Józef Gelbard Józef Gelbard
422
BLOG

59. Filozofia: partnerstwo a lokalność i matematyka

Józef Gelbard Józef Gelbard Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Można by zapytać: Czy pole (grawitacyjne) jest cechą wyłącznie „osobistą” cząstki, czy istnieje nawet wtedy, gdy jest ona izolowana, to znaczy samotna w sensie absolutnym? Odpowiedź twierdząca na pytanie to, w odniesieniu do ciał, a nawet do cząstek nie byłaby czymś dziwnym, choć czuje się w nim jakby posmak spekulacji metafizycznej. Jak wiadomo, pojęcie pola wiąże się ze zjawiskiem oddziaływania, które cechuje obopólność i absolutna równoważność ciał oddziaływujących. Tak można (niekonwencjonalnie) sformułować trzecią zasdę dynamiki Newtona. Czy natychmiastowa, bezczasowa? A gdyby jeden z partnerów pojawił się nagle znikąd? Czy od razu wiedziałby w czym rzecz, niezależnie od odległości, w jakiej znajduje się kolega, reagując na jego obecność natychmiast, bezczasowo? Jeśli reaguje, znaczy to, że ma też swoje osobiste pole. Więc i ten drugi reaguje natychmiast. Zresztą, jak oddziaływanie to oddziaływanie. Zgodnie z panującym dziś niepodzielnie paradygmatem, nie jest to możliwe. Powinien między partnerami istnieć kontakt, wymiana informacji, uzgodnienie. Na to potrzebny jest jednak jakiś czas, nie krótszy, niż ten wyznaczony przez prędkość światła. Partnerzy nie są jednak równoważni sobie. Wokół pierwszego istnieje już pole. Drugi, jeśli pojawia się nagle (nie ważne, czy to możliwe) od razu czuje pole grawitacyjne pierwszego, natomiast ten pierwszy, by odczuć musi trochę zaczekać. Oznaczałoby to rodzaj niedopasowania, nierównoważności. A może wokół tego pierwszego pojawia się pole dopiero z chwilą zaistnienia tego drugiego? Wówczas jest równowaga. Ale skąd on wie o pojawieniu się drugiego w celu „włączenia” swego pola, jeśli, by dowiedzieć się, musi zaczekać?... Tak, ale kto dał temu drugiemu prawo włączać swoje (z chwilą pojawienia się), jeśli nie wie o istnieniu tego pierwszego? Zatem i on nie włącza, choć zaistniał. Do oddziaływania więc nigdy nie dojdzie. Nie ma wokół nich pola grawitacyjnego? Bo żąda tego poczucie sprawiedliwości? A może samokreowanie się materii oznacza możliwość oddziaływania bezczasowego? To by załatwiało sprawę i tak by mogło wynikać pomimo, że intuicja wzbrania się przed takim skwitowaniem sprawy. Na razie więc warto pozostać przy tezie, że kreacja z niczego nie jest możliwa i tym oddalić problem ad Kalendas graecas, w świadomości, że ci dwaj partnerzy współistnieją od... od kiedy? Od momentu, jedynego w historii, w którym wykreowała się (Z niczego?) absolutna jedyność, jako jej elementy. Wszechświat? Kiedy? Dlaczego wtedy, a nie na przykład w środę po południu? 

  Czy to tylko pozbawione sensu spekulacje? Spekulacje – tak, ale czy pozbawione sensu? Przecież dotyczą dwóch spraw ważnych. Po pierwsze zapytajmy: Czy warunkiem istnienia pola jest istnienie partnerstwa? Wszak chodzi o oddziaływanie (wzajemność). Po drugie: Czy w rzeczywistości siła działa od razu („pole uzgodnionego kontaktu”), czy też „nakaz” pojawia się dopiero po upływie skończonego czasu? A zanim to nastąpi?... Zatem co z tym partnerem pojawiającym się? Czy aby zaistniał, musi wcześniej wysłać forpocztę polową? Pole pozbawione istnienia? Chyba, że się wyłania z niebytu stopniowo, a tym pole wokół niego też stopniowo narasta (?). Co to znaczy „stopniowo”? Z jaką szybkością? Dajmy na to. Czym jest więc niebyt? Magazynem? „Po prostu, to niemożliwe, by się coś nagle pojawiło z nicości.” Więc jak to się stało, że Wszechświat nagle zaistniał wybuchem, wywodząc się z punktowej osobliwości? Otóż nie zaistniał, lecz istniał, nie jako osobliwość. Istniał, choć był bardzo mały? Zatem pulsuje... Czym jest więc grawitacja? Samouzgodnionym polem, w którym kontakt jest natychmiastowy? Bo stanowi zakrzywienie przestrzeni? Więc niepotrzebni są jacyś gońcy? „A grawitony, to nie łaska?” Tak by wyglądało... O przestrzennym uwarunkowaniu grawitacji mówi zresztą ogólna teoria względności. Czy partnerstwo w ogóle jest nieodzowne? A przecież Wszechświat był sam, w dodatku, ponoć przed Wybuchem był osobliwą nicością. Co wynika z tego „bełkotu”?

  Wracając do naszych partnerów... Zgodnie z dzisiejszym pojmowaniem sprawy, kontakt wzajemny wymaga czasu. W tym sensie są partnerzy absolutnie równoważni sobie, a samorzutne wyłanianie się z nicości jednego z partnerów (jak powyżej) jest zbędną spekulacją. Notabene miała ona jakiś sens w teorii stanu stacjonarnego, a nawet może być dopuszczalna na bazie istnienia energii próżni. Czy dopuszczalna dla Przyrody?  

  Nawet zawyrokować można by było, że samokreacja nowych źródeł pola grawitacyjnego nie jest możliwa i tym zamknąć powyższą spekulację. Wszystko bowiem od samego początku (będącego przecież tylko stanem w kontinuum cyklicznej zmienności) stanowi integralną całość, jedyną istniejącą. A nowe pola nie powstają, gdyż nie kreują się z nicości nowe maksymony, stanowiące pierwotne źródło wszystkich pól. To, co my stwierdzamy na codzień jest superpozycją zmiennych lokalnie niezliczoności. Oto jeszcze jedna korzyść z wprowadzenia do rozważań, bytu absolutnie elementarnego. Tak można rzecz skwitować, choć możliwość samokreacji dają jednak, choćby istniejące w głębokim przekonaniu już wszystkich, cząstki wirtualne. Kreuje się na przykład para elektron-pozyton. Tworzy więc ona (przez krótką chwilę swego istnienia) pole grawitacyjne – podwójne, bo przecież nie zależne od ładunku i natury cząstki. [Już ta niezależność świadczy o pierwotności grawitacji w stosunku do pozostałych oddziaływań. Jak to się stało, że właściwie nie zauważono tego?] Skąd? Czy z energii próżni? Czy czuje ta para grawitację innych ciał? A czy one czują grawitację naszej pary? Wracamy do początku „bełkotów”. [Niezależnie od tego dodam, że model maksymonowy przewiduje także istnienie cząstek wirtualnych, z tym, że kreowanych jako manifestacja istniejących pól, a więc nie ma problemu.]

  Brnijmy mimo wszystko. Pozwalają nam nadal brnąć kwantowe fluktuacje pola, dzięki którym właściwie wszystko jest możliwe, nawet wielki bąbel pola inflatonowego, dzięki któremu (ponoć) piszą się te słowa, nawet kreacja licznych wszechświatów. Zatem, z tętniącej nieskończoną energią „nicości" kreować się mogą byty, nie koniecznie zresztą kolosalne rozmiarami. Takich bytów, nawet bardzo małych, może być bez liku, bo jeśli nie jeden jedyny, to nawet nieskończenie wiele, nawet w nieskończonej różnorodności. O matematyko! Sądzę, w porywie arogancji, że wszystkie te (i inne) wynalazki miały jakiś sens wtedy, gdy jeszcze nie było maksymonów, a defekt masy grawitacyjnej nie w pełni był uświadamiany. To mamy już jednak szczęśliwie za sobą (przynajmniej w Salonie). A Wszechświat rzeczywisty? Chyba obywa się bez tych wynalazków i w dodatku sobie oscyluje. Roztrzygnij czytelniku.

  Zanim jednak zaczniesz roztrzygać... Czy wszystko jest matematyką? Oczywiście, że nie. Wielu sądzi jednak, że matematyka jest (może nawet jedynym) kluczem do rozwiązania zagadek Przyrody. Są też tacy, którzy twierdzą, że jest tylko jednym ze sposobów zapisu pomysłów, nie koniecznie trafnych, że stanowi język i tworzy logiczną bazę dla modelowania. Czyż zatem logika matematyczna i logos istniejącego bytu materialnego są ze sobą zbieżne całkowicie? Jeśli mimo wszystko tak, to nierozwiązalność matematyczna określonych problemów (jest ich sporo we współczesnej fizyce) siłą rzeczy prowadzić musi do granic poznawalności... Lub też do wniosku, że jednak nie wszystko, co jest matematyką, adekwatne jest z przyrodniczym istnieniem, że matematyka to nie wszystko. Trzeba więc wynaleźć nową matematykę, pod warunkiem konieczności zatrzymania się w pewnym momencie, tam, gdzie rozwidlenia dróg prowadzą na manowce i znów poszukiwać tej jedynej, nowej drogi, by znów się gdzieś tam zatrzymać (by się znów nie zakałapućkać). Przed stu laty była katastrofa ultrafioletowa, teraz (być może) horyzontalna, także w kontekście tych wynurzeń. Choć to niestosowne, przypuszczam skromnie, że już błądzimy po manowcach.Że takowe istnieją, wiemy, choć nie chcemy sobie tego docześnie uświadomić i dalej brniemy z powodu jak najzwyklejszej inercji (by nie nazwać tego inaczej). Młodzi chcą zrobić karierę akademicką z pomocą starszych (przyszłych) kolegów, a ci dają im to, co posiadają. Czasami zdarzają się wyskoki, za co ich sprawcy są banowani. 

A przecież nieroztrzygalność pewnych problemów jest cechą immanentną matematyki. Zwrócił na to uwagę (i udowodnił to) Kurt Gödel już w roku 1931. Matematyka nie roztrzyga, ale Przyroda już istnieje. Jest jedyną istniejącą, a w dodatku wszystko w niej pasuje, jak ulał. Poszukujmy więc dalej kamienia filozoficznego. A tak w międzyczasie... zawsze się da coś wyskrobac.

 

 

 

To fragment (z drobnymi zmianami) eseju pt. "Filozoficzne pokłosie", zamykającego książkę: Pofantazjujmy o Wszechświecie II. W głąb materii: grawitacja w podwymiarach

Do nabycia:www.kopernikanska.pl lub druktor@druktor.pl (tam dla czytelników Salonu z dużym rabatem)

 

To wynika z publikowanych tekstow.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie