Beret w akcji Beret w akcji
838
BLOG

Na komplecie "Batorego" (Wspomnienia Janusza)

Beret w akcji Beret w akcji Polityka Obserwuj notkę 5

Z książki "Na kompletach i na barykadach"

W roku szkolnym 1942/43 całe Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego przeszło na naukę na kompletach o pełnym programie nauczania. Komplet, do którego należałem, zbierał się głównie u mnie, przy ul. Wspólnej 25, oraz w mieszkaniach moich kolegów: Zbyszka Derlikowskiego (zamieszkałego naprzeciwko mnie), Stefana Dreszera i Jurka Lewandowskiego.

Na kompletach uczyliśmy się bardzo intensywnie, intensywniej niż na lekcjach w czasie normalnych zajęć przed wojną. Panowała samodyscyplina, a bezpośredni, codzienny kontakt z profesorami mobilizował i dawał nowe możliwości. Siedzieliśmy dosłownie przy jednym stole, słuchaliśmy z wielką uwagą, dyskutowaliśmy, nasze wiadomości były zaraz sprawdzane, a istniała też możność otrzymania natychmiastowych wskazówek i pomocy.Mieliśmy znakomitych pedagogów, którzy wkładali w nauczanie dużo serca i zaangażowania. Naszym wychowawcą był znakomity matematyk, późniejszy wykładowca Politechniki Warszawskiej, prof. dr Mieczysław Czyżykowski - historii uczył prof. Handelsman-Targowski, języka angielskiego - późniejszy wykładowca SGPiS, prof. Antoni Prejbisz, fizyki - prof. dr Czesław Ścisłowski. Zresztą wszyscy nasi nauczyciele na kompletach Batorego reperezentowali wysoki poziom naukowców i dydaktyków szkoły polskiej.

Przekazywaną nam wiedzę chłonęliśmy z wielkim zapałem, z pożytkiem dla siebie i na przekór okupantowi, który chciał przekształcić naród polski w środowisko ludzi ciemnych, stworzonych do niewolniczej pracy dla "Uebermenschów".

Ze zbieraniem się na naukę dorastających chłopaków związane było poważne niebezpieczeństwo, szczególnie jeśli Niemcy powzięli podejrzenie, że zebranie ma charakter konspiracyjny. Przyzwyczailiśmy się do zagrożenia dosyć szybko, ale byliśmy ostrożni. Przygotowane stoliki i karty do gry umożliwiały rozpoczęcie "zajęć rozrywkowych" w każdej chwili. Czekaliśmy na nadejście nauczyciela, grając zapamiętale w pokera. Szczególnie dobrze grało mi się ze Stefanem przeciwko Jurkowi, stosując opracowany do perfekcji przez nas system gry "na łabędzia". System polegał na wzajemnym, ciągłym podwajaniu i potrajaniu  "przebitki", aż w końcu "skaczykuprzony" ( to znaczy uderzony w "kaczy kuper") Jurek musial uciekać "w krzaki", czyli zrezygnować z dalszej walki. Wygrana pula przechodziła wtedy do naszych rąk. Czwartym, stałym partnerem do gry, był mój wielki przyjaciel, Zbyszek Derlikowski. Zbysio odznaczał się niezwykle flegmatycznym usposobieniem. Poczucie jakiegokolwiek niepokoju lub lęku było dla niego zupełnie obce. Do pokera nadawał się wręcz idealnie. Grał spokojnie z kamienną twarzą, co w tej opartej na psychologicznych zasadach rozgrywania grze decydowało w dużym stopniu o osiągnięciu powodzenia. Jestem przekonany, że gdyby w czasie naszej zabawy weszli do pokoju Niemcy, Zbysio nie odłożyłby kart, tylko spokojnie oglądałby dalej rozkładaną bez pośpiechu "ostrożnie, aby nie przestraszyć", piątkę kart pokerowej talii.

Poker nie był zresztą jedyną formą maskowania naszych prawdziwych zajęć; u Stefana było odpowiednie podwórko i tam w przerwach między lekcjami rozgrywaliśmy prawdziwe mecze w piłkę ręczną. Tutaj ja jako najwyższy miałem najwięcej do powiedzenia przy wykonywaniu piłek "ściętych" naszej kompletowej drużyny.

U Zbysia graliśmy w bilard pokojowy.

U Jurka śpiewaliśmy wesołe piosenki z Fronołowa, a na pianinie akompaniował gospodarz lokalu; profesorzy byli temu przeciwni, bo hałas był potężny.

Na innych kompletach koledzy słuchali gry na pianinie Andrzeja Hebrowskiego, Andrzeja Kulczyckiego i Janka Kulmy lub pięknej gry na skrzypcach naszego Paganiniego, czyli Zbigniewa Pakowskiego i Janusza Zawadowskiego.

Na jednym z kompletów Wojtek Wyporek robił kolegom rysunki portretowe, czego się nauczył na lekcjach rysunku prowadzonych przez profesora Mariana Jeschke.

W konspiracji

Za mną były cztery klasy gimnazjalne, "mała matura". Od września 1942 zacząłem naukę w pierwszej licealnej.

W tamtych czasach wszyscy "konspirowali", uważało się to za podstawowy obowiązek każdego Polaka wobec Ojczyzny.W październiku złożyłem uroczystą przysięgę na krzyż, że będę walczył o wyzwolenie Polski z niewoli "aż do ofiary mego życia".

Zadania, jakie mi na początek powierzono, nie były duże i wcale nie na miarę wymarzonych czynów bohaterskich. Praca konspiracyjna miała swój niepowtarzalny charakter. Powodowała go specyficzna atmosfera tajemniczości, jaka otaczała wszystkie poczynania. Kompletna konspiracja była warunkiem koniecznym, ponieważ za przynależność do organizacji groziła nieuchronnie kara śmierci.

Ojciec nie wiedział, że syn "należy", nie wiedziałem, czy bierze udział w pracy podziemnej mój przyjaciel Zbyszek. Znałem bliżej tylko jedną osobę, od której otrzymywałem rozkazy i której składałem sprawozdania z wykonanych zadań. To było zabezpieczenie przed "sypaniem", gdyby ktoś dostał się w ręce gestapo i nie wytrzymał "badań".

Najpierw powierzono mi kolportaż prasy podziemnej, czyli tzw. "gazetek", a później rozpoznawanie niemieckich obiektów wojskowych. Nie wiedziałem wtedy, że rozpoznanie takie miało duże znaczenie dla przyszłych akcji i walk w czasie Powstania Warszawskiego. Dane służyły do szczegółowych naniesień na sporządzaną mapę Warszawy z zaznaczeniem wszystkich zajmowanych przez wroga placówek i szczegółowym określeniem ich wartości bojowej. Zapoznawałem się z różnego rodzaju instrukcjami dotyczącymi zachowania się w stosunku do okupanta. Przechodziłem także podstawowe szkolenie w walce. Nie zastanawiałem się nad niebezpieczeństwem z nim związanym.

Kiedyś, niosąc wielką pakę "gazetek", potknąłem się na ulicy tak nieszczęśliwie, że wszystko rozsypało się na środku trotuaru, zacząłem zbierać "gazetki" rozpaczliwie szybko, spoglądając z niepokojem na przechodzących w niewielkiej odległości Niemców. I nagle podszedł do mnie jakiś obcy starszy pan i pomógł w zapakowaniu rozsypanego stosu. Widząc moje zdziwienie, powiedział ze spokojem:

- Nie szkodzi, o potknięcia nietrudno w tak młodym wieku, ja także jestem z konspiracji.

Podziwiałem nieznajomego, ale taka musiała być postawa większości warszawiaków, którzy w czasie okupacji w trudnych momentach zawsze pomagali sobie wzajemnie. Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, jaką siłę stanowimy zjednoczeni sprawą walki o wolność i że Niemcy wojny z nami wygrać nie mogą. W zwycięstwo nigdy nie przestawaliśmy wierzyć.

Życie stawało się coraz cięższe, wzmagał się terror hitlerowski. Dla zastraszenia społeczeństwa zaczęto przeprowadzać jawne egzekucje na ulicach Warszawy. Ten koszmar trudno było znosić.

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka