Grim Sfirkow Grim Sfirkow
707
BLOG

Krajobraz po bitwie (warszawskiej)

Grim Sfirkow Grim Sfirkow Rozmaitości Obserwuj notkę 6

"Bitwa Warszawska 1920" była najbardziej oczekiwaną w Polsce premierą tego roku. Zainteresowanie można mierzyć ilością recenzji, które wysypały się jak grzyby po deszczu. Mi najbardziej podobała się recenzja pewnego gościa z interii.pl, który napisał, że to "strzał w potylicę" kina krytycznego i ambitnego. Ponieważ jestem zdecydowanym wrogiem kina ambitnego i krytycznego, mój apetyt na film jeszcze wzrósł. Wreszcie obejrzałem go sam.

Najpierw plusy dodatnie: film obejrzałem z zainteresowaniem, nie był to seans na jakim można by usnąć. Na pewno wielki plus za technikę realizacji. Nawet bez 3D było to świetne widowisko historyczne. Statyści, sceny walki zapierają dech w piersiach. Plus za temat - wojna 1920 jest wielkim nieobecnym kultury popularnej, każdy film na ten temat jest przeze mnie mile widziany. Kolejny plus za pomysł - historia miłości ułana i tancerki to bardzo dobry sposób na przyciągnięcie do kina niewymagającej publiczności. I dla tej publiczności film będzie brykiem na temat Bitwy Warszawskiej. Reżyser  postanowił zmieścić w filmie jak najwięcej ciekawostek: mamy więc i Konarmię, i szyfrantów polskich (wg. niektórych zrobionych na pederastów, ale to chyba przesadna interpretacja), i amerykańskich lotników, i kobiety na froncie (faktycznie w czasie obrony Płocka do okopów ruszył kto tylko mógł, włącznie z kobietami i dziećmi), kozacy Dońscy, Ukraincy broniący Zamościa. Do tego ważne postacie - Piłsudski, Grabski, Witos, Tuchaczewski, Lenin, Stalin, Trocki, Wieniawa (brawa dla Bogusia, Pazury nie zauważyłem). Robi to wrażenie obrazu Matejki - postacie, które nie koniecznie spotkały się razem, występują na jednym malowidle, przedstawiając pewną myśli historiozoficzną. W tym wypadku brzmi ona - patrzcie, to my, Polacy powstrzymaliśmy Sowietów, nikt nam (poza Węgrami - tego w filmie zabrakło, zabrakło też informacji o jakże "szlachetnej" postawie Czechów) nie pomógł, gdyby nie my, to by Sowieci zrobili reszcie Europy z tyłka jesień średniowiecza. I za to też plus.

Minusów jest niestety więcej. Po pierwsze - kuleje opowiadana historia. Zwyczajnie się rwie. Wygląda to tak, jakby w połowie filmu reżyser postanowił zmienić konwencję. Z filmu typu "Potop" przeszedł do filmu typu "O most za daleko", a na koniec znowu postanowił, że zrobi happy end w rodzaju "Oleńka znajduje rannego Kmicica". Myślę, że jedno z drugim współgrać jednak nie może, w każdy razie tu nie wyszło. Autor scenariusza powinien się zdecydować: albo historia miłosna z wojną w tle, albo film historyczny z postaciami w tle. A tak wyszedł ni pies ni wydra. Ani do końca historia miłosna, ani do końca film historyczny. Do tego, aby za jednym pociągnięciem rozstrzygnąć wojnę, połączono w jedną całość bitwę na przedmościu praskim, uderzenie znam Wieprza i bitwę pod Komarowem (wydarzenia te w rzeczywistości rozegrały się w ciągu 2 tygodni, a od Warszawy do Zamościa jest 250 km). Ja rozumiem, że kino ma swoje prawa, i jeśli byłby to melodramat z historią w tle, to było by to uzasadnione i zrozumiałe. Jeśli zaś miał być to film historyczny, to było to niepoważne.

Uważam, że lepsze było by  poprowadzenie jednego z wątków od początku do końca, czyli albo historii domniemanej zdrady i rehabilitacji ułana, który poświęceniem na polu bitwy udowadnia po której jest stronie, albo historii młodej dziewczyny idącej na front, skonfrontowanej z okropnościami wojny, albo historia nawrócenia idealisty z wiary w postęp w zetknięciu z bohaterską Konarmią, albo wreszcie film historyczny w rodzaju "O most za daleko". Myślę, że najlepiej było by, gdyby reżyser skupił się na tej ostatniej opcji. Wojna 1920 była wydarzeniem tak dramatycznym, tak obfitującym w zmienne koleje losu, że solidne sfilmowanie wydarzeń było by już znakomitym i trzymającym w napięciu dziełem. A tak, powstał trochę bezsensowny miks. Za wiele srok łapanych za ogon.

Muszę też przyznać, że scenom bitewnym brakowało trochę dramaturgii. Niby jest "ręka, noga mózg na ścianie", niby trup się ściele gęsto, a krew sika, to jednak do wgniatających w krzesło scen z "Szeregowca Ryana" trochę brakowało. Niestety, polscy reżyserowie nie umieją budować napięcia i mają problem z opowiadaniem nawet prostych historii językiem kina. Odnosi się to także do Jerzego Hoffmana. Technika zdjęciowa to nie wszystko. Pod względem napięcia, a także przeżyć bohaterów lepszy był serial "1920. Wojna i miłość". W tej wersji wydarzenia pod Ossowem zrobiły na mnie większe wrażenie, mimo, że wyglądały skromniej.

Ale nic to - film i tak warto zobaczyć. Żeby powstało jedno dzieło wybitne, trzeba 10 przeciętnych. Tak więc czekam na kolejne produkcje o wojnie 1920. Mam nadzieję, że będą bardziej przyjazne dla widza i bardziej spójne. Ten film, jako swoisty popularny bryk na temat wydarzeń 1920, jest bardzo cenny. Z przyjemnością jeszcze raz obejrzę na DVD.

 

Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców. Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami). Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości