Widać to dokładnie w koszykach duzych sklepów. Potencjalny nabywca przychodzi do sklepu i kupuje. Aż prosi się powiedzieć, że "kupiłby wieś, ale pieniądze gdzieś..."
Oznacza to, że nasze społeczeństwo jest zubożone całkowicie. Tyle produktów stoi na półkach, za które nikt nie zapłaci. W efekcie obrót sklepu wynosi 10-20 % tego, co mogłoby być sprzedane dziennie.
Policzmy - zakup bohenka chleba, kostka masła i kawałek mięsa na obiad to wydatek rzędu 20-30 złotych. A gdyby tak klient dysponował gotówką, dokupiłby jeszcze cukierków, może spróbowałby coś, czego jeszcze nie poznał, kupiłby coś na prezent dla siebie czy kogoś bliskiego.
Przecież tam, w strefie euro pracownik zarabia miesięcznie te 2 - 3 tysiące euro. W Polsce wynagrodzenie miesięczne dla tych, którzy pracują, to zaledwie 2 - 3 tysiące złotych... czyli 500 - 700 euro za miesiąc pracy... Tu dziwi mnie postawa polskich przedsiębiorców, których nie stać na wypłatę wynagrodzenia na poziomie wskazanym przez co poniektóre kraje UE... Przecież właściciele tych firm to bonzowie wywodzący się z ruchu "solidarność", często osoby poszukiwane przez administrację Wojciecha Jaruzelskiego po 13 grudnia 1981 roku. Dzisiaj mają się dobrze i bardzo dobrze, ich firmy transportowe to kilkanaście do kilkudziesięciu samochodów i przewożą ładunki po całej Europie... nie mając pieniędzy na podniesienie wynagrodzenia do poziomu europejskiej średniej w euro... Tacy biznesmeni nigdy nie doprowadzą do poprawienia bytu polskich rodzin.
Innym problemem jest poziom bezrobocia. Osoba zwolniona z pracy ma prawo do jakiego-takiego zasiłku przez rok, a po tym czasie zostaje zakwalifikowana jako osoba trwale bezrobotna bez prawa do zasiłku. A stanowisk pracy jakoś nie przybywa. O ile w tych krajach "zagranicznych" opłaca się pracować polskim migrantom zarobkowym, to rodzima ludność korzysta z prawa do zasiłków dla osób pozostających bez pracy przez wiele lat, tam są już tradycje stałego bezrobocia i zasiłków... W Polsce nawet można otworzyć "firmę" i pracować w trybie "samozatrudnienia" - a opłaty obowiązkowe zjedzą całe wynagrodzenie takiej firmy.
Uważam, że jest sposób podniesienia rentowności produkcji. Działania są proste. Gmina może przyjmować swoje zobowiązania "w naturze". Powstanie bank produktów, które gmina może wydać w trybie pomocy udzielanej osobom nie posiadającym wynagrodzenia, część produktów moze być przekazana w trybie zadań własnych gminy. Tak można zrobić, ale wymaga to jednak wykonania jakiejś pracy. A nie każdy urzędnik magistracki czuje się zobowiązany do wykonania jakiejś pracy użytecznej. I tak oto mamy wygaszanie permanente polskiej produkcji.
Pewną jaskółką jest program "rodzina PLUS", który daje jakieś pieniądze tym, którzy mają niskie przychody miesięczne oraz tym, którzy pozostają bez wynagrodzenia z uwagi na brak zatrudnienia, ale mają niepełnoletnie dzieci.
Uważam, że warto jest udzielić podobnego wsparcia finansowego osobom trwale pozbawionym możliwości pracy chociażby z racji wykształcenia i wieku, bowiem już po 50 roku życia w przypadku utraty miejsca pracy powrót do aktywności zawodowej jest naprawdę trudny a do emerytury jeszcze sporo lat. Często dzieci takich osób także mają problemy z uzyskaniem nie tylko pracy, ale i wynagrodzenia na odpowiednim poziomie.
Powszechnie oferowane wynagrodzenie na poziomie 2-3 tysięcy złotych miesięcznie jest wynagrodzeniem brutto, czyli do wypłaty zostanie potrącona jeszcze niemała kwota a w przypadku zaległości ściganych przez komorników do wypłaty dla rodziny pozostaje już naprawdę niewiele. Jest to szczególnie bolesne dla osób, które pracują tylko na pół etatu, bo nie ma innej oferty pracy...
I tak skutecznie wygaszamy kolejne i kolejne stanowiska pracy... bo osoba, która nie może kupić wybranego produktu, nie płaci tym samym innym za ich pracę wykonaną, co zmniejsza rentowność kolejnego przedsiębiorstwa, które po prostu zostanie zlikwidowane - a jego pracownicy staną się kolejnymi bezrobotnymi we własnej ojczyźnie...
Inne tematy w dziale Rozmaitości