Słysząc ostatnio debatę (jeśli można tak to nazwać) nt. teorii ewolucji oraz kreacjonizmu, nagle doszedłem do wniosku, że albo moja wiedza na ten
temat jest zbyt płytka, albo sama walka między zwolennikami obu poglądów
jest dosyć bezsensowna. Ze szczególnym wskazaniem na zwolenników kreacjonizmu
Czemu? Już tłumaczę. Wg mnie twierdzenie, że świat jest dziełem Boga, wcale nie wchodzi w konflikt z teorią Darwina. Przecież skoro Bóg jest wszechmocny i wszechwiedzący, to czemu nie miałby po prostu zaplanować ewolucji? Choćby po
to, żeby stworzeni w tym procesie ludzie mogli korzystać ze swojej wolnej woli.
No bo, tak na chłopski rozum, gdybyśmy mieli niepodważalne dowody na to, że
Bóg istnieje, to mam wrażenie że zadziałałoby to dosyć szkodliwie na poziom naszej wolnej woli.
Pojedynek kreacjonizmu z darwinizmem jest zresztą tylko kolejnym przykładem. Przykładem rozśmiejszającego mnie starcia z jeden strony osób wierzących, uparcie doszukujących się niepodważalnych dowodów istnienia Boga, z ateistami, uparcie twierdzącymi że brak tych dowodów przesądza o tym, że Bóg nie istnieje. Ma to wszystko tyle sensu co kłótnia o to, czy szklanka jest w połowie pełna, czy pusta.
Panie i Panowie, którzy jesteście za kreacjonizmem - jeśli Bóg jest istotnie wszechmocny, wszechwiedzący i miłosierny, to stworzył ten świat dokładnie w taki sposób, żebyście mogli się o to kłócić, skoro lepszego celu w życiu znaleźć nie możecie. Ot, w imię zróżnicowania i bogactwa stworzenia. Dlatego ściągnijcie wodze swojej zupełnie niechrześcijańskiej arogancji i pozwólcie dzieciom w szkołach uczyć się o teorii Darwina. I nie róbcie z Boga leszcza, który nie potrafi zaplanować ewolucji.
Jestem z tych co mają poglądy, a nie sympatie.
A oprócz tego mam fetysz wolności. Własnej i cudzej, nie wchodzących ze sobą w konflikt.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka