Krystyna Zglinicka-Ostrowska ps. "Szczara"
Krystyna Zglinicka-Ostrowska ps. "Szczara"
Beret w akcji Beret w akcji
1175
BLOG

Postanowiliśmy wziąć ślub (Wspomnienia Krystyny) - cd.

Beret w akcji Beret w akcji Polityka Obserwuj notkę 44

Z książki "Na kompletach i na barykadach"

Biegnę do mamy Marysi. Pani Karwowska leży chora w cudzej piwnicy. Wita mnie z radością, że jeszcze żyję, i z nadzieją, że dowie się ode mnie czegoś o swojej Myszce. Niestety, nie posiadam żadnych wiadomości... Nie waham się ani chwili, trzeba chorą pocieszyć. Kłamię jak z nut:

- Ależ tak, miałam wiadomości! Dotarła do nas łączniczka z Czerniakowa, mówiła, że Marysia dobrze się czuje, pracuje w szpitalu powstańczym.

- Ale czy przyniosła jakąś kartkę od Myszki?

- Nie, tylko ustnie przekazała wiadomości. A teraz chciałam Panią zaprosić na mój ślub z Januszem, który odbędzie się w niedzielę w kaplicy przy ul. Wilczej 7.

- Teraz bierzecie ślub? W takim momencie? Czy nie lepiej poczekać na koniec Powstania?

- Nie będziemy czekali. Mamy już indult dziekana.

- Pozwól więc, że już dziś złożę ci i twemu narzeczonemu najserdeczniejsze życzenia, ale przyjść nie będę mogła, bo bardzo źle się czuję.  - Ucałowała mnie serdecznie. Trochę ją uspokoiłam odnośnie losu Marysi. Ale nie siebie - wręcz przeciwnie - teraz zaczynam się bać o przyjaciółkę. A może jej kompania (ppor. "Kwiatkowskiego") jest odcięta. Na Czerniakowie trwają ciężkie walki... Może Marysia jest w takiej samej sytuacji, w jakiej ja byłam w pierwszych dniach Powstania? Zgnębiona wracam do swojego oddziału. Postanawiam sobie przy najbliższej okazji odwiedzić chorą panią Karwowską i przekazać znowu zmyślone pomyślne wiadomości o córce.

W dniu naszego ślubu Niemcy od rana podejmują przerwany na noc ostrzał i bombardowanie Śródmieścia Południowego.

Do kaplicy idziemy po gruzach i po śladach krwi... Mamusia jeszcze po drodze próbuje mnie namówić, żebym zrezygnowała ze ślubu w takich warunkach. Nawet nie chcę o tym słyszeć!

W kaplicy nie ma kapelana "Karola Wielkiego". Gdzież więc jest, przecież na tę godzinę byliśmy umówieni... Domyśliliśmy się, że pewno zszedł do piwnicy z powodu bombardowania. Rzeczywiście odnajdujemy go w piwnicy. Świadkowie już są: "Głowacki", Basia Pakulska, a zamiast zaproszonego "Stanleya" - wydelegowany przez niego w zastępstwie strzelec "Krawat" ("Stanley" został wysłany do akcji). Rodzice muszą wyrazić zgodę na ślub, bo oboje nie jesteśmy pełnoletni. Nie mamy obrączek - moja mamusia i ojciec Janusza zdejmą swoje obrączki i ofiarują je nam. Będą powtórnie poświęcone... Idziemy do kaplicy. Jest pełna wojska. Panuje półmrok rozjaśniony tylko nikłymi, chybotliwymi światełkami naszych dwóch świeczek. Słychać szlochy. Nasi rodzice płaczą, nam zupełnie nie jest smutno, chociaż okoliczności ślubu są dramatyczne. Po zakończeniu ceremonii wychodzimy do wewnętrznego ogródka, który znajduje się obok kaplicy, i w ogródku wszyscy składają nam życzenia. Koleżanki wręczają mi bukiecik begonii (skąd one wzięły begonie?)*, bo innych kwiatów nie mogły zdobyć. "Krawat" przekazuje mi "depeszę" z życzeniami od "Stanleya" (czyli małą karteczkę wyrwaną z notesu z życzeniami napisanymi ołówkiem), ktoś mi wręcza maleńką książeczkę ze złotymi myślami Schopenhauera.

Pluton odchodzi na pozycje. My z Januszem mamy "przepustkę" z okazji ślubu, idziemy więc zrobić sobie fotografie koło barykady na ul. Wilczej, a potem do szpitala na Mokotowską 55, gdzie leży najwięcej rannych przeze mnie przyniesionych. Moi ranni starają się usiąść, składają nam życzenia, całują mnie w rękę. Na Januszu wywiera bardzo silne wrażenie widok ciężko okaleczonych ludzi, cierpiących, leżących w piwnicy, w pkrwawionych lub zaropiałych bandażach, w zaduchu i odorze ropy, zaschnietej krwi, moczu i niedomytych ciał. Pierwszy raz znalazł się w powstańczym szpitalu. Nie wyobrażał sobie, że taki jest los rannych...

Wróciliśmy na Kruczą. Rodzice witają nas, podając nam na tacy sól i złote dolary (powinien być chleb i sól, ale chleba od początku Powstania nie widujemy). Czeka na nas wspaniały obiad złożony z puszki szprotek, fasoli i likieru, zdobytych przez Janusza w składach niemieckich.

Urlop mija szybko. Dwunastego września każde z nas wraca do swego oddzialu - on na Nowogrodzką, ja - na Wiejską.

Czeka mnie niespodzianka! Przygotowano małe przyjęcie na moją cześć: por. "Głowacki" przyniósł jedną butelkę wódki, drugą butelkę przyniosła "Ewa" od księdza "Burzy". Dowództwo przysłało kilka kromek chleba i troszkę musztardy (zdumiewam się, skąd się wziął chleb?**) Przyjęcie odbywa się na kwaterze; nie ma tu krzesełek, siedzimy więc na łóżkach. Alkoholu wystarcza zaledwie na toast za zdrowie panny młodej, zagryzamy mikroskopijnymi kawałkami chleba z musztardą. Nagle wbiega łączniczka i woła:

- Sanitariuszki!

Podnoszę się.

- To moja kolej.

Na to porucznik "Głowacki":

- Może ktoś zastapi "Szczarę"? Co to bedzie za wesele bez pana młodego i panny młodej?

Poszły: "Kamienna" i "Słucz". W drodze dowiedziały się, że idą do willi Pniewskiego.*** Dotarły tam od strony ul. Książęcej 7, skarpą pod górę, płytkim przekopem. W willi były pół dnia i całą noc.

Nazajutrz 13.IX rano do "Pniewskiego" podjechał czołg i zaczął ostrzeliwać niewielką załogę willi. Równocześnie trwał silny ostrzał z pobliskiego Poselstwa Chińskiego zajętego przez Niemców. W tej sytuacji powstańcy musieli się wycofać.

Na szczęście w nocy przekop został pogłębiony; czołgali się tym przekopem skarpą w dół do Książęcej. Iza i Hanka były w sukienkach, a nie w spodniach, więc pozdzierały skórę z kolan. W pewnym momencie musiały się przeczołgać przez leżące w przekopie zwłoki żołnierza...

Cały czas pod ostrzałem grupa dotarła wreszcie do Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych. I właśnie tam, pod koniec drogi, dosięgły ich pociski niemieckie; Iza została ranna w obie nogi i upadła, śmiertelnie ugodzony żołnierz przewrócił się na nią. Zalana krwią własną i zabitego bezskutecznie usiłowała się przesunąć. Lżej ranna Hanka z trudem wyciągnęła ją spod ciała poległego.

Iza została odniesiona do szpitala, w którym jej ojciec był lekarzem. Ranna w szyję i w rękę Hanka została w oddziale, leżała w naszej kwaterze. Obie zapamiętały fatalną datę - trzynastego września.

Zobacz galerię zdjęć:

Janusz Ostrowski ps."Żbik"
Janusz Ostrowski ps."Żbik" akt ślubu powstańczego Maria Karwowska

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka