rosja nie doceniła w tym względzie wsparcia Polski i krajów bałtyckich dla Ukrainy. Przypatrując się fantastycznemu zakupowi sprzętu dla wojska polskiego wpędzamy się w następne kłopoty. Minister kupi, rzuci wojsku i powie a teraz nas brońcie. Te zakupy zobaczymy dopiero za jakiś czas i to będą lata zanim wojsko ostatecznie zostanie zasilone nowym sprzętem. Niestety, jak przewiduję szybciej dopadnie nas demobilizacja, bo po wojnie ważniejsze będą inne sprawy a nie wojsko. Najważniejsze dla nas jest obecnie postawienie całego systemu mobilizacyjnego na nogi, wraz z własnym przemysłem zbrojeniowym a nie zakupy nowego sprzętu, którego tak naprawdę nikt nie ma. Zdolności produkcyjne świata są bardzo ograniczone w czasie pokoju.

Zacznijmy od własnego przemysłu zbrojeniowego oraz finansowania własnej myśli technicznej, która się przyda na lata. Najnowocześniejsze, nie znaczy najlepsze o tym decyduje system oraz wyszkolony żołnierz. Wojna na Ukrainie pokazuje ogromne straty w sprzęcie, który szybko trzeba uzupełnić, nawet poprzez naprędce zrobioną naprawą albo dość powszechną w działaniach wojennych „samoróbką”. Wojna za wschodnią granicą przynosi nowe zaskakujące rozwiązania. Do takich ukraińskich „wynalazków” należy zaliczyć: Armatę T-12 Rapira, która została zamontowana na podwoziu MT-LB, czy też zamontowanie na MiG-29 amerykańskich pocisków przeciwradarowych AGM-88 HARM. Podobno u nas tego zrobić nie można było. Niestety do takich pomysłów potrzeba specjalistów od uzbrojenia zatrudnionych w przemyśle obronnym. Nazywa się to potocznie kompetencją, którą łatwo jest utracić m.in. z powodu bardzo niskich nakładów na badania i rozwój w obronności i rezygnacji w pracy wielu zdolnych inżynierów w polskim potencjale obronnym. W projekcie budżetu MON 2023 r. na B+R zaplanowano jedynie 1,2 mld zł, z tego jak uda się wydać – jak w latach poprzednich - nie więcej niż jedną trzecią tej kwoty, to będzie sukces. Wojskowi bardzo lubią kupować sprzęt zagraniczny z „półki” niż czekać latami na niepewne efekty. A dla polityków gotowy kontrakt to PR-owe żniwa.

Na kogo możemy liczyć w przypadku agresji na Polskę?

Ponadto, oprócz braku sprzętu, uwidacznia się brak amunicji i wyszkolonych żołnierzy. Za tą całą masą i systemem nie nadąża wojskowa logistyka. Przekazywanie sprzętu Ukrainie uczy, nie tylko polityków, że pamięć i doświadczenie o wojnie jest krótkie, szczególnie w głowach cywili. Wyobraźmy sobie teoretycznie konflikt za jakąś dekadę, w którym będzie uwikłana Polska. Kto nam przekaże sprzęt, jak go zabraknie? Kupując Abramsy, utracimy z czasem możliwości szkoleniowe żołnierzy na Leopardach. Podobnie jest z innym uzbrojeniem kupowanym zza oceanu. W czasie wojny będzie istotne, czym dysponują sojusznicy przy granicy, najlepiej takim samym uzbrojeniem. Naturalnymi geograficznymi sojusznikami obecnie dla Polski, którzy posiadają technologie oraz zdolności produkcyjne, za którymi może iść offset oraz transfer myśli technicznej są Niemcy, Szwecja oraz Francja. Te państwa mają ogromny potencjał produkcyjny czołgów, samolotów, śmigłowców oraz okrętów podwodnych.

Niestety, ale w czasie pokoju w żadnym państwie na świecie nie były rozwijane zdolności produkcyjne. Na to potrzebny jest czas oraz sprawny system, który w razie zagrożenia jest w stanie szybko się przestawić na produkcję czasu wojny. Historia przekazywania sprzętu pokazuje – jak dla mnie – żeby lepiej Ukraina walczyła niż nas bronili Amerykanie. Ukraina, od 2019 roku prowadziła tajne przygotowania do wojny na pełną skalę. Przekazywanie sprzętu, decentralizacja i autonomia w podejmowaniu decyzji, bez czekania na rozkazy z góry przynoszą efekty. Najważniejsze były elastyczne podtrzymanie szkolenia i zaopatrzenie w broń. Najważniejsze jest, aby wojsko było bardzo zmotywowane i sprawne w użyciu wszelkiego uzbrojenia na polu walki, dlatego potrzebne jest pod tym względem niestandardowe szkolenie. Wola walki i determinacja, a przede wszystkim celowość walki ma ogromne znaczenie.

Media donoszą o fatalnym morale rosyjskiego żołnierza, który nie chce iść w bój, bez jedzenia i wody nie mówiąc o braku żołdu. W drodze desperacji niejednokrotnie niszczy i porzuca własny sprzęt a sam się okalecza, byle tylko uciec z frontu. Według źródeł wojskowych w USA, Ukraina zniwelowała przewagę liczbową Rosji dzięki swoim umiejętnościom. Rosja po pół roku konfliktu odczuwa braki sprzętu, amunicji a żołnierz nie chce walczyć na froncie. Po tej wojnie Rosja nie będzie żadnym zagrożeniem. Jedyny strach to o jej zasoby nuklearne. Dlatego zakupy uzbrojenia powinniśmy powierzyć specjalistom - żołnierzom i wdrożyć je do planów, a nie wierzyć politykowi-cywilowi z zakupami na łapu capu.

Zakupy Mariusza zza oceanu i półwyspu koreańskiego wyglądają tak: „Ja kupuję sprzęt a wy nas brońcie - żołnierze”. Szkolenie żołnierzy to długi czas, tym bardziej na całkowicie nowym sprzęcie, bo najpierw trzeba przygotować grupy instruktorów oraz przetłumaczyć instrukcje za którymi może pójść zmiana obsługi oraz zachowania się i działania żołnierza na polu walki. Za zakupami z „supermarketu” nie idzie offset, więc będzie kłopot, by później być partnerem do rozmów, bo sprzedający ma już w kieszeni kupującego. Minister kupuje, a na dole się głowią jak do tego ułożyć plany i jak tu rozmawiać? Strona kupująca będzie na straconej pozycji i łasce sprzedawcy. Publicyści wskazują, że Mariusz będzie „agentem” Koreańczyków, którym otworzy drzwi do europejskiego rynku zbrojeniowego.

Nie Ameryka czy Koreańczycy – tylko Europa

Inwazja Rosji na Ukrainę sprawiła, że kraje Unii muszą przemyśleć swoją politykę obronną. Koordynacja zamówień, łączenie zasobów i unikanie marnowania pieniędzy, to wyzwania, którym muszą stawić czoła – stwierdził Josep Borrell, przedstawiciel Unii Europejskiej ds. wspólnej polityki zagranicznej, bezpieczeństwa i obrony. Niestety, nie wszyscy członkowie UE są zgodni w kwestii obrony. Przypomniał, że po zimnej wojnie skurczyły się nasze siły, które porównał do armii miniaturowych drzewek bonsai. Jeśli każde państwo europejskie po prostu zwiększy swoje zdolności wojskowe zgodnie ze swoimi zapowiedziami od początku wojny na Ukrainie, rezultatem będzie duże marnotrawstwo zasobów. Będziemy mieli po prostu 27 większych drzewek bonsai. Brak wspólnej obrony pomaga Putinowi, bo tak teraz w chaosie zakupowym stoją europejskie rządy walcząc – podkreślę walcząc i to miedzy sobą o odbudowę dawno zaniedbanego uzbrojenia. Więc głosy polskich polityków o tym, że Niemcy nie chcą przekazać Polsce Leopardów są śmieszne.

Komisja Europejska po inwazji na Ukrainę ogłosiła plany dodatkowych wydatków na obronę w wysokości 200 mld euro w ciągu najbliższych lat. Dlatego konieczne jest zacieśnienie współpracy obronnej rywalizujących ze sobą przemysłów obronnych na terenie Europy. Musimy wydawać – oczywiście więcej – w tym względzie pieniądze lepiej, bo ryzykujemy roztrwonienie środków podatników. Bez wspólnych zakupów nie zharmonizujemy wspólnie armii do obrony w przypadku potencjalnego nowego konfliktu. Indywidualna ścieżka uzbrajania to krótkowzroczna polityka i ślepy tor. Każdy kraj wydaje się iść własną drogą, a wiele z nich decyduje się na zakup broni od dominujących amerykańskich producentów broni, zamiast budować wspólny europejski przemysł obronny.

Zachód od trzech dekad się rozbrajał i efekty właśnie widać. Intensywna wojna w Ukrainie pochłania takie ilości broni oraz amunicji, że nawet przy najlepszych chęciach trudno Ukraińców szybko dozbroić. Po prostu zapasy mamy niewielkie, a produkcja jest w trybie pokojowym, daleko niewystarczająca na czasy wojny. Intensywność wojny na Ukrainie można porównać do wojny wietnamskiej, jak zauważają eksperci. Pozwala to sobie wyobrazić, jak ogromne ilości amunicji i uzbrojenia pochłania intensywna współczesna wojna. A my nie mamy uzbrojenia i zapasów. Zamiast pilnować modernizacji i planów, zmiany i brak potrzeb siłą rzeczy powodował likwidację zapasów. Pieniądze szły na inne cele, bo wojna w Europie miała nigdy nie wybuchnąć.

Produkcja ciężkiego sprzętu wojskowego czasu pokoju wręcz symboliczna

Żadne państwo nie produkuje czołgów, samolotów i rakiet w takim tempie, aby z fabryki wyjeżdżało po kilkanaście, czy kilkadziesiąt dziennie. Taki system możliwy jest po przestawieniu produkcji i wymagań na ścieżkę wojennej mobilizacji gospodarki i dużych wydatków. Polska i świat jest jednak na stopie pokojowej. Najważniejsze jest utrzymywać sprawny system, który pozwoli w krótkim czasie zwielokrotnić produkcję i zapewnić walczącym żołnierzom zaopatrywanie. Jak pokazuje historia, w czasie pokoju ważne jest systematyczne gromadzenie zapasów oraz ich rotacja, bo to też system do którego potrzeba odpowiednich magazynów.

Największy współczesny program zbrojeniowy, czyli amerykańskie F-35, ma w przyszłym roku osiągnąć szczyt mocy produkcyjnych rocznej produkcji. W 2023 roku 165 maszyn, da średnio niecały samolot na dwa dni. To jest we współczesnych realiach tempo kosmiczne. Dla przykładu Francuzi produkują dwa myśliwce Rafaele miesięcznie, dopiero w 2026 roku planuje się osiągniecie trzech maszyn w ciągu miesiąca. Ukraińskie lotnictwo straciło od początku wojny około 30 samolotów, chwaląc się że zniszczono 200 maszyn przeciwnika.

W Polsce, zgodnie z umową w latach 2016-2024, przemysł ma dostarczyć 96 armatohaubic Krab za 4,5 mld zł wraz pojazdami, do których zamówiono do dziś 37 tysięcy pocisków. Łącznie z dywizjonem wdrożeniowym z produkcji przedseryjnej wojsko ma otrzymać 120 dział oraz wozy towarzyszące. Pierwszy moduł został dostarczony wojsku w 2017 r. Kraby to pierwsze działa kalibru 155 mm w polskim wojsku, do których zaczęto dopiero produkcję. Tempo? Siedem lat produkcji to rocznie 13 sztuk, czyli wypada miesięcznie jeden Krab.

W poniedziałek 5 września br. obwieszczono w mediach kolejne zakupy Krabów a plan produkcji ekspresowy, bo ostatnio na taką ilość trzeba było czekać ponad 4 lata. Tym razem umowa będzie na 48 armatohaubic „Krab” i 36 wozów towarzyszących. Kontrakt o wartości ponad 3,8 mld zł zostanie wykonany „w dwa, dwa i pół roku” – poinformował wicepremier i szef MON Mariusz Błaszczak. Jak widać zmówione Kraby kosztują już dwa razy więcej, niż te z 2016 roku.

Inny przykład powolnej produkcji i maszyny za kilka lat to ostanie zakupy śmigłowców. Włoski Leonardo Helicopters na początku lipca podpisał kontrakt na dostarczenie dla polskiej armii 32 wielozadaniowych śmigłowców AW149 za kwotę 8,25 mld zł. Pierwsze śmigłowce zostaną dostarczone w 2023 roku, a koniec dostaw zaplanowano w 2029 r. Siedem lat na dostawę to daje ponad 4 śmigłowce rocznie a na jednego to trzy miesiące. Oby ten kontrakt z Włochami nie zakończył się jak zakup z samolotami Leonardo M-346 Bielik, gdzie zamiast szkolić kandydatów połowa stała uszkodzona. Jak już pisałem, NIK wytknął szkolenie pilotów w 2021 roku. Z braku maszyn do szkolenia 40 proc absolwentów którzy kończyli Lotniczą Akademię Wojskową w latach 2019-2020 r., nigdy nie miała przeprowadzonych szkoleń na takich samolotach. Od 2014 do końca października 2022 roku do polski ma trafić w sumie 16 samolotów. Specjaliści i piloci pytają dlaczego to są maszyny szkolne? A nie szkolno-bojowe?

Amerykanie mają składaki – Niemcy Leopardy 2

Całkiem nowych czołgów w państwach NATO prawie się nie produkuje. Standardową praktyką są głębokie modernizacje i przebudowy maszyn wyprodukowanych w znacznych ilościach jeszcze w czasach zimnej wojny. Przykładem mogą tu być nowe czołgi amerykańskie, które są po prostu składakami, a części do ich produkcji wykorzystuje się ze składowanych Abramsów M1. Niemcy są w stanie produkować niewielkie ilości nowych Leopardów 2. Najważniejsze w stanie zagrożenia i wojny jest mieć możliwości oraz zdolności produkcji jakiegokolwiek sprzętu od podstaw. I tu nie chodzi o ten najnowocześniejszy, bo z drugiej strony musi być dobrze wyszkolony żołnierz. Własny przemysł zbrojeniowy to podstawa militarna i wojska. W czasach pokoju produkuje się stosunkowo niewiele, a programy zbrojeniowe są rozpisane nawet na dekady. Globalizacja i lokowanie zakładów w Chinach, spowodowała utratę produkcyjną państw i możliwość do przestawienia się na tory wojenne. Obecnie na świecie widać zmianę trendu z „made in China” na „made in India”. Nowa powojenna rzeczywistość spowoduje rozbudowę przemysłu na lata. Polski pomysł na zakupy, które zobaczymy za kilka, a może kilkanaście lat to typowy strzał w stopę. Dla ministra najważniejsza jest teraz publika i mówienie o wzmacnianiu naszego bezpieczeństwa przed wyborami. Po czasie wojny i demobilizacji zostaniemy sami z tymi zakupami i przysłowiową „kaszanką”. Do tego wszystkiego będziemy przez lata budowali od nowa zdolności serwisowe oraz możliwości modernizacji w przyszłości sprzętu. Szykują nam się nowe, gigantyczne wydatki.

Amunicja i zapasy na wagę złota

Według ostrożnych szacunków – jak donoszą media – Ukraińcy zużywają dziennie ok. 5-6 tys. pocisków artyleryjskich. Oznacza to w dużym przybliżeniu 200-250 ton amunicji artyleryjskiej dziennie. Dla zobrazowania wyjaśnię, że jeden wagon węgla to około 60 ton, w przypadku amunicji gabaryty, skrzynie i wolna przestrzeń spowoduje, że tych wagonów będzie potrzeba więcej. Przeliczając wskazane tony amunicji na węgiel mamy tylko 3-4 wagony, na amunicje potrzeby będą o wiele większe. Głównie jest to postradziecka amunicja kalibru 122 mm, która niestety zaczyna się wyczerpywać. Z kolei amunicja 155 mm, czyli tzw. NATO-wska jest przekazywana przez państwa Zachodu, ale nie ma informacji w jakich ilościach. Ukraina korzysta z niej m.in. do słynnych haubic M-777. Dla porównania wojska rosyjskie wciąż wystrzeliwują w Donbasie nawet 60 tysięcy pocisków dziennie, czyli około 35 wagonów amunicji.

Ze względu na pomoc Ukrainie liczba pocisków do haubic 155 mm w zasobach sił USA spadła do "niekomfortowo niskiego" poziomu – informował dziennik "Wall Street Journal". USA zapowiedziały dotąd przekazanie Ukrainie 806 tys. pocisków 155 mm, podstawowego kalibru w systemach artyleryjskich NATO. Dlatego wojsko zwróciło się do Kongresu o dodatkowe 500 mln dolarów na zwiększenie produkcji amunicji. Jak się okazuje amerykanów nie stać również na przekazanie Ukrainie większej liczby haubic M777 kalibru 155 mm ponad te wysłane do tej pory 126 sztuk. Problemem jest zamknięta linia produkcyjna a całkowita liczba wyprodukowanych haubic to około 1000. Dlatego USA zaczęła przesyłać Ukrainie lżejsze działa, jak haubice M119 kalibru 105mm, które przekazała wcześniej również Wielka Brytania. Niedobory niektórych kategorii sprzętu mogły być powodem, że ostatni ogłoszony pakiet pomocy wojskowej dla Ukrainy - opiewający na 3 mld USD – zostanie zrealizowany w trybie zakupu broni od producentów, a nie pobrany ze składów USA.

Innym problemem jest dostarczenie amunicji do przekazanych Ukrainie systemów HIMARS. Jak do tej pory produkowane przez zakłady koncernu Lockheed Martin rakiety GMLRS wystrzeliwane z tych systemów przekazano w „setkach” sztuk. Pentagon zapowiedział wydanie 200 mln dolarów na zwiększenie produkcji rakiet oraz 400 mln na uzupełnienie ich zapasów dla sił USA.

Zaopatrywanie w sprzęt i amunicję to nie jest wszystko. Problemem jest również paliwo, żołnierskie racje żywnościowe oraz zestawy medyczne na linii frontu, a także zaopatrzenie na zapleczu działań wojennych.

Problemy naszej armii, to nic nowego tylko ukryte polityczne tabu

Jednym z problemów polskiej armii są zapasy. Jak ujawniły media 31 sierpnia br. płk Krzysztof M. Gaj informował ogólnodostępnym mailem ministra Michała Dworczyka o zasobach amunicji do czołgów Leopard 2, T-72 i PT-91 i wskazywał, że zapasy są tragiczne: "obecnie mamy około 30 043 nb. 120 mm Leopard 2, oraz 73 247 nb 125 mm (T-72, T-91)". Mail pułkownika pochodzi z 21 maja 2020 roku. Wagonów wystarczy jedynie na kilka dni walki?

Innym problemem są zdolności produkcyjne. Jak informował Sebastian Chwałek, prezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej dla mediów produkujemy ok. 300-350 wyrzutni Piorun rocznie, w przyszłym roku produkcja roczna wyniesie już powyżej tysiąca. Innymi słowy, nasze zdolności to obecnie jakiś 25-29 Piorunów miesięcznie, a jak się wzniesiemy na wyższy pułap produkcyjny to może osiągniemy 80.

Dla przykładu ograniczone możliwości produkcji widać także w przypadku skomplikowanej amunicji naprowadzanej. Chodzi o stosunkowo mało zaawansowany amerykański przeciwpancernych Javelin, których dostarczono Ukrainie już ponad siedem tysięcy. Koncern Lockheed Martin produkował ich przed wojną dwa tysiące rocznie, czyli 160 sztuk miesięcznie. Nowe deklaracje wojenne to podwojenie produkcji. W związku z zainteresowaniem produktem, obecny czas od zamówienia do dostarczenia rakiety kupującemu to 32 miesiące. Do Ukrainy trafiło do tej pory prawdopodobnie około jedną trzecią całego zapasu wojska USA.

Wojna i popyt na amunicję są zdecydowanie wyższe niż możliwości produkcyjne zakładów w państwach wspomagających Ukrainę. Rosyjskie działania dywersyjne są ukierunkowane do blokowania zakupów sprzętu postsowieckiego dla Ukrainy, a w przypadku amunicji mieliśmy przykład wysadzenia składu w Czechach czy fabryki w Bułgarii.

Zwrot akcji w PiS w sprawie poboru?

Brak rekruta to bolączka armii ochotniczych i problem nie tylko polskiej armii. W takich sytuacjach to nie tylko Stany Zjednoczone, Kanada czy nawet Wielka Brytania obniżają poprzeczkę kandydatom, a niestety nasze europejskie podwórko jest też tego znakomitym przykładem. W europejskiej polityce obronnej oraz powrót do poboru do wojska widać powolny zwrot. Szwecja oraz Litwa przywróciły ten obowiązek, natomiast Łotwa zapowiedziała wprowadzenie obowiązkowej służby wojskowej od 2023 r. Po uchwaleniu ustawy o obronie Ojczyzny w Polsce - po raptem 3 miesiącach - wprowadza się chaos szkoleniowy, wydłużając szkolenie z miesiąca do 12 miesięcy. W rezultacie uwidacznia się brak możliwości zakwaterowania, sprzętu, instruktorów oraz najważniejsze kompetencji do szkolenia specjalistycznego, które wojsko utraciło.

Prawo i Sprawiedliwość jako siła polityczna była przeciwna w 2008 roku zmianom i likwidacji poboru. W kampanii przedwyborczej w 2015 roku jedną z obietnic wyborczych prezesa Jarosława Kaczyńskiego było jego przywrócenie. Politycy PiS wskazywali, że jak Antonii Macierewicz zostanie ministrem obrony narodowej na pewno to nastąpi. Niestety Macierewicz, powołując Wojska Obrony Terytorialnej, zniszczył Narodowe Siły Rezerwowe. To ten polityk zapoczątkował WOT-yzację polskiej armii, o którym mówi raport Fundacji ADARMA oraz degradację systemu szkolenia. W 2018 roku Antoni Macierewicz na odchodne z funkcji szefa MON potwierdził, że powszechny pobór do wojska powinien powrócić. Niestety, obecny minister Mariusz Błaszczak, już niejednokrotnie wypowiadał się publicznie, że poboru nie będzie. Jego ostatnia wypowiedź dla „Rzeczypospolitej” jest zaprzeczeniem obietnic PiS powrotu do obowiązku obrony kraju przez obywateli. Mariusz opowiada po prostu piękne polityczne frazesy: „Polska jest bezpieczna, bo jest w Sojuszu Północnoatlantyckim, a nasze silne i profesjonalne wojsko odstrasza agresora oraz wzmacnia pozycję Polski na arenie międzynarodowej”. Przywrócenie poboru to temat polityczny i niechciany społecznie bo ważniejszy jest głos wyborczy. Tak nam rośnie społeczeństwo, które wojska nie widziało i nie chce być świadome zagrożeń.

Historia kołem się toczy

Siłą państwa jest przeszkolona rezerwa, gromadzona tak, aby państwo było gotowe na zagrożenia, których jak historia pokazuje nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Brytyjski polityk Enoch Powell mawiał: „Historia pełna jest wojen, o których każdy wiedział, że nie wybuchną”. Jak trafnie one brzmią gdy spojrzymy na konflikt w Donbasie, bo nikt się nie spodziewał, że jeszcze w Europie wybuchnie wojna. Historia pisze się na nowo, tak jak potrafi się powtórzyć. Sześć miesięcy odważnej obrony Ukraińców przed rosyjską agresją spowodowało, że Europa przeobraziła się w sposób, który na nowo napisze relacje polityczne, gospodarcze i społeczne na lata a może i dekady.

Warto tu też przytoczyć i przypomnieć słowa George Pattona, kontrowersyjnego amerykańskiego generał okresu II wojny światowej. Na problemy logistyczne w zabezpieczeniu benzyny dla jego czołgów, tak się zwrócił do generała Dwighta Eisenhowera Naczelnego Dowódcy Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych (1943-1945 r): „Moi żołnierze mogą zjeść swoje paski, ale moje czołgi potrzebują paliwa”. Co do szkolenia żołnierzy twierdził: „Pinta potu oszczędzi galon krwi”, sam dostrzegał ten problem na polu walki, co obrazują słowa: „Żołnierze źle się biją, bo nie maszerują, a nawet nie wyglądają jak żołnierze”. Niech słowa te pobudzą nas do refleksji, przed upychaniem marnego rekruta do pododdziałów zawodowych.

Niezwykle ważne słowa powiedział Carl Gustaf Mannerheim: „Przed wydaniem ogromnych pieniędzy na obronę, trzeba stworzyć dla ludzi taki poziom życia, którego sami będą chcieć bronić”. Największy Fin wszechczasów był przywódcą wojskowym, strategiem oraz szóstym prezydentem Finlandii. Jako marszałek dowodził wojskami fińskimi w starciach z Sowietami podczas wojny zimowej (1939–1940) oraz wojny kontynuacyjnej (1941–1944). Dzięki jego determinacji i talentom politycznym Finlandia trzykrotnie uratowała swoją niepodległość w XX w.

Nowy raport Fundacji ADARMA

Na stronie Fundacji ADARMA ukazała się 26 lipca br. analiza zatytułowana: „Czy będziemy imperium?” Wśród problemów poruszono sprawy zakupu nowego sprzętu wojskowego przez obecnego ministra, logistyczne zabezpieczenie oraz szkolenie ochotnicze w dobrowolnej zasadniczej służbie wojskowej.

Na wstępie raport zwraca się uwagę na zakupy nowego sprzętu, których nie będzie w jednej chwili tylko w najbliższych latach! Aby go przyjąć należy przygotować odpowiednią infrastruktur. Następnie trzeba mieć do niego specjalistów, aby ich szkolić i zrobić z nich jednostki, potrzebujemy placów, garaży i obiektów, które zostały zlikwidowane jeszcze za PO i do dzisiaj od 2014 roku rząd PiS nic w tej sprawie nie zrobił na lepsze. Nowy sprzęt, oznacza w praktyce 18 miesięcy odtwarzania zdolności bojowej. 6 miesięcy zajmuje wyszkolenie załóg tak, aby sprzęt nie był awaryjny, aby żołnierze rozumieli jego zalety i wady, żeby mogli sprawnie go używać. Następnych 6 miesięcy to jest zgrywanie tych załóg, plutonów, kompanii, które będą stanowiły jeden organizm, używający zalet i rozumiejący słabości nowego sprzętu. Kolejne 6 miesięcy zajmie wdrożenie nowych metod taktycznych i zgranie jednostek z możliwościami i słabościami na poziomie brygad i dywizji. Czas ten wynika z praktyki i teoretycznie wszystko mogłoby pójść szybciej, ale doświadczenie nie tylko Wojska Polskiego, ale również wielu innych armii świata wskazuje, że raczej tak nie będzie.

Same planowane magazyny i infrastruktura, która nie jest nawet rozpoczęta w budowie dla armii USA stacjonującej na terenie Polski generowała już koszty na poziomie 300 milionów złotych. Ani jedna łopata nie została jeszcze wbita. Koszty infrastrukturalne to dziesiątki miliardów złotych, a zakupu sprzętu to już kolejne dziesiątki miliardów złotych.

„W zakresie ludzi, którzy mają wypełniać szeregi nadal nie ma poboru. Jest ochotnicza, zasadnicza służba wojskowa i są liczby, o które nie pytają ani branżowi dziennikarze (którzy dziś mają swoje dni chwały), ani opinia publiczna, ani parlament. Ilu ludzi zgłosiło się na przeszkolenie? Ilu po miesiącu zostało na 11 miesięcy? Ilu z tych, co zostało na 11 miesięcy, odeszło w ciągu ostatnich 2 miesięcy? To są liczby, które wskazują na ile komponent „ludzie” jest realny. Absurdem jest inwestowanie ponad 4000 zł miesięcznie - licząc tylko żołd - w ochotników, którzy w każdej chwili mogą odejść w trakcie szkolenia. W praktyce będą uznani za rezerwę, nie posiadając przeszkolenia. Sam pomysł, aby ochotnik mógł przerwać w każdej chwili szkolenie jest zaprzeczeniem wdrożenia w dyscyplinę wojskową. Od momentu podpisania kontraktu przestaje się być cywilem i zaczyna się być żołnierzem. Złamanie tego schematu niszczy morale, fałszuje statystyki i uniemożliwia doprowadzenie procesu szkoleniowego do końca.” – ostrzega raport Fundacji ADARMA.

Dla nowego „full opcja” tak jak zakup telefonu a gdzie tu dyscyplina?

Obecnie armia zawodowa liczy 113 tys. żołnierzy oraz 33 tys. w WOT. Stan ewidencyjny żołnierzy zawodowych wzrósł w 2021 r. o 3486 żołnierzy, przyjęto 9651 a odeszło 6165. Od lat zatrważa problem odejść doświadczonej kadry (oficerów i podoficerów). Nowy problem to stosunkowo duża rezygnacja z wojska szeregowych, którzy nie nabyli uprawnień emerytalnych. Doświadczenie zaklepujemy rekrutem w głównej mierze pochodzącego z korpusu szeregowych. Poziom realizacji powołań do zawodowej służby wojskowej był wyższy od planowanego (8100) o 19,1 proc. W 2021 r. do służby powołano 9651 żołnierzy zawodowych (7529 w 2020 r.), w tym 1160 oficerów, 1257 podoficerów i 7234 szeregowych. Jednocześnie zanotowano zwiększoną o 18,6 proc. liczbę zwolnień z zawodowej służby wojskowej w odniesieniu do prognozy określonej w decyzji budżetowej (5200). W 2021 r. z zawodowej służby wojskowej zwolniono 6165 żołnierzy, tj. o 965 żołnierzy więcej niż planowano (5200), w tym 1262 oficerów, 2857 podoficerów i 2046 szeregowych.

Jakie mogą być konsekwencje tego, że dano kandydatowi już na wstępie szkolenia pensję 4560 zł od pierwszego dnia, a jednocześnie pozwolono mu zwolnić się w każdej chwili? Jak to się ma do dyscypliny? Widać tu rozdawnictwo pieniędzy podatnika. Z jednej strony dajemy młodemu adeptowi pensję jako zachętę, z drugiej strony „staremu” żołnierzowi podsuwamy dodatek motywacyjny (1500 zł po 25 latach oraz 2500 zł po 28,5 latach służby), aby nie odszedł ze służby zawodowej. Pomysły na dodatki i ściągnięcie rekruta nie powodują utrzymania tendencji zwalniania się do cywila żołnierzy po kilkuletniej służbie zawodowej. Niestety, zarobki samych żołnierzy w porównaniu z zarobkami w cywilu nie są takie atrakcyjne. Znaczne podwyżki tylko uposażenia mogą zachęcić do służby, dodatki to jest temat drugorzędny. Niestety mało realne jest, aby szeregowy zarabiał w granicach średniej krajowej.

W 2023 roku pensje w górę o 17 proc, waloryzacja emerytur o 13 proc a ile w MON?

Średnie uposażenie żołnierzy zawodowych w 2021 r. wyniosło 6452,71 zł i było wyższe o 114,08 zł, tj. o 1,8 proc. od przeciętnego uposażenia w 2020 r. Najnowsze dane GUS wskazują na wzrost o 15,8 procent rok do roku przeciętnego wynagrodzenia w przedsiębiorstwach, w lipcu 2022 roku wyniosło 6778,63 zł brutto, ale trzeba dodać, że uposażenia mundurowych są zwolnione ze składek emerytalnych. Przewidywana podwyżka płacy w sektorze prywatnym na 2023 rok przewiduje wzrost o 17 proc.! Także przewidywania co do wzrostu uposażenia w cywilu są większe niż waloryzacja emerytur (13 proc.). Ministerstwo Obrony Narodowej będzie miało dylemat, bo będzie musiało rozważyć podwyżki dla żołnierzy na poziome 20 proc i ogłosić je na jesieni, – aby uspokoić nastroje – zwlekanie z tą informacją spowoduje następną falę odejść.

Obawa o ekonomiczne i kadrowe rozdawnictwo

Innym problemem ustawy, to możliwość szybkiego pozbycia się żołnierza do cywila poprzez skrócenie wypowiedzenia z 6 do 3 miesięcy. Czy tak ma działać system? Następuje ekonomiczne i kadrowe rozdawnictwo, tym sposobem żołnierz szybko pozbywa się jakiejkolwiek odpowiedzialności. W czasie konfliktu zbrojnego może grozić nam szybka kolejka do cywila. Tym bardziej że w ustawie o obronie Ojczyny umożliwiono zwolnienia się do cywila w trakcje mobilizacji oraz wojny z błahych powodów np. nie wywiązywania się z obowiązków służbowych?

Nie potrafimy zlikwidować patologii w wojsku a wręcz je tworzymy na nowo. Ustawa o obronie Ojczyzny jest nowym przykładem tworzenia patologicznego systemu. Do tej pory żołnierz tak naprawdę nie mógł dorabiać do wojskowej pensji, a o zgodę musiał zwrócić się do dowódcy. Jedno i drugie jest fikcją, także o tych ustawowych zapisach mówiących o godnych zarobkach żołnierzy. Nowa ustawa to furtka do pracy w innych jednostkach na dwóch etatach. Jak to możliwe, że żołnierz może dorabiać w innej jednostce wojskowej? Legalnie na czas kontroli, tworzymy wypożyczalnie żołnierzy? A co z obowiązkami na stanowisku? Trochę tu, trochę tam i dwie pensje się uzbiera. Patologia rozdawania wojskowego budżetu jest ogromna.

Dlaczego minister po uchwaleniu Ustawy o obronie Ojczyzny powołał nowy organ kontroli? Czyżby powstała Inspekcja Kontroli Wojskowej miała być następnym „żandarmem” do tropienia patologii w wojsku? Nic z tych rzeczy, jak podejrzewam ma być to taki bat na tych co nie będą się trzymać nowej ustawy. Tworzymy takie ministerialne państwo w państwie, może do tego królestwa kiedyś wpadnie NIK na gotowca?

Grożą nam „czystki” i tarcia w dowództwach

Założenia ministerstwa są nierealistyczne, by w ciągu 13 lat do 2035 roku osiągnąć 250 tys. żołnierzy zawodowych i w DZSW oraz 50 tys. WOT. W przypadku terytorialsów ten stan wojsko miało osiągnąć w 2021 roku, obecnie to 33 tys. żołnierzy. Natomiast armia zawodowa liczy 113 tysięcy. Przez ten okres wojsko ma wzrosnąć ponad dwukrotnie - o 137 tys. żołnierzy. WOT jak zwykle pozostawiono w komfortowej sytuacji „pełzającego naboru”. Wojsko planuje, że rok 2022 zostanie zamknięty stanem 124 tys. żołnierzy zawodowych. W głowach decydentów jest plan skokowego zwiększenia armii, tylko jakim sposobem? Na początku 2023 roku zobaczymy wskaźnik odejść i powołań. Jak na razie to wejście ustawy zahamował cały proces uzawodowienia, a nieprzygotowanie się ministerstwa do powoływania do dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej odbije się wielką czkawką.

W tej sytuacji nie zanosi się na to, że dyscyplinowanie dowódców przez wicepremiera oraz ministra Mariusza Błaszczaka pomoże, raczej mocno ucierpi jego wizerunek w szeregach wojska. Być może na pokaz rozpoczną się czystki dowódców jednostek wojskowych, co będzie początkiem jawnego kryzysu, który tak naprawdę już się rozpoczął. Czekają nas następne problemy i tarcia w dowództwach na różnych płaszczyznach, bo pokazano na zewnątrz jak nieudolnie i na łapu capu wprowadzono ustawę w życie. Nowa ustawa o obronie Ojczyzny to konflikt w szeregach wojska.

Czy za 50 lat spełnią się marzenia Mariusza?

 Zwiększanie stanów polskiej armii szacunkowo można określić – przy zachowaniu obecnego tempa – o 10 proc w przeciągu 5 lat. Zapewnienie 3 proc. PKB nie gwarantuje możliwości utworzenia armii 300 tysięcznej. Eksperci wskazują na 5 proc. jako realne finansowanie takich stanów. Ponadto podwojenie wielkości armii w bardzo krótkim czasie jest po prostu nierealne. Niewątpliwie rynek pracy nie sprzyja temu, aby wojsko mogło liczyć na kandydata. Główną przeszkodą są zarobki porównywalne z cywilnym rynkiem pracy. Walka o pracownika na cywilnym rynku pracy przedkłada się na brak kandydata do służby wojskowej. W 2015 roku stan armii zawodowej to 95 tys. żołnierzy, obecnie to 113 tys. Przez 7 lat armia zwiększyła się o 18 tys. W takim tempie 250 tys. polska armia osiągnie stan dopiero za ponad 50 lat! W 2072 roku. Niestety, niż demograficzny i depopulacja jeszcze bardziej wyhamuje proces pozyskiwania w przyszłości kandydatów do wojska.

Jak na razie marzenia Mariusza się spełniają, bo wojsko zgodnie z nową ustawą tworzy à la punkty werbunkowe rodem z Ameryki. Do których chce nagonić kandydata, łowy przez fejsa na piękne obrazki, a „marchewką” ma być wysoka pensja na początek. Problemy dopiero przed nami, bo z tego nowego naboru i szkolenia, jak w krzywym zwierciadle, widoczne są w jednostkach wojskowych. Zderzenie wizerunków spowoduje, że tacy żołnierze wcześniej czy później zaczną uciekać. „Dezerterzy” będą później opowiadać o „nowym” wojsku. Tymczasem - na szybkiego - na własne życzenie tworzymy antypromocję, a blamaż wizerunku służby wojskowej będzie w przyszłości hamulcem. O tym problemie dowiemy się niebawem, zapewne za rok przed wyborami.

Fatalna prognoza - skokowe problemy z rekrutem do wojska

Amerykanie mają problem z rekrutacją do wojska. Jeszcze gorsze prognozy będzie miała Polska. Zasób osób do wojska będzie się kurczył skokowo z biegiem lat. Spis Powszechny GUS z 2021 roku ujawnił, że w ciągu ostatniej dekady o 2,2 mln spadła liczebność Polaków w wieku produkcyjnym. Starzeją się zasoby pracy, przybywa tych po 54 roku życia, ubywa aktywnych zawodowo w młodym wieku. To fatalna informacja dla wszystkich pracodawców, w tym wojska. W najbliższych trzech latach rynek pracy będzie opuszczało rocznie o ok. 100 tys. osób więcej niż osiągnie wiek aktywności zawodowej. Malejąca liczba osób aktywnych zawodowo oraz starzenie społeczeństwa, będą miały negatywny wpływ na wzrost gospodarczy. Na rynku pracy pogłębi się problem i zaostrzy walka pracodawców o pracownika. Kurcząca się liczba dostępnych pracowników sprawia, że nawet w dobie recesji gospodarczej nie należy się spodziewać drastycznego wzrostu bezrobocia. Komisja Europejska ostrzega w swoim raporcie, że do roku 2070 ludność naszego kraju zmaleje o prawie 20 proc.

"Pokolenie martwych autorytetów" - wywróci rynek pracy do góry nogami i wojsko też

Następnym problemem wojskowego rekruta, oprócz zmian na rynku pracy jest zmiana osobowości potencjalnego kandydata. Jak wynika z raportu Inkubatora Uniwersytetu Warszawskiego, obecny student nie uznaje autorytetów, nie pali się do robienia kariery, bo uważa, że zdrowie jest ważniejsze od pieniędzy a pracę gotowy jest zmienić co dwa lata. Prowadzący badania o młodych z pokolenia Z naukowcy określili: „To pokolenie martwych autorytetów”. Pokolenie Z to pokolenie ludzi urodzonych od końca lat 90. XX wieku do początku lat 10. XXI w. Są to pierwsze osoby dorastające w pełni scyfryzowanym społeczeństwie. Poprzednie pokolenie określano milenialsami - pokoleniem Y. Jest to pokolenie, które nie myśli długofalowo. Nie chcą być liderami a pracę postrzegają jako pasję. Pokolenie o słabej odporności na stres, nie akceptuje mobbingu i dyskryminacji.

Do tego obrazu współczesnego rekruta należy dołożyć fatalną kondycję polskiego szkolnictwa, gdzie brakuje 20 tys. nauczycieli a 30 proc. uczniów korzysta ze zwolnienia lekarskiego, aby nie uczestniczyć w zajęciach z wychowania fizycznego. Chaos spowodowany reformą szkolnictwa, spowodował kształcenie podwójnych roczników,dla których brakuje miejsca w szkole. To też problem. Obraz z pozyskaniem w przyszłości kandydata do wojska ponury.

Miliardy na zbrojenia – ile z tego na wydatki osobowe?

Na modernizację armii planujemy wydać do 2035 r. aż 524 mld zł – o tym w mediach chwalił się Mariusz Błaszczak szef MON. Plan Modernizacji Technicznej zatwierdzony na lata 2021-2035 został zarazem wydłużony z 10 do 15 lat. Przy czym plan pochodzi z października 2019 r. i nie uwzględnia wyższych wskaźników PKB i dodatkowych środków na obronność czy też ogromnych zakupów z Korei Płd oraz czołgów Abrams. Sam budżet MON rocznie to około 50-60 mld zł, przez 13 lat na wydatki jak można powiedzieć bieżące wydamy 650 mld zł, to skąd na modernizację będą podwojone wydatki? Jak do tej pory 40 proc budżetu pochłaniały wydatki osobowe. Wydatki - jak oceniają eksperci - na zakup sprzętu to tylko jedna trzecia kosztów, bo reszta to utrzymanie i logistyka która pochłonie kolejne miliardy wraz z kilkuletnią eksploatacją. Jeśli plan dojdzie do skutku – co jest mało realistyczne jak uczy historia – to w przyszłości należy zarezerwować na ten cel dodatkowe 1000 mld zł czyli bilion zł? Tymczasem roczny budżet państwa polskiego to około 500 mld zł.

Inflacja, kryzys gospodarczy i finansowy świata a także stan po wojnie, czyli demobilizacja będą czynnikami uniemożliwiającymi przeprowadzenie politycznej (nie wojskowej) wizji modernizacji polskiej armii.

Bezpieczeństwo Polski to przeszkolona rezerwa

Nie łudźmy się, że następna ochotnicza forma służby jaką jest dobrowolna zasadnicza służba wojskowa na 11 miesięcy spowoduje radykalny wzrost zainteresowania służbą zawodową i spowoduje osiągnięcie w ciągu kilku lat pułapu 250 tysięcy żołnierzy. Polska jest za małym krajem, aby pozwolić sobie na kosztowny system ochotniczego przeszkolenia wojskowego. Nie zapewnia on stałego i stabilnego rekruta do wojska. Remedium na problemy kadrowe oraz odtworzenie rezerw jest tylko powszechny pobór do wojska. Bezpieczeństwo Polski to przeszkolona rezerwa.

Bez prawidłowego odsiewania kandydatów na etapie rekrutacji, być może wpychamy do służby następnych dezerterów. Przykład Emila Czeczki powinien być przestrogą dla wszystkich. Tym sposobem wpędzamy dowódców wszystkich szczebli w nieprzewidywalne problemy z nijakim i słabym rekrutem, co ma szybko zapełnić wakaty w armii na polityczne polecenie.

Dla ministra najważniejszy teraz jest rekrut do wojska – jako raczej przedwyborcza bajka o budowaniu polskiej armii - niż rezerwisty na wojnę. Nowa ustawa to ból głowy, i powód do odejścia z armii starej kadry, dla której zmiany są po prostu niezrozumiałe. Zanim cały system po nowemu zatrybi miną lata, bo pojawią się nowe problemy, najpierw te przepisy czeka peleton legislacyjnych poprawek. Niestety, niebawem wszystkie wskazane koszty należy powiększyć o 20 proc. ze względu na drożyznę i inflację. W przypadku pogłębiającego się kryzysu gospodarczego trzeba mieć na względzie, że tych pieniędzy nie będzie i wojsko będzie też zmuszone do oszczędności. Pamiętajmy, że po każdej wojnie nastaje czas demobilizacji, to też będzie powód do zmniejszania nakładów na armię. Dlatego najważniejsze jest dla bezpieczeństwa państwa utrzymywanie sprawnego systemu mobilizacji oraz szkolenia przyszłych rezerwistów.

Eksperci wskazują, że ochotniczy system to ślepy tor. Państwa europejskie przywracają obowiązkową służbę wojskową (Szwecja, Litwa, Łotwa). Właściwe nasycenie społeczeństwa przeszkolonym w wojsku zasobem – rezerwistą to budowanie społecznej świadomości i odporności nie tylko na czas wojny, ale i kryzysu. Jest to swoiste wzmacnianie obrony totalnej opartej na tym zasobie. Mam obawy czy przypadkiem nowa ustawa zagwarantuje odtwarzanie zasobu na czas wojny, bo jak na razie mamy do czynienia z hamulcem niż kołem napędzającym ochotników do armii. Na razie ustawa wpakowała wojsko w ogromne dodatkowe koszty szkolenia. Ochotnicze szkolenie to dziś jakaś farsa - lepiej dla własnego bezpieczeństwa mieć wyszkolonego żołnierza z poboru. Nie inaczej jest z zakupami dla armii.

Patrząc na nasze bezpieczeństwo trzeba stwierdzić: król jest nagi, gdzie między „jędrnymi” pośladkami znajduje się wielka czarna dziura. Minionych lat i zaniedbań w sferze obronnej nie zasypią żadne obiecane miliardy. Teraz w Polsce to politycy opowiadają bajki o zakupach dla armii, cywil to łyknie a w rezerwiście wzbudza to śmiech.

Artur Kolski

Foto: MON/Flick.com 

żołnierz, historyk, medyk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka