Gdy spadł z konia, lekarze twierdzili, że nie będzie już chodził samodzielnie. Ale pasja i determinacja zrobiły swoje. Choć nie wyzdrowiał do końca, myśli nawet o startach w jeździeckim Grand Prix. Marzy też o ośrodku konnym, w którym mógłby pomagać innym poszkodowanym.
Upalne popołudnie. Niewielka stadnina koni w miejscowości Siedlnica w Lubuskiem. Dominik właśnie zrobił kilka rund na ogierze imieniem Eliot. Ze znawstwem wypowiada się o umiejętnościach zwierzęcia. Na samym początku koń przez chwilę opierał się jeźdźcowi. Później wszystko poszło jak z płatka. – Świetny ogier. Ma naprawdę spore możliwości – ocenia jeździec. Właściciel stadniny Sylwester Kosiński nie kryje uznania. – Dominik Ast ma rzadko spotykane wyczucie w tym sporcie. Potrafi zrozumieć i przekonać do siebie konia jak mało kto – przyznaje Kosiński. Wie doskonale, że dla młodego mężczyzny po ciężkiej kontuzji jeździectwo to największa pasja. Mimo niełaskawego losu, Dominik postanowił poświęcić jej całe życie.
Nie stać się rośliną
To, co stało się w listopadzie 2003 r., spadło na młodego człowieka dosłownie jak grom z jasnego nieba. Właśnie ukończył technikum hodowli koni i zaczynał pierwszą pracę zawodową. Nie byle gdzie – w Stadninie Koni w Racocie. Jej historia sięga XIV w. Bywali tu sławni Polacy – Kościuszko, książę Poniatowski, Józef Wybicki. W II RP miejsce to upodobał sobie prezydent Ignacy Mościcki, który spędził w Racocie dwutygodniowy urlop, a stadnina stała się jedną z jego oficjalnych rezydencji. Do dziś ośrodek, jako jeden z niewielu w kraju, pozostał w gestii skarbu państwa i póki co ominęła go nie zawsze korzystna prywatyzacja.
Niestety, swojej pierwszej pracy Dominik nie będzie dobrze wspominał. Wypadek, jakiego doznał, niewątpliwie odmienił jego życie. Choć jednocześnie poddał próbie, w której – nawet jeśli brzmi to patetycznie – sprawdza się charakter i wartość człowieka.
– Kazano mi ujeżdżać młodego, płochliwego konia w hali, w której inne zwierzę chodziło na lonży. To błąd, ale nie miałem wyjścia i musiałem polecenie wykonać. W pewnym momencie mój koń się spłoszył i przewrócił. Znalazłem się pod nim, poczułem ogromny ból – opowiada. Diagnoza okazała się bezlitosna: zmiażdżony krąg kręgosłupa z odpryskami. Dwudziestolatek nie miał czucia od pasa w dół. Pierwsze rokowania lekarzy były fatalne. Nie dawali szans, że kiedykolwiek będzie chodził o własnych siłach. – Mimo to wciąż myślałem o koniach i jeździectwie. Nawet spodni do jazdy po wypadku nie pozwoliłem sobie rozciąć. Myślałem: przecież będą mi niedługo potrzebne! W szpitalu lekarze mówili swoje, a ja modliłem się tylko: Panie Boże, żebym chociaż mógł zostać instruktorem, jeśli nie będę mógł już sam jeździć. Byle nie skończyć jak człowiek roślina – wspomina po latach z uśmiechem.
Koń to zdrowie
Czucie w nogach nie wracało przez długie miesiące. Dominik zmieniał szpitale i zaliczał kolejne ośrodki rehabilitacyjne. Dzisiaj z trudem przypomina sobie wszystkie miejsca, gdzie go leczono – Poznań, Warszawa, Świebodzin... Pierwszą nadzieję na to, że wszystko może skończyć się dobrze, dała mu dr Renata Czekanowska-Szlandrowicz, znana neurochirurg z poznańskiej kliniki. – Co prawda nie była to stuprocentowa pewność, ale zacząłem wierzyć, że się uda – przyznaje. Przełomową chwilą okazał się jednak przyjazd do ukochanej stadniny w Siedlnicy, niedaleko rodzinnej Wschowy. – To było jak olśnienie. Mimo że byłem kompletnym inwalidą, jakoś wgramoliłem się na konia. A potem powiedziałem sobie, że muszę dać radę.
Sylwester Kosiński, właściciel stadniny, początkowo z przerażeniem patrzył na to, co robi Dominik. – Pomyślałem: to niemożliwe. Przecież on zaraz spadnie z konia i dopiero będzie nieszczęście. Ale chyba nikt wtedy nie umiałby go zatrzymać i wybić mu koni z głowy – wspomina Kosiński. – A dla mnie dopiero wszystko się zaczynało. Takie wzloty i upadki. Raz wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze. Innym razem, że nigdy już nie będę mógł normalnie jeździć na koniu – dopowiada Dominik. Zwątpienie przyszło z chwilą, gdy dowiedział się, że egzamin na instruktora jazdy konnej kończą skoki przez wysokie przeszkody. Nie wyobrażał sobie, by mógł to osiągnąć. A jednak się udało. – Ćwiczyliśmy na takich szeregach gimnastycznych. Chodziło o to, by utrzymać się w siodle i nie spaść. Trzeba było robić wszystko krok po kroku. Od wejścia na konia po kłus i galop. Potem przyszła kolej na skoki – Sylwester Kosiński cierpliwie trenował swojego podopiecznego i przyjaciela.
Dominik nie zaniedbał edukacji. Dostał się na studia zootechniczne do Wrocławia. Ze specjalnością – jakże by inaczej – jeździectwo i hodowla koni.
– Najbardziej pomagała mi hipoterapia. Na dobre i na złe moje życie było przecież związane z końmi – mówi, wspominając tamte lata.
Prawdziwy jeździec po wypadku
Z dawnym pracodawcą, Stadniną Koni w Racocie, procesuje się do dziś. Wciąż nie dostał odszkodowania za nieprawidłową organizację pracy, która była powodem groźnego wypadku. Pieniądze wypłacił mu za to ZUS i Dominik Ast postanowił dobrze zainwestować otrzymaną kwotę. – Kupiłem swoje dwa pierwsze w życiu konie. Chciałem dużo jeździć, a do tego był mi potrzebny mocny, zdrowy kręgosłup. Dlatego miałem dodatkową motywację, by ćwiczyć z rehabilitantem – opowiada. Przyznaje, że dopiero po wypadku stał się prawdziwym jeźdźcem. Krok po kroku stawiał sobie coraz wyższe cele. Liczył się każdy, najmniejszy nawet sukces. Dopingował, by iść wciąż dalej. Tak został instruktorem jeździeckim z III klasą sportową. I co w końskim świecie szczególnie ważne – zdobył ją na koniu ujeżdżonym przez siebie.
Dzisiaj jest jedynym człowiekiem w Polsce, który po tak ciężkim wypadku startuje w zawodach klasy N. Niewiele już szczebli pozostało mu do przejścia po drabinie, która ma doprowadzić do zawodów ogólnopolskich. A później zawodów klasy Grand Prix. – Taki cel postawiłem sobie na następne cztery lata – deklaruje.
Wszyscy, którzy dobrze go znają, wiedzą, że nie są to czcze deklaracje. – Widuję Dominika na zawodach skaczącego przez przeszkody wysokości metr dwadzieścia. Naprawdę nie widać żadnych deficytów w przygotowaniu fizycznym. Z pewnością jego zamiar startu w Grand Prix to nie są żadne mrzonki – twierdzi rehabilitant Bartosz Baum, sam również uprawiający jeździectwo i prowadzący zajęcia z hipoterapii.
Szczęśliwy człowiek
Bo Ast to człowiek o wyjątkowym uporze i konsekwencji. Ukończył już studia na wrocławskim Uniwersytecie Przyrodniczym. Przez pewien czas w jednej z dolnośląskich fundacji zajmował się doskonaleniem kwalifikacji innych i szukaniem słabych punktów, które przeszkadzają im w rozwoju. Tak zwanym coachingiem. Dzisiaj ma własną firmę zajmującą się sprzedażą koni. Właściciele stadnin chętnie też powierzają mu swoje zwierzęta do ujeżdżenia. Wiedzą, że ma do tego wyjątkową rękę. – W swojej pracy naprawdę nie spotkałem się z kimś o podobnej determinacji. Należy go podziwiać, bo przecież jest w sytuacji o wiele trudniejszej niż osoby zdrowe. W jego przypadku, po ciężkiej pracy rehabilitacyjnej, udało się przywrócić funkcje niektórych mięśni na poziomie 50–70 proc. Ale niektóre w ogóle nie pracują. A mimo to rywalizuje na koniu z ludźmi w pełni sprawnymi – przyznaje Bartosz Baum, który przez wiele miesięcy prowadził rehabilitację Dominika po feralnym upadku. Jego zdaniem wiele osób z powodu urazu psychicznego i zwyczajnie – ze strachu – już nigdy nie wsiadłoby na konia, gdyby spotkało je coś podobnego.
Ale Dominik Ast jest inny. Swoją pasją zamierza teraz zarażać ludzi, którzy nie wiedzą, jak pokonać przeciwności losu. Jego marzeniem jest stworzenie ośrodka rehabilitacyjnego z hipoterapią. Na razie cieszy się, że pracę zawodową łączy z pasją. Bo tylko wówczas – o czym przekonuje – można odnosić sukcesy i być szczęśliwym człowiekiem. Jemu się udało.
Rafał Kotomski
Masz ciekawy temat? Wiesz o niezwykłej sprawie, która zainteresuje innych? Napisz: rafalkotomski63@op.pl
JESTEŚMY LUDŹMI IV RP
Budowniczowie III RP
HOŁD RUSKI
9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło.
Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны.
Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил
Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka