Bazyli1969 Bazyli1969
775
BLOG

O islamskich piratach, Islandii, dzielnym Polaku i cenie wolności

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Człowiek jest skazany na wolność.
Jean-Paul Sartre

image

Co łączy Nicka Conrada (francuskiego rapera), Umara al-Baszira (byłego prezydenta Sudanu) i Ahmeta  Davutoglu (byłego premiera Turcji)? Wiem, trudne pytanie, ale warto poznać odpowiedź. Otóż wszyscy trzej – mówiąc oględnie - nie darzą sympatią białych Europejczyków i  z nieukrywaną satysfakcją  nie-islamskich oponentów nazywają… niewolnikami (arab. -العبيد). Trzeba przyznać, że to mocno szokująca „pieszczota”, lecz mało kto z nas zdaje sobie sprawę z faktu, iż w wielu krajach cywilizacji muzułmańskiej lud wciąż pielęgnuje pamięć o przewagach nad chrześcijańską Europą. Wtedy to mnóstwo ludzi wywodzących się z  naszego kontynentu, zajmowało najniższy szczebel w hierarchii społecznej krajów północnej Afryki i Bliskiego Wschodu.  Przypominanie o tym fakcie przez reprezentantów  islamskich elit jest swoistego rodzaju formą rewanżu wobec żyjących w bezideowym luksusie współczesnych niewiernych.

Wbrew faktom wciąż pokutuje mit, że to Europejczycy są winni wszelkim barbarzyństwom związanym z niewolnictwem. Prawie nikt nie zawraca sobie głowy tym, iż ostatnimi państwami formalnie zakazującymi handlu ludźmi były Arabia Saudyjska (1962) oraz Mauretania (1981)!  Podobnie, rzadko przypomina się o tym, że w ciągu kilku stuleci około 1,5 miliona (albo i więcej) białych kobiet, dzieci i mężczyzn zostało pozbawionych wolności i obróconych w „mówiące narzędzia”. Co ciekawe, nie są to historie rodem  z ciemnego średniowiecza…

Handel żywym towarem miał w świecie islamu długą tradycję. Gdy w krajach europejskich w stuleciach XVII i XVIII powoli przewagę zdobywało przekonanie o tym, że jest to proceder hańbiący i trzeba z nim wreszcie skończyć, w wielu regionach dar al-islam przeżywał on drugą młodość. Działo się tak przede wszystkim w Imperium Osmańskim oraz w Maghrebie. Od Kaffy (Teodozji) na Krymie, przez Istambuł, Tunis, Algier, Trypolis aż po Salę w Maroku funkcjonowały potężne przedsiębiorstwa z „branży niewolniczej”. Dawały zatrudnienie wielu tysiącom ludzi, a o skali ich dochodów daje wyobrażenie fakt, iż potrafiły przeciwstawiać się potędze samego tureckiego sułtana. Bez wielkiej przesady można zaryzykować twierdzenie, że zajmowały podobne pozycje jakie obecnie mają giganci zajmujący się paliwami kopalnymi (Chevron, BP czy Royal Dutch Shell). Obsługiwany przez nie rynek był niezwykle chłonny, gdyż zapotrzebowanie na siłę roboczą, wojaków, służących i niewolnice seksualne był przeogromny. Skąd jednak pozyskiwano  niezbędny handlarzom „surowiec”?

Główne jego źródła znajdywały się na dwóch przeciwległych krańcach Europy. Pierwsze biło na ziemiach Rzeczypospolitej i Rosji, natomiast drugie stanowiły zachodnie i południowe terytoria naszego kontynentu. Aby zobrazować metody zdobywania wspomnianego „surowca” wystarczy sięgnąć do zakurzonych źródeł z epoki.

Początkowo mauryjscy łowcy niewolników nie zapuszczali się w swych wyprawach zbyt daleko. W roku 1544 niejaki Hajreddin zdobył wysepkę Ischia, gdzie wziął do niewoli cztery tysiące osób, a następnie Lipari, skąd na targi niewolników powędrowało dziewięć  tysięcy (niemal cała populacja wyspy). W 1551 inny przywódca piratów, tj. Turgut Reis, zagnał do niewoli prawie wszystkich mieszkańców maltańskiej wyspy Gozo. W 1554 piraci napadli na Viestę w południowych Włoszech, zagarniając około siedem tysięcy brańców. W rok później Turgut splądrował Bastię na Korsyce, skąd uprowadził 6 tysięcy niewolników. W 1558 piraci berberyjscy wzięli miasto Ciutadella (Minorka), zburzyli je, wymordowali mieszkańców a trzy tysiące uprowadzili na targ niewolników w Stambule. W 1563 Turgut wylądował na brzegach prowincji Grenada w Hiszpanii i zdobył kilka osad przybrzeżnych, skąd uprowadził do niewoli 4 tysiące ludzi. Piraci berberyjscy często atakowali Baleary, w związku z czym na wyspach wzniesiono wiele wież obserwacyjnych i ufortyfikowanych kościołów. Zagrożenie było tak poważne, że wyspa Formentera została na długo opuszczona przez mieszkańców. Skoro mieszkańcy Południa poznali zagrożenie i starali się mu w miarę skutecznie zapobiegać, korsarze zwrócili swój wzrok w inną stronę.

image

Afrykańscy korsarze podczas ataku

image

Tysiące Europejek zamknięto w haremach

W lipcu 1625 r. u wybrzeży Kornwalii pojawiło się ok. dwudziestu okrętów przybyłych z Afryki północnej. Jedną z miejscowości zaatakowanych przez piratów (korsarzy)* było Mount Bay. Półnadzy napastnicy niezauważeni wpadli do domów zaskoczonych mieszkańców, których wyciągali na plac, wiązali i ekspediowali natychmiast na swoje okręty. Sporą grupę Kornwalijczyków dopadli w budynku kościoła, gdzie nieszczęśnicy szukali schronienia. Na daremno. Nie inaczej rozwinął się scenariusz w miasteczku Looe, w którym muzułmanie dopadli ponad osiemdziesięciu marynarzy i rybaków, stanowiących jako ludzie morza, szczególnie pożądany łup. Opierających się napastnicy mordowali na miejscu i w akcie zemsty za starty własne na koniec podpalili miasteczko.

Jednocześnie na północ od wybrzeża Kornwalii dostrzeżono drugą flotę korsarską z Maghrebu. Jej muzułmańskie załogi zajęły wyspę Lundy na Kanale Bristolskim, narzuciły tam prawo szariatu i zamieniły ją w ufortyfikowaną bazę. Z niej to atakowały liczne bezbronne osady i miasteczka. Południowo-zachodnia Brytania była zupełnie nieprzygotowana na korsarskie ataki z dwóch frontów. Wysłany na pomoc przez angielskie władze doświadczony wilk morski Francis Stuart, stwierdził, iż korsarze „są lepszymi żeglarzami niż nasi”. W liście do zwierzchnika przyznał się do porażki i wyraził obawę, że najgorsze dopiero nadejdzie. „W mojej opinii ci morscy zbóje nie odstąpią łacno od naszych brzegów i pozbycie się ich przez państwo okaże się kosztowne i trudne”. Berberyjscy korsarze dzień w dzień napadali na nieuzbrojone osady rybackie, porywając ludzi i paląc ich domy. Pod koniec lata 1625 roku burmistrz Plymouth oszacował, że zniszczonych zostało tysiąc łodzi, a do niewoli uprowadzono podobną liczbę mieszkańców. Schwytanych nieszczęśników zabrano do Sali nad Atlantykiem, targanego wiatrami marokańskiego portu u  ujścia rzeki Bu Rakrak.

Pomysłowość w zdobywaniu łupu z nowych źródeł była silą stroną Maurów i chociaż nie znali mickiewiczowskiej frazy „tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga”, to działali tak jakby była im znajoma. W roku 1627 celem pirackich wypraw stała się… Islandia. Wśród najechanych osad największą tragedię przeżyło Vestmannaeyjar. Korsarze wzięli tam ponad  400 jeńców. Zabrali tylko zdrowych, młodych ludzi. Próbujący stawiać opór zostali zabici, a starszych zapędzono do drewnianego kościoła, który następnie podpalono. Wśród schwytanych był Ólafur Egilsson, który został w roku następnym wykupiony i – po powrocie na Islandię – opisał swoje przejścia.

Aż do końca XVII wieku południowo-wschodnie tereny Królestwa Polskiego dotykała plaga najazdów tatarskich. Najazdów, w trakcie których porywano mnóstwo ludzi. Jako niewolnicy trafiali później nawet do najbardziej odległych rejonów Imperium Osmańskiego. Tatarzy relatywnie najlepiej traktowali najmłodsze dzieci. Już w czasie transportu starano się obchodzić z nimi w miarę ostrożnie. Wszak wiadomo, że malutkie dziecko nie zniesie takich trudów jak starsze, a tym bardziej dorosły człowiek. Dlatego też, jak w 1689 roku pisał Jakub Kazimierz Haur: „Widzieć jako dziatki, by namniejsze, do swoich uwożą krajów; rozporze pierzynę i na dwie stronie po kilkoro włoży, a potem z nimi przez konia, jako biesagi [juki] przewiesi, dziury niżej dla oddechu im porobi i z sobą, jako gęsięta w kojcu, do Krymu prowadzi; uważać [widać] ich w wojsku abo przy posłach, gdzie rzadką minę tatarską między nimi, z twarzy więcej naszym podobną, obaczy cerę i kompleksyją [budowę ciała i usposobienie].” Jednak nawet tak „troskliwy” transport często kończył się dla najmłodszych śmiercią. Na przykład po najeździe tatarskim w grudniu 1666 roku, na drogach odnaleziono prawie 500 porzuconych przez ordyńców, na śmierć zamarzniętych dzieci…

Sam proces podziału łupów opisał francuski inżynier w służbie polskiej, Guillaume Beauplan, w połowie XVII w.: „Czując, iż są w bezpiecznym miejscu [Tatarzy], zatrzymują się na dłuższy odpoczynek, zbierając siły i wprowadzając porządek w swe szeregi, jeśli został on zakłócony w czasie spotkania z Polakami. W czasie tego postoju, który trwa tydzień, Tatarzy gromadzą łupy, składające się z niewolników i bydła, i dzielą wszystko między sobą. Jest to widok, który poruszyłby zapewne serce najbardziej nawet nieludzkie, owo odłączanie mężów od żon, matek od córek, bez żadnej już nadziei na przyszłe spotkanie tych, którzy stają się niewolnikami u pogańskich mahometan, czyniąc swym ofiarom tysiączne niegodziwości. Okrucieństwo Tatarów skłania ich do niezliczonych wprost podłości, jak to gwałcenie dziewcząt, zniewalanie żon w obecności ojców i mężów, a nawet obrzezywanie dzieci w obecności rodziców, by móc je ofiarować Mahometowi.”

Jak wspomina jeden ze znawców zagadnienia „wzięcie do niewoli było dopiero początkiem drogi nieszczęśników. Wielu brańców umierało podczas długiej drogi do Afryki Północnej, a przyczynami były choroby, brak pożywienia i wody. „Szczęśliwców”, którzy przeżyli podróż, czekał jeszcze przemarsz przez miasto na targ, gdzie mieli być wystawieni na sprzedaż. Tam stali przez wiele godzin oglądani (nago, jak zwierzęta) przez kupujących. Następnie przychodziło do aukcji, podczas której pierwszym kupującym był władca. Po jej zakończeniu brańców dzielono na tych, za których można spodziewać się okupu i na tych, którzy będą skierowani do niewolniczej pracy.” Eksploatowano ich następnie na wielkich budowach, na galerach, w domach zamożnych muzułmanów, w armii oraz lupanarach. Większość z nich cierpiała katusze  nie tylko podczas wykańczającej organizm pracy, ale również w miejscach odosobnienia, gdzie byli zdani na łaskę nadzorców, głodowe porcje żywności i ciągły półmrok.

Kim byli łowcy niewolników? Zasadniczo wywodzili się z miejscowych, ale wybitne osiągnięcia w tej dziedzinie przypadały przybyszom. Szczególnie złą sławą cieszyli tzw. hornacheros, rekrutujący się spośród morysków wygnanych w latach 1610-1614 z Hiszpanii przez Filipa III.  Po przybyciu do Afryki urządzili się w podupadłym Rabacie i stamtąd podejmowali łupieżcze wypady. Sprzymierzyli się następnie z  piratami z Algieru oraz Tunisu siejąc zniszczenie i popłoch na Morzu Śródziemnym i Atlantyku.  Nie porzucili  głębokiej urazy do starego kraju, ślubując robić wszystko co w ich mocy, by odpłacić Hiszpanom pięknym za nadobne. Ich islamscy pobratymcy nazywali ich  al-ghuzat, tak jak dawnych żołnierzy walczących u boku proroka Mahometa, widząc w nich wojowników za wiarę, uczestników świętej wojny przeciwko niewiernym giaurom.

Zła sława rozeszła się szeroko i przyciągała mnóstwo zbójców i oczajduszów z różnych regionów. Wśród nich nie brakowało Europejczyków, którzy po konwersji na islam stawali się członkami wspólnoty. O takich straceńcach wspominał benedyktyn Diego de Haedo w ten sposób: [ludzie] którzy z krwi i rodziców chrześcijańskich stali się Turkami z własnej woli w sposób bluźnierczy, wypierając się swego Boga i Stwórcy… To właśnie oni mają cała władzę, dominację, rząd i bogactwa Algieru…”. Do grona najbardziej znanych odstępców-piratów należeli m.in.:  Sulejman Reis  („De Veenboer”), Murat Reis (Jan Janszoon) oraz  Zymen  Danseker. Wszyscy trzej rodem z… Niderlandów.

Wtrącanie w niewolę za przyczyną północno-afrykańskich wyznawców islamu nie było wyłącznie udziałem białych z Europy. Gdy Stany Zjednoczone wyemancypowały się spod zależności od Wielkiej Brytanii, ta druga zaniechała ochrony statków wysyłanych w morze przez kupców z Bostonu, Nowego Jorku i Filadelfii, w wyniku czego stawały się one łatwym łupem piratów. W roku 1785 zagarnęli oni dwa statki (Marię z Bostonu i Dauphina z Filadelfii). Statki i ich ładunki zostały sprzedane, zaś załogi uwięzione w oczekiwaniu na okup. Rok później przedstawiciele USA spotkali się z reprezentantem porywaczy o imieniu Sidi Haji Abdul Rahman Adżą. Na pytanie Amerykanów z jakiej przyczyny zaatakowali i porwali marynarzy nie żywiących złych uczuć do muzułmanów, zapytany  Arab odrzekł, iż „zostało zapisane w Koranie, że wszystkie narody, które nie uznają Proroka, są grzesznikami, zaś prawem i obowiązkiem wiernych jest rabować je i brać w niewolę”. Zaproponował jednocześnie wykup jeńców z niewoli, który wyniósł równowartość 20%... ówczesnego budżetu Stanów Zjednoczonych! Z uwzględnieniem wszelkich proporcji można to przyrównać do 60 mld zł, które również stanowią ok. 20% budżetu współczesnej Polski. Trzeba przyznać, że porywacze grali ostro…

image

Ostrzał gniazda piratów w Algierze przez flotę brytyjską w roku 1816

Przestępczych aktów napaści i porwań dokonanych przez mauryjskich korsarzy i piratów wobec państw europejskich nie da się zliczyć. Nie powinien zatem dziwić fakt, iż kilkukrotnie podejmowano próby zlikwidowania zagrożenia zagnieżdżonego w północnej Afryce. Czynili to wspólnie i w pojedynkę Anglicy, Holendrzy, Hiszpanie, Portugalczycy… Dopiero jednak w latach trzydziestych XIX w. zamknięto ten smutny rozdział dziejów. Uczynili to w głównej mierze Francuzi, którzy po prostu podbili większą część zbójeckich terytoriów.

Opowieść byłaby niepełną gdyby pominąć pewien niezwykle ważny aspekt zjawiska. Otóż zdecydowana większość zniewolonych nieszczęśników godziła się ze swym losem i albo marła z wycieńczenia, albo kończyła żywot w zapomnieniu, z dala od ojczyny i bliskich. Byli jednak i tacy, których za żadne skarby nie dało się złamać. Oni to właśnie podejmowali próby wyrwania się z więzów niewoli. Zwykle kończyły się one tragicznie, bo właściciele niewolników nie zaliczali się do osób szczególnie empatycznych. Bywało jednak inaczej. Ci, którym udało się powrócić w ojczyste strony z miejsca stawali się bohaterami, a potomni pisali o nich wiersze i sztuki, kręcili filmy i wystawiali spektakle. Jednym z nich stał się niejaki Thomas Pellow, pojmany przez piratów w roku 1715. W niewoli spędził dwadzieścia trzy lata, w ciągu których podjął kilka nieudanych prób ucieczki. Dopiero ostatnia ta z 1738 r. okazała się udaną.

image

Zwykle udawało się muzułmańskich rabusiów pokonać i przepędzić...

image

... niekiedy to jednak wojownicy islamu wracali z tarczą (Cecora 1620 r.)

Gdy przegląda się materiały dotyczące zbiegów z islamskiej niewoli uderza pewna prawidłowość. Najczęstszą metodą uwalniania się reprezentantów większości nacji była ucieczka w pojedynkę lub co najwyżej w kilka osób. Nocą, podczas wyprawy handlowej, w trakcie zamieszania wojennego itp. Jednym słowem – po cichu. Zdecydowanie inaczej wyglądało to w przypadku naszych rodaków. Np. szlachcice Jan Wołkowski, a nieco później niejaki Rohatyński, podczas walk na Ukrainie popadli w tatarską niewolę. Następnie trafili w ręce stambulskich Żydów, którzy zarówno tutaj, jak i w innych miejscowościach nad Morzem Śródziemnym (w Tunisie, Liworno) prowadzili handel żywym towarem. Krótko potem wylądowali na galerach. Obaj stali się (każdy na innej galerze) przywódcami udanych buntów i szczęśliwie powrócili do kraju. Jednak szczególnie interesującym był przypadek Marka Jakimowskiego (herbu Dąbrowa), który podczas bitwy pod Cecorą w 1620 r. dostał się do niewoli i spędził w niej siedem długich lat. Wykazał się wielkim hartem ducha i anielską wręcz cierpliwością, która jednakże została wynagrodzona.

„Na okręcie beja Aleksandrii Kassima spotkał dwóch innych Polaków. Oprócz ich trzech, na 221 niewolników "trzej byli Grecy, dwaj Angielczykowie, z Włoch jeden, insi wszyscy albo z Rusi, albo z Moskwy". Jakimowski wspólnie z rodakami (nosili oni nazwiska Stefan Satanowski i Jan Stołczyn lub Stołczyna) zaczął przygotowywać plan ucieczki, ale z pomocą przyszedł im dopiero przypadek: 12 listopada 1627 roku galera zakotwiczyła u brzegów wyspy Lesbos na Morzu Egejskim, a kapitan z częścią załogi zszedł na ląd. Jakimowski czekał na taką właśnie okazję. Szczęśliwy traf sprawił, że żaden z trzech Polaków nie był w tym czasie przykuty do ławy, bowiem znajdowali się na pokładzie "dla posług rozmaitych". Jakimowski wpadł do kuchni, skąd – mimo oporu kucharza – porwał drewniane polano i pobiegł na rufę, gdzie znajdował się magazyn broni. W krótkiej walce zabił tureckiego żołnierza, próbującego zastąpić mu drogę, wyważył drzwi magazynu i razem z rodakami zaczął rozkuwać galerników i rozdawać im broń…” Cała historia dzielnego Polaka została opisana przez zafascynowanego czynami byłych galerników Italczyka, a następnie przetłumaczona na język polski w książeczce pod szczerze barokowym tytułem "Opisanie krótkie zdobycia galery przednieyszey Alexandryjskiey w porcie u Miteleny za sprawą dzielną y odwagą wielką kapitana Marka Jakymowskiego, który był więźniem na teyże galerze. Z oswobodzeniem 220 więźniów chrześcijan" (link poniżej).

Opisane przypadki pokazują dobitnie, że kłamstwem jest przypisywanie Europejczykom szczególnego upodobania do pozbawiania bliźnich wolności. W mojej opinii takie postawy i stwierdzenia wynikają nie tylko z dziwacznej mody i pogoni za sensacjami. Tak naprawdę są wyrazem bezdennej głupoty oraz złej woli. Poza tym niosą ze sobą pewną naukę. Otóż istnieli i istnieją ludzie, dla których nie ma granic moralnych. Pozbawiać bliźnich wolności? Czemu nie! Skoro można wycisnąć grosz z klimatu (np. tzw. opłata klimatyczna) czy też z bytów wirtualnych (np. Bitcoiny), to dlaczego nie ciągnąć korzyści z handlu wolnością? Oczywiście – cudzą! Po drugiej stronie barykady żyją natomiast osoby, dla których wolność jest wartością bezcenną. Mimo niebezpieczeństw, trudów, łez i potu potrafią ją utrzymywać we własnych rękach. W dzisiejszych czasach – przynajmniej u nas – ulokowanie się  po jednej ze stron jest wyłącznie kwestią wyboru. Tego niewielkiego i stawianego przed nami na co dzień, jak i tego fundamentalnego i odświętnego. Jednego z nich mamy dokonać w najbliższą niedzielę…



*Określeń "korsarze" i "piraci" używam wymiennie, gdyż zwykle nie mamy danych co do charakteru konkretnej wyprawy


Linki:
http://pbc.gda.pl/dlibra/docmetadata?id=765&from=&dirids=1&ver_id=&lp=4&QI
https://pl.pinterest.com/




Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura