Idea inwestycji w dzietność polskiego społeczeństwa jest solą w oku niektórych środowisk liberalizujących. Nie rozumieją oni, czym jest inwestycja państwa w dzietność społeczeństwa. Usiłują oni dowieść, że prezent w postaci dodatku 500 złotych bezrobotnym małżeństwom młodych ludzi jest czynnikiem demoralizującym, że spowoduje to bierność i oczekiwanie dalszych dotacji ze strony państwa.
Ich ocena zmierza do dyskredytacji rządu premier Beaty Szydło z uwagi na zadłużanie polskiego budżetu rozdawnictwem politycznym, które prowadzi tylko do zubożenia państwa i nie przyniesie żadnego efektu poza demoralizacją społeczeństwa, które w ogóle przestanie być zainteresowane pracą, jednak otoczy się całymi gromadkami dzieciaków utrzymywanych przez upadający budżet państwa, który powinien zawalić się w ciągu dwóch, trzech lat...
Takie mniej więcej oceny krążą w społeczeństwie. Nie będę wdawał się w analizy - kto takie wizje szerzy. Na pewno są to ludzie nie znający problemów, z którymi borykają się polskie rodziny. Czym innym jest stabilna pozycja biznesmena, który w roztropny sposób tnie koszty firmy, by cieszyć się wysoką rentownością swojej firmy.
Inaszej sprawa ma się z punktu widzenia rodziny obarczonej dziećmi. Przyjmijmy, że z uwagi na trudną sytuację materialną osiągający pełnoletność nastolatek podejmuje się pracy zawodowej. Jako jeszcze uczeń liceum ogólnokształcącego moze on zostać pracownikiem w rodzinnej firmie. Będzie wykonywał instrukcje rodziciela, a wtedy odpadnie konieczność płacenia pracownikom. Pieniądze pozostaną w rodzinie właściciela firmy, a uczeń bez matury zostanie księgowym firmy.
Będzie zarabiał tyle, ile dostanie od ojca będącego właścicielem firmy, a że jest trudna sytuacja, to pieniądze zobaczy jak sroka własny ogon. Sytuację pogarsza konieczność ubezpieczenia osoby współpracującej w ZUS. Stąd wynagrodzenie będzie możliwie najmniejsze, by jak najwięcej zostało w rodzinie z przychodu firmy... W tej sytuacji młody człowiek już bez zawodu przestaje myśleć o kształceniu się.
Moze zdarzyć się, że taki młody człowiek uzyska pracę w jakiejś firmie. Najczęściej jest to firma z kapitałem zagranicznym, gdzie nie obowiązują żadne normy. Wynagrodzenie nie zmienia się w miarę nabywania stażu i zgodnie z przepisami, przekracza najniższą z możliwych stawek miesięcznego wynagrodzenia.
Jaką pracę wykonuje taki człowiek ?
Zapewne przenosi paczki, skrzynie, albo korespondencję na pocztę. Być może zajmuje się obsługą podnośnika, może biega z miotłą i szufelką jako placowy. Gdyby uzyskał prawo jazdy... (ciekawe, skad weżmie pieniądze na kurs samochodowy ?) - wtedy usiądzie za kierownicą ciężarówki z wynagrodzeniem rzędu 20 zł za godzinę pracy.
Jeżeli w międzyczasie założy rodzinę i urodzi mu się dziecko, to niewykluczone, że z uwagi na przychód z pracy dzielony na trzy osoby, uzyska uprawnienie do zasiłku 500 złotych miesięcznie. Wykalkuluje sobie, że dobrze byłoby mieć jeszcze ze dwoje dzieci i wtedy będzi emiał dokładnie tyle samo, co z wynagrodzenia za pracę, ale nie będzie musiał wychodzić z domu...
Cóż, ręce opadają przy takim myśleniu, które prowadzi do jeszcze większej degrengolady. Im więcej pieniędzy otrzyma rodzina, tym mniejsze będzie bezrobocie, bo pracować będą tylko ci, którzy będą chcieli pracować. A jeżeli ktoś nie będzie chciał pracować, to lepiej, żeby z domu nie wychodził, bo i po co ? Ważne, żeby miał na konsumpcję, dzięki czemu obrót gospodarczy wytworzy brakujące pieniądze, a siedzenie w domu wcześniej czy później znudzi się.
Być może wyjedzie poza granice Polski do pracy w UE i tam, zamiast pracy za dwa tysiące złotych miesięcznie, otrzyma dwa tysiące euro za taką samą pracę. Prwadopodobnie szybko wyjedzie z Polski wszędzie tam, gdzie uzyska świadczenie socjalne wyższe, niż wynosi wynagrodzenie za pracę w kraju ojczystym...
Czego sobie i nam wszystkim życzę...
Inne tematy w dziale Rozmaitości