pink panther pink panther
6581
BLOG

Die Zeit, Georg Holtzbrinck, NSDAP i blogerzy Nadredaktora.

pink panther pink panther Społeczeństwo Obserwuj notkę 252

Jak wiadomo, w Polsce zagrożona jest demokracja. A podobno nawet wcale jej nie ma. Tak mówią ci, co oglądają telewizję i czytają gazety. Ja nie oglądam i nie czytam, więc  jakoś umknęła mi „znikająca demokracja”.  Ale nie umknęła mi informacja, że nowa administracja  ogłosiła rezygnację z abonowania  „Gazety Wyborczej’  i „Newsweeka”.  Więc wcale mnie nie zdziwiła pielgrzymka znanego obrońcy demokracji Lisa Tomasza do najbardziej zaangażowanej w walkę o demokrację na świecie- telewizji niemieckiej. Państwowej.

Ale nic nie przygotowało mnie na to, co było napisane we wczorajszej notce Coryllusa pt. „Ludzie zapisani na Niemca”, w której podał on, że jacyś trzej goście od Nadredaktora  rozpoczną walkę „z państwem autorytarnym”  w niemieckim czasopiśmie Die Zeit.  Bloger był litościwy  i nie podał nazwisk.
Ale już portal Niezależna.pl litościwy nie był i rzucił nazwiska  trzech blogerów  na stół.  To panowie: Michał Kokot, Michał Wroński i Roman Imieliński.

I zaległa pełna  grozy cisza. Nikt nie pisze nic.  Tylko słychać  rozgrzewanie silników samolotów, które mają zawieść 1300 żołnierzy Wehrmachtu, sorry, Bundeswehry, na pierwszą lub drugą  misję zagraniczną w celu walki z autorytarnym państwem syryjskim. Czy czymś tam innym „autorytarnym”.

Na pierwszy rzut oka fakt, iż trzech sprytnych chłopaków pod 50-kę próbuje ewakuować się z gazety żyjącej od lat głównie z rządowego abonamentu,który to abonament zaraz się skończy, nie zaskakuje.
Ale forma, w jakiej  władze Die Zeit zaanonsowały „nowych blogerów ” i ich „zadania” sugeruje  plan  poważniejszy niż wsparcie finansowe dla „trzech uchodźców z Polski”.  Otóż wg Die Zeit nowe blogi będą tworzone pod hasłem:” "Jak powstaje państwo autorytarne: dziennikarze GW blogują w ZEIT ONLINE na temat Polski".

W sumie to nie dziwi, bo kto lepiej może wiedzieć,” jak powstało państwo autorytarne”, jak nie władze i  właściciele  niemieckiej gazety Die Zeit  - firma Verlagsgruppe  Georg von Holtzbrinck  .

Bo jakkolwiek gazetkę założyło w 1946 z niemałą pomocą brytyjskich władz okupacyjnych „czterech dzielnych nie-faszystów” (żeby nie wiem co, z czterech założycieli Die Zeit nie da się zrobić „antyfaszystów”),  to od 1996 r. jest ona własnością   grupy kapitałowej należącej do rodziny von Holtzbrinck a konkretnie do dzieci i wnuków Ojca Założyciela pana Georga von Holtzbrincka.
Więc „nasi trzej  blogerzy” poszli do roboty do Holtzbrincków i od nich będą brali kasę. 

 

Czyli dobrze trafili bo akurat pan Georg uczestniczył „w budowie niemieckiego państwa autorytarnego ” od pierwszych sekund a nawet wcześniej.  

Urodził się w 1909 r. więc nie walczył na frontach I WW. Po I WW  resztki majątku rodzinnego pochłonęła inflacja, więc na studiach prawniczych, które rozpoczął 1929 r. zaczął się już rozglądać za zarobkiem.  Oraz za organizacją, która wesprze go w życiu. Bo jak wiadomo, Niemcy są zwierzętami stadnymi. Żyją tylko w organizacjach i niczego nie robią poza organizacjami.

No więc student Georg  von Holtzbrinck w 1930 r. rozpoczął współpracę  zarobkową jako sprzedawca abonamentu dla „Bibliothek der Unterhaltung und des Wissens der Union Deutsche  Verlagsgesellschaft” ( Biblioteka Rozrywki i Wiedzy Związku Niemieckich Towarzystw/Firm Wydawniczych) . Zapewne dzięki swojemu koledze panu Augustowi –Wilhelmowie  Schlösserowi , który był przedstawicielem handlowym tych „bibliotek” już od roku 1928 – odniósł wielki sukces komercyjny  czyli tysiące nowych abonentów żądnych „rozrywki i wiedzy” za 1 feniga.

I zapewne ten finansowy sukces był zupełnie bez związku z faktem, że  obaj panowie w roku 1931 r. założyli własny biznes a pan Georg von Holtzbrinck zapisał się do Nationalsozialistischen Deutschen Studentenbund (NSDStB) (Narodowosocjlalistyczny Niemiecki Związek Studentów), która była studencką przybudówką do NSDAP.

Historia nic dzisiaj nie mówi o tajemniczym wspólniku Auguście Wilhelmie Schlösserze. Natomiast wiadomo, że w 1934 r. obaj początkujący  biznesmeni na rynku sprzedaży abonamentów książkowych i gazetowych – założyli  drugą swoją firmę, zajmującą się przesyłkami  i ekspedycją pod nazwą Deutsche Verlagsexpedition (Devex) a pan Georg von Holtzbrinck został szczęśliwym członkiem partii NSDAP czyli  Nationalsozialistische Deutschen Arbeiter partei  (Narodowosocjalistyczna Partia Niemieckich Robotników) z legitymacją numer 2.126.353.

 

Takie trafne i szybkie decyzje miały się przydarzać panu Georgowi  w życiu ciągle. Na przykład w 1936 r. dzięki tajemniczemu  kuzynowi /dobremu znajomemu, pracującemu w Kancelarii Adolfa Hitlera (TEGO Adolfa Hitlera, kanclerza i  już DYKTATORA Niemiec) młoda firma od przesyłek uzyskała KONTRAKT z przybudówką NSDAP -  organizacją  Deutsche Arbeitsfront (DAF) (Niemiecki Front Pracy), kierowaną od 1933 r. przez samego Roberta Leya, który  gdyby w 1945 r. w amerykańskim więzieniu nie popełnił samobójstwa, zaszedłby naprawdę wysoko, bo na szubienicę. 

Kontrakt z Deutsche Arbeitsfront , który był „organizacją organizacji”, mającą na celu organizowanie niemieckim robotnikom czasu wolnego w sposób „przyjemny i pożyteczny” czyli na sporcie, śpiewaniu pieśni patriotycznych i czytaniu nazistowskich broszurek i książek, które dostarczała  im do zakładowych bibliotek i kantyn firma spedycyjna DEVEX otrzymała na  wyłączność. I wysyłała  przesyłki do  25 milionów  robotników członków  DAF, korzystających z imprez organizowanych przez 18 urzędów w ramach owego Niemieckiego Frontu Pracy.   Z których najbardziej  spodobała  mi się  „Amt für Schönheit der Arbeit” czyli „Urząd na rzecz Piękna Pracy”. Od 1933 r.  zajmował się on  m.in. ergonomią czyli projektowaniem miejsc pracy optymalnych z punktu widzenia wydajności pracy i zdrowia pracownika.
Nazwa jak na niemieckie warunki była cokolwiek frywolna więc zaraz zmieniono ją na słynną „Kraft durch Freude” czyli „Siła przez Radość”. „Kraft” to wszyscy Niemcy rozumieją i akceptują. Ale już to „Schönheit” to tylko pod warunkiem, że jest to „silne piękno”.

No i tym urządzaniem 24 godzin życia robotnika niemieckiego zajmowało się dzięki takim panom jak Hjalmar Schacht,  Robert Ley  oraz Goebbels – kilkadziesiąt instytucji/organizacji powiązanych ściśle z NSDAP , z których DAF była największa . A wysyłki stosownych broszurek edukacyjnych i propagandowych dokonywane przez firmę Devex miały to upowszechniać. A kto nie abonował, to był podejrzany. Ale abonowali wszyscy a płaciły za to niemieckie firmy, które dostawały rządowe kontrakty. Czyli też praktycznie wszystkie.


Ktoś złośliwy powiedziałby, że była to wulgarna nazistowska propaganda lub że było to „uporczywe rycie beretów’, które  połączone z błyskawicznym tworzeniem milionów miejsc pracy w przemyśle, głównie na rzecz (przyszłego) wysiłku wojennego z cichym wspomożeniem towarzyszy radzieckich – dawało pełne podporządkowanie milionów Niemców – planom nazistowskim, które miliony Niemców uznały za swoje. I że pan Georg von Holtzbrinck był  nazistą od pierwszej sekundy  i uczestniczył w jej zbrodniach i za nie odpowiada.

Ale prawnicy pana Georga w 1945 r. przez urzędem od weryfikowania nazistów wyprowadziliby tego złośliwego człowieka z „mylnego błędu”, twierdząc, że ten miły człowiek po prostu „dla biznesu” musiał współpracować z tym „reżymem”. Bo innego nie było. Czyli „był pod presją”.
Trudniej byłoby im wyjaśnić, na czym polegała „presja partii” w przypadku wydania przez firmę wydawniczą Holtzbrincka jakiejś specjalnej gazety, broszury czy albumu, rozsławiającego zwycięstwo III Reichu nad Polską we wrześniu 1939 r.  I że wśród autorów wydawanych przez wspólników Schlossera i Holtzbrincka był pan Hans Grimm, który już w latach 20-tych wypracował podstawy filozofii „klaustrofobii niemieckiej” czyli braku „Lebensraumu”, co się miało właśnie w 1939 r. przekształcić w realizację przedsięwzięcia pod nazwą:  Generalplan Ost, czyli „wyczyszczenia Polski  z podludzi” na rzecz pracowitych, porządnych Niemców, czytających książki i stosujących ergonomikę w miejscu pracy.

 

Ale „denazyfikatorzy” o to akurat nie pytali.  I pan Georg za swoje nazistowskie zbytki wykpił się karą 1200 DM, co warto porównać z jego zyskami z 1942 r. dzięki  „Deutche Arbeitsfront”- obie firmy: UVB i Devex miały obrót 1,6 mln DM a osobisty „zarobek” Georga wyniósł 120.140 DM.

Dobry niemiecki Georg dołożył się też w chwilach próby III Reichu do „wysiłku wojennego” osobiście bo 1 marca 1943 r. dostał powołanie do Wehrmachtu i dosłużył wiernie do 1945 r. Gdzie i w jakich okolicznościach – absolutna biała plama.  Nawet załapał się na niewolę wojenną, ale „z powodów zdrowotnych” szybko go wypuścili.  Miał wtedy lat 36 i był  milionerem, miał też potomków, którym mógł był przekazać  kapitały, kontakty i doświadczenie zdobyte na rynku.

W ogólnym powojennym zamęcie wspólnik August Wilhelm Schlösser zniknął tak dokładnie, że dzisiaj nie można dokopać się na jego temat niczego  a „zdenazyfikowany” Georg von Holtzbrinck  już w 1948 r. zakładał nową firmę wydawniczą .

Kapitały zbite na dostarczaniu broszurek „na front pracy” i na „front wschodni” do 1945 r. dały firmie pod niewinną nazwą „Deutscher  Bücherbund” (Niemieck Klub Książki)  na rynku książki taką przewagę, że kiedy już  zmarł założyciel i można było złożyć w cichej mogile jego powiązania z kancelarią Adolfa Hitlera i „specjalne dodatki wojenne”, następne pokolenie przystąpiło do tego, co stare wiarusy z Oberkommando der Wehrmacht i SS – zaplanowały dla „odwojowania skutków IIWW” – zaczęło skupować  nie tylko  konkurencyjne wydawnictwa niemieckie ale również całkiem spore wydawnictwa anglosaskie.
Jako Verlagsgruppe Georg von Holtzbrinck GmbH ,od roku 1971 – holding,  zaczęło  zakupy zagraniczne. W tym takie jak: Nature Publishing Group, Palgrave Macmillan, Macmillan Education, Farrar, Straus and Giroux, Picador, Pan Macmillan, St. Martin’s Press.

Wzbudziło to zaciekawienie i zaniepokojenie amerykańskiej opinii publicznej  i nawet Vanity Fair zaczęło zadawać tzw. trudne pytania.
No i pan Thomas Garke –Rothbart przekopał się przez archiwa moskiewskie, berlińskie i brytyjskie i dopiero wtedy wyszły na jaw te ciekawostki  z życia statecznego niemieckiego wydawcy Georga.

To nie miało wielkiego znaczenia, bo okazuje się, że pan Georg von Holtzbrinck zaprzyjaźnił się w odpowiednim momencie z burmistrzem Jerozolimy i wpływową postacią polityki Izraela panem Teddym Kollekiem, więc „nie było sprawy”.

„Nie było sprawy” i w 1996 r. firma pana Georga do pakietu niemieckich gazet (Tagesspiegel –Gruppe,  Verlagsgruppe –Handelsblatt, udziały we Frankfurter Allgemene Zeitung GmbH) dodał „szlachetną” Die Zeit, szczycącą się przez lata „ikoną antyfaszyzmu” czyli hrabiną Marion Dönhoff.

Sporo kasy wydano na wykucie tego „pomnika antyfaszyzmu”. Ale zły Internet  ujawnia sporo treści, które dość poważnie ten „pomnik” służący do „wychowywania Polaków w respekcie” - podkopują. Tak się bowiem składa, że akurat starożytna rodzina  Dönhoff z korzeniami gdzieś w  I Rzeczpospolitej przy bliższym poznaniu okazuje się banalną pruską rodziną z Ostpreussen ze stolicą  w Konigsbergu.  Wyróżniała się ona może tym, że za „pruskich czasów” należała do ścisłego otoczenia królów i cesarza Prus.  Po klęsce cesarskich Niemiec, elity pruskie służyły od początku nowej władzy. Nie są znane żadne wyjątki.  

   U Dönhoffów było tak jak u innych: stryj Bogslaw von Dönhoff ur. 1881, konsul  generalny w Bombaju był członkiem NSDAP i kumplem  takiego prostaka i zbrodniarza jak Gauleiter Erich Koch, brat Dietrich Georg  ur. 1902 był członkiem NSDAP. Dożył szczęśliwie 1991 r.  Brat Christoph August ur. 1901 r. był członkiem NSDAP od 1935 r. i szefem  „komórki zagranicznej NSDAP”. Na przykład w Afryce/Kenii w latach 30-tych. To z nim Marion wybrała się z nim „na safari” w latach 30-tych. Był też kierownikiem biura prawnego komórki NSDAP  w Paryżu oraz współpracownikiem Gestapo. A w 1944 r. w Waffen SS.   Dożył szczęśliwie do 1992 r.

Oczywiście ktoś powie, że to nic nie znaczy, bo „przecież Marion była antyfaszystką”. No ale na czym miał polegać ten jej „antyfaszyzm”?  Że napisała magisterkę na temat Karola Marksa, że brat jej szwagierki Karin , żony Dietricha, był zamieszany w nieznany bliżej sposób w zamach na Hitlera? Albo że znała na gruncie towarzyskim jakichś innych, bliżej nieznanych oficerów Wehrmachtu, skazanych na śmierć za zamach na Hitlera? To chyba trochę mało.

A jednak w latach 70-tych ktoś zaczął w pocie i znoju wykuwać w Polsce legendę „antyfaszystki” Marion Dönhoff a po 1989 r. prace nawet się wzmogły  i wciągnięto do niej owego nieszczęsnego  „brata szwagierki” – Heinricha von Lehndorff-Steinort.

 

Ciekawostka polega na tym, że rodzina Lehndorffów miała kilka małych majątków położonych na terenach Prus Wschodnich włączonych do Polski a majątki rodziny Dönhoff  były położone wyłącznie w obrębie dzisiejszego obwodu Kaliningrad. Nie było więc żadnych sentymentalnych miejsc w Polsce, za którymi „panienka Marion mogłaby tęsknić”.  Ale został przy granicy z obwodem Kaliningradzkim majątek  powieszonego Heinricha Lehndorffa  a w nim zrujnowany domek łowczego. 

I oto dowiadujemy się, że niejaka pani Potocka Marsh ( która  urodziła się  w  Beskowie w NRD w zupełnie niearystokratycznej rodzinie)-   „postanowiła wrócić do korzeni” na Mazurach . Po dekadach  pracy w niemieckiej  agencji DPA w Warszawie. Pani ta  kupiła za zgodą konserwatora zabytków resztki desek z ruin „dworku łowczego” ze wsi Stynort i wybudowała praktycznie nowy obiekt. Urządziła tam restaurację a w ramach „konsekwentnej narracji historycznej” jeden pokój na pięterku nazwała „salonem Marion  Dönhoff”, chociaż raczej należałoby nazwać go „salonem Heinricha Lehndorffa”.

Od pewnego czasu przedstawiciele niemieckiej administracji centralnej  pozwalają sobie na jawne ataki na Polskę pod pretekstem „sprawy uchodźców”. Ataki nie przynoszą szybkich i wyraźnych ustępstw strony polskiej.  Natomiast nowe władze polskie zabrały się energicznie do „cofania skutków” różnych szkodliwych dla Polski  elementów polityki – ekipy poprzedniej. Zatem  sięgnięto po bardziej drastyczne środki nacisku i  ujawniono małe pionki  „miejscowej  partii współpracy”.  

PS. Sprawa “blogerów w Die Zeit” przypomniała mi numer Nowego Kuriera Warszawskiego, gazety wydawanej na terenie Generalnego Gubernatorstwa przez niemieckie władze okupacyjne. Jeden numer udało mi się kiedyś kupić przypadkiem w podziemnym przejściu  na Dworcu PKP w Krakowie. Oglądanie fotografii i czytanie  artykułów  było bardzo specyficznym doświadczeniem.  Przypomniał  mi się też człowiek,  który  uwierzył w „niemiecką moc” i poszedł  na kolaborację, zawstydzając licznych kuzynów z Zakopanego i gorsząc Podhale.  I  wierszyk zadedykowany  nieostrożnemu: „Uważaj Wacuś, będziesz wisioł za cóś”.

PS2. No i nadeszła kolejna rocznica 13 grudnia roku pamiętnego.  I pamięć o bohaterach prawdziwych i fałszywych. No i przeszedł "marsz KOD".

http://www.atlantic-times.com/archive_detail.php?recordID=1646

https://de.wikipedia.org/wiki/Amt_f%C3%BCr_Sch%C3%B6nheit_der_Arbeit

https://de.wikipedia.org/wiki/D%C3%B6nhoff

Ciekawski, prowincjonalny wielbiciel starych kryminałów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo