Bazyli1969 Bazyli1969
2593
BLOG

Czy nasza tożsamość narodowa jest piątym kołem u wozu?

Bazyli1969 Bazyli1969 Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 140

 (...) nie zdawać sobie sprawy z własnego kształtu to żyć śmiercią.
R. Ellison
image

Jan Paweł II stwierdził swego czasu, że świadomość narodowa jest „głębszą ludzką tożsamością”.  I trudno z tym polemizować, bo potrzeba przynależności, w tym do wielkich zrzeszeń ludzkich, jest jedną z podstawowych skłonności człowieka. Rzecz jasna, od tej prawidłowości  zdarzają się odstępstwa, ale dotyczą one poszczególnych, pozostających w zdecydowanej mniejszości,  jednostek. A nawet one przyznają, że „tożsamość narodowa” jest bytem realnym, faktem, rzeczywistością… No dobrze, ale czy potrafimy zdefiniować byt określany pojęciem „naród”?

Największym kłopotem jest w tym przypadku wybór  miarki. Rzecz w tym, że chcąc rozjaśnić zagadnienie, możemy przystąpić do tego zadania uzbrojeni w pojęcia z zakresu socjologii, politologii, biologii, kultury a nawet – co dziś zaskakująco modne – genetyki. Osobiście uważam, że żadne z tych „oprzyrządowań” nie jest w stanie samodzielnie umożliwić udzielenia prawidłowej odpowiedzi. Tak już bowiem jest, że wszystkie lub niemal wszystkie formułki, mające na celu zdefiniowanie aktywności czy zachowań ludzkich są po prostu kulawe. Nie da się przecież w sposób  kanoniczny, czyli nie podlegający wątpliwościom, sformułować takich pojęć jak: miasto, plemię, państwo… To wymyka się naszym zdolnościom ze względu na ograniczenia związane z postrzeganiem, językiem, wrażliwością, doświadczeniem. Czy stoimy zatem pod ścianą?

Sądzę, że pomocnym w rozwiązaniu zagadki może być spojrzenie w przeszłość. Opowieści mające dowodzić, iż „świadomy naród” jest pojęciem ukształtowanym czy nawet stworzonym dopiero w dobie Rewolucji Francuskiej jest absolutnym fałszem. Przecież zachowane do naszych czasów starożytne świadectwa dowodzą, iż wspólnoty, które da się (czasami z pewną ostrożnością) nazwać narodowymi, istniały już tysiące lat temu. Co prawda ich sensy biły z różnych źródeł, lecz nie da się ich zlekceważyć. Wiemy przecież, że w oparciu o tradycję krwi i wiary powstał naród żydowski. Nieco później zaistniała wspólnota helleńska, oparta przede wszystkim o język, kulturę i mity. Mniej więcej w tym samym czasie uformowała się tożsamość perska (składało się na nią kilka odrębnych tradycji i plemion), o której zaczątkach tak pięknie pisał Herodot. A potem już poszło…

 Nasi najwięksi nauczyciele, tj. Rzymianie, docierali do najdalszych zakątków znanego świata pod sztandarami z napisem SPQR (Senatus Populus Que Romanus). Potem, tj. gdzieś od przełomu II/III w n.e., poczęli doskonale rozróżniać pojęcia „populus” od „natio”. Prawdziwym Rzymianinem nie był już zatem tylko ten, kto miał prawo obywatelstwa, ale ten, który znał łacinę, utożsamiał się z kulturą oraz  interesem Rzymu. Oczywiście świadomość przynależności do „narodu rzymskiego” nie była powszechna i dogłębna, ale gdy w V w. n.e. hordy barbarzyńców przełamały granice Imperium, to zarówno wielki posiadacz ziemski, wysoki oficer, bogaty kupiec, prominentny urzędnik, rzemieślnik  jak i najbiedniejszy rolnik z wielką ochotą uciekał z Panonii, Dacji,  Recji czy Afryki do słonecznej Italii, czyli do swoich!

Po wielkim zamieszaniu związanym z tzw. Wędrówką Ludów, idea narodu poczęła święcić tryumfy. Nie od razu i wszędzie. Wizygoci, Frankowie, Longobardowie, Ostrogoci,  Gepidowie, Burgundowie… Ludy te na ogół praktykowały plemienny (narodowy?) ekskluzywizm. Ich członkowie zwykle separowali się od tuziemców i to nawet pod zagrożeniem poważnej kary.  Z powodu niewielkiej liczebności polegli jednak  w walce o dominację i nie dali rady.  Po latach, wtopili się w dominujący etnos i zapoczątkowali narodziny Kastylijczyków, Francuzów, Włochów…

W naszym rejonie świata plemiona słowiańskie, świadome swego pokrewieństwa i obcości wobec otaczających ich ludów, wytworzyły poczucie odrębności narodowej stosunkowo szybko. Mniej więcej do X wieku dominowało przekonanie o jednocie słowiańskiej. Różnice nie były ostre i nawet dla dzisiejszych obserwatorów, uzbrojonych  we współczesny aparat badawczy, prawie niedostrzegalne. Ale to tylko pozór. Już pierwsi dziejopisowie z naszego regionu rozróżniali Czechów, Rusinów, Polaków, Chorwatów, Wieletów, Obodrytów, Bułgarów… Kolonizacja niemiecka na ziemiach słowiańskich z XI-XIV wieku stanowiła katalizator przemian. Gdy pojęcie Francji, Niemiec, Włoch i Hiszpanii, a tym samym Francuzów, Niemców, Włochów czy Hiszpanów jako wielkich wspólnot poczęło dopiero kiełkować albo nie istniało, to na ziemiach polskich czy czeskich  narodziła świadomość narodowa. Czym ona była?

Analizując zapisy dawnych kronik można wysnuć wniosek, że polska świadomość odrębności osadzona była na kilku fundamentach. Języku, prawie, tradycji, obyczajach. Krew nie była elementem istotnym. Na kartach kronik pojawia się mnóstwo osób niesłowiańskiego pochodzenia, które bez względu na pochodzenie etniczne uznawane są za swojaków. To postawy znacząco odmienne od tych dominujących w innych regionach Europy. Tak na przykład w ekumenie germańskiej nawet syn króla niemieckiego narodzony ze Słowianki nie zasługiwał na objęcie stanowisk stricte politycznych. Był „nieczysty”.  Córka połockiego Rogwołoda, przybyłego na Ruś ze Skandynawii,  odrzuciła zaloty Półsłowianina, a saski Henryk Lew odrzekł księciu obodrzyckiemu, że swojej córki nie wyda za (słowiańskiego) psa. Nie powinno zatem dziwić, iż autor tzw. Kroniki Wielkopolskiej wspomniał, że nie masz gorszego przeciwnika Polaków niż Niemiec, a w pieśni o buncie krakowskiego wójta Alberta znajdujemy taki passus: „Lecz to wszystko dzieje się podstępnie; gdy się [Niemiec] stanie dobrze znany, już próbuje wyżej.” Co ciekawe, w językach słowiańskich, a także w „prapolskim”,  przedstawicieli niesłowiańskich ludów zwano „czudyj”, czyli obcy. Praktycznie bez żadnych negatywnych konotacji. Kontrastuje to wyraźnie z obyczajem naszych germańskich i romańskich  sąsiadów, dla których określenie „Słowianin” miało niemal od zarania zabarwienie absolutnie pejoratywne, a w niektórych rejonach i epokach było nawet obelgą.  Podobnie u ludów bałtyjskich (Słowianin = Kriw – fałszywy, nie w pełni człowiek) czy koczowniczych (smard, smurd, smerd czyli smrodziarz, śmierdziel).

W takich oto  warunkach kształtowała się tożsamość narodowa naszych przodków. Zrazu obejmowała li tylko elity. Następnie „zaraziły” się nią masy drobnego rycerstwa, mieszczanie, szary kler. Najliczniejsza grupa mieszkańców ziem polskich, czyli chłopstwo, przez długi czas była indyferentna wobec polskości. Choć nie cała, na co mamy sporo dowodów, już z okresu średniowiecza. W tej grupie społecznej, jako całości,  zmiany dokonywały się jednak powoli. Bardzo powoli. Tak na przykład pospolity lud Galicji i Królestwa postrzegał XIX wiecznych powstańców jako „Poloków” i „panów szlachtę”, sam uznając się za „Mazurów”. Ale gdy splot uwarunkowań politycznych stworzył szansę na odzyskanie niepodległości, to polski naród był już bytem realnym. Ksiądz, szlachcic, robotnik, chłop, rzemieślnik, uczeń, urzędnik, student… W chwili próby wszyscy oni potwierdzili swą przynależność do wspólnoty. Miała ona zasadniczo charakter kulturowy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie podejmował prób segregowania członków polskiego zrzeszenia w oparciu o rozstaw oczu, długości czaszki, kolor włosów czy posiadany majątek. To między innymi spowodowało, że jako jedni z nielicznych ustrzegliśmy się szaleństw nazizmu, rasizmu i komunizmu.

Podobno świat się zmienia i nie ma w nim miejsca na ekskluzywizm i głupoty związane z przesądami narodowościowymi. Czołowi przedstawiciele nadwiślańskiego lewactwa, w szale zwalczania „narodowych zabobonów”, sprytnie zrównują postawy patriotyczne z ksenofobią twierdząc, iż „Do najoczywistszych wytycznych lewicowej polityki narodowościowej należy sprzeciw wobec wszelkich form ksenofobii (nacjonalizmu, rasizmu, antysemityzmu, islamofobii itp.)”.  Byłbym skłonny przyjąć takie rozumowanie za uzasadnione, gdyby tacy  Amerykanie, Niemcy, Rosjanie, Francuzi, Żydzi i Anglicy zadeklarowali, że od dziś rezygnują z własnej tradycji, kultury, prawa, religii oraz narodowych potrzeb na rzecz „ludzkości”. Mam jednak pewność, że w przewidywalnej przyszłości tak się nie stanie. Dlatego jestem przekonany, że dla obrony naszych interesów niezbędnym jest trwanie i rozwijanie naszej narodowej wspólnoty. Tej kulturowej, językowej, prawnej, obyczajowej oraz religijnej zwanej inaczej polską tożsamością. Przecież nie idzie tylko o kwestie ideowe i dobre samopoczucie, ale o namacalne i jak najbardziej fizyczne interesy oraz bezpieczeństwo. Kto tego nie rozumie jest po prostu abderytą lub pożytecznym głupcem. Opowieści o szczęśliwości świata bez narodów to fantazmat wykoncypowany w głowach ludzi oderwanych od rzeczywistości lub  nienawidzących samych siebie. Naród to nie „bożek”,  ani nie wystrugany przez socjologów artefakt ale rodzina rodzin. Bez rodziny – co by nie mówić – życie jest trudniejsze. I tego winniśmy się trzymać. Tak długo jak to możliwe. Amen!

--------------------------

Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo