Mały realizm

Ciężkawe tematy ostatnio na Salonie. A to przewidywane załamanie finansów państwa, a to rozkład administracji i jej niewydolność, a to biadolenie nad zmarnowanymi ostatnimi 20 latami, brakiem jakichkolwiek sukcesów państwa, i tak dalej. Ponieważ mój wpływ na te sprawy i tak jest marginalny i nie ma się co denerwować, postanowiłem popełnić wpis dotyczący spraw przyziemnych, taki właśnie mój mały realizm. Poza tym będzie to porcja informacji, która się może przydać w obliczu wspomnianych powyżej ewentualnych kataklizmów.

Więc wczoraj byłem na wsi po rąbankę. "Milejdi" miała 140 kilo. Na szczęście nie musiałem jej mordować osobiście, a była taka ewentualność. Nie żebym się wzdragał - po prostu się na tym nie znam. Rodzinny rzeźnik - szwagier, wyjechał do roboty we Francji. Wynajęcie fachowca do mordu i ćwiartowania - 50 PLN. Weterynarz - 11. Koszt 5 PLN z kilograma. Ponoć to drogo, tlumaczono mi, że hodowle są przetrzebione i pogłowie trzody się właśnie odbudowuje. Czy się to opłaca? Trudno powiedzieć. Na pewno własna wędzona szyneczka, to jest coś innego, niż kupujemy w sklepach. A do tego jeszcze boczuś. Z nóżek będzie galareta, ech, palce lizać. A przecież jeszcze schabik, polędwica, słoninka...  Trafiła mi się jeszcze w udziale połowa głowy - nie wiem co z tym zrobić, może też do galarety? Świnka jest zrzutkowa, wzięliśmy z kolegą po ćwiartce, połowka została na wsi. Jeszcze tydzień leżakowania w solance i robimy wędzenie. Tak więc świat może się już walić, ja na święta jestem zaopatrzony.

Ps. Właśnie zauważyłem, że to trzysetna notka ;-)