Nie chce mi się pisać na tematy polityczne. Trochę jestem zmęczona. Właściwie nic mnie już nie zaskakuje, ani nie oburza. Wszystko w zasadzie już było, tylko trochę w innej obsadzie, przy innych dekoracjach. Mechanizmy ogłupiania, okradania, zakłamywania, manipulowania, wyrzynania watahy, polowania i patroszenia nie zmieniają się. To wciąż ten sam cyrk i wciąż te same głupie małpy w telewizorze rzucają w nas skórkami od bananów.
Nic, się nie zmienia. Nic. (Proszę nie cytować, ze względów procesowych, bo temat zaraz rozwinę). A jeśli już się coś zmienia, to na gorsze. Chyba straciłam nadzieję, że nam się uda uratować ten kraj przed zarazą kolaborancko-mafijną. Mam wrażenie, że biegnę razem z innymi baranami w przepaść i ani zatrzymać się nie mogę, ani uciec w bok. Wszyscy jesteśmy na tym samym statku i wszyscy podążamy na dno. A na emigracje nie mam już sił, ani ochoty. Nie po to wracałam, by znowu zaczynać od nowa.
Dzisiaj natknęłam się na notkę kogoś, kto jeszcze wierzy, że można coś jeszcze zmienić. Bardzo to optymistyczny obrazek osoby, która zagłada na salon24 nie pot by dać upust swoim frustracjom (jak to bywa w wypadku wielu osób po różnych stronach różnych barykad), ale mozolnie, szczegółowo, pracowicie tłumaczyć i wyjaśniać jak wygląda dorobek partii miłości.
walski.salon24.pl/336306,gdyby-to-byla-prawda-to-wszyscy-o-tym-by-mowili#
Zrobiło mi się trochę wstyd, że tak łatwo się poddałam.
Zaczęłam sobie przypominać, jak to się stało, że mi ręce opadły. Nie zawsze byłam zwierzem polityczny, bardzo długo żyłam w oparach naiwności i przyznam bez bicia, że przez większość mojego dorosłego życia dość bezrefleksyjnie połykałam medialna papkę. Poza tym przebywając na obczyźnie, miałam jeszcze mniej powodów i okazji by bacznie śledzić scenę polityczna w Polsce. Będziecie się śmiać, ale nie pamiętam jak kiedyś głosowałam, czy na PO czy na PiS i czy w ogóle w wyborach brałam udział. Wiem, że wstyd jak choroba, ale naprawdę polityką się mało interesowałam.
Przebudzenie przyszło, tak jak dla wielu jeszcze innych Polaków, wraz z „wypadkiem” smoleńskim. Tylko, że to było trochę później, nie 10 kwietnia. Wtedy byłam tylko trochę zdezorientowana, nie docierało do mnie całkiem, co się stało. Następne dni przyniosły szok. Kiedy dziennikarze znaleźli niespodziewanie zdjęcia Prezydenta Kaczyńskiego i jego żony, na których nie są oni śmieszni, ani powykrzywiani, zaczęłam rozumieć skalę kłamstwa, jakiemu byliśmy poddawani. Szokiem było dla mnie nie tylko to, że dziennikarze ukrywali takie zdjęcia, nie pokazywali Państwa Kaczynskich w korzystnych sytuacjach, nie informowali rzetelnie o wszystkich pozytywnych inicjatywach i działaniach zarówno Lecha jak i Marii Kaczyńskiej. Szokiem był też fakt, że wcale nie byli tak znienawidzeni i wyszydzani przez społeczeństwo jak media to wcześniej malowały. Te tłumy by ich pożegnać, te tysiące świateł zniczy, ten ogromny, szczery zryw Polaków, którzy dotkliwie odczuli stratę pary prezydenckiej i wielu innych wybitnych osób, uzmysłowił mi, ze żyjemy w podłym, krzywdzącym nas matrixie. Nic nie jest takie, jakie się wydaje. A potem pamiętacie pewno, wajcha szybko wróciła na swoje stare miejsce. Znowu zaczęło się jątrzenie i dzielenie. Okazało się, ze Wawel, ze krzyż, a nawet znicze i kwiaty dzielą i jątrzą. Okazało się, że, jeśli chcemy pamiętać i domagać się prawdy, musimy godzić się na najgorsze wyzwiska, najbardziej brutalne epitety i drwiny. I w końcu przyszedł dzień, kiedy nie było już cienia wątpliwości jak „wypadek smoleński” należy ocenić i w jakie bajki włożyć. To był dzień, w którym na filmie zobaczyliśmy dzielnych rosyjskich młodzieńców wyrywających kable i wybiajacych szyby w oknach wraku samolotu. Tamtego dnia nie mogliśmy mieć już nawet złudzeń, co do tego, w jakim kraju żyjemy i dlaczego „zły los” pozbawił nas elit. Tych prawdziwych elitarnych Elit, bo różnego rodzaju bydło i małpy na wysokich stanowiskach też się nazywa czasami elitami. A jakby krwi i upokorzenia było nie dość, na koniec mieliśmy jeszcze malutki rzut na taśmę w Lodzi, oraz obrazek cynicznie uśmiechniętego Pana Marszałka, co to się kulom podobno nie kłaniał.
Czego trzeba by jeszcze, jeśli tego mało, by ludzie się w końcu obudzili? Jaka afera, jakie kłamstwo, jaki rozbój w biały dzień może to przyćmić? Jakich nam jeszcze dowodów trzeba, by zrozumieć, że, jeśli nie zrobimy nic, to skończymy jak ten wrak: rozbity, spadniety, a następnie okradziony, niszczony, pozbawiony resztek godności? Jakiego nam jeszcze trzeba zła by przestać na nie się godzić?
Inne tematy w dziale Polityka