Bogusław Mazur Bogusław Mazur
708
BLOG

Przetargi na rządzenie

Bogusław Mazur Bogusław Mazur Polityka Obserwuj notkę 5

Mało kto upatruje przyczyn zjazdu Platformy Obywatelskiej po równi pochyłej w takim traktowaniu prawa, jak się traktuje garnitur czy garsonkę. Nosić wypada, ale gdy tylko można, lepiej taki gorset zamienić na swobodne gacie, zwane szortami. Przykładem mogą być przetargi, choć nie tylko, nie tylko.

Był sobie przetarg na budowę drogi ekspresowej S2, czyli Południowej Obwodnicy Warszawy. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad wskazała, że najlepszą ofertę przedstawiła firma Astaldi. To zaś oburzyło czterech pozostałych oferentów, którzy od decyzji GDDKiA odwołali się do Krajowej Izby Odwoławczej. Rozżalone konsorcja: PORR (POLSKA) S.A, IDS-BUD S.A., SALINI POLSKA sp. z o. o. oraz Impresa Pizzarotti uznały, że zwycięska firma zaoferowała rażąco niską cenę, wynoszą – uwaga - 55 proc. szacunkowej wartości inwestycji. Odwołujący się twierdzą, że nawet nad Wisłą nie ma takich cudów, aby ktoś zdołał wybudować drogę za połowę ceny.

W dodatku budowlanej czwórce odmówiono zapoznania się z dokumentacją wybranej przez GDDKiA oferty, ponieważ Astaldi zastrzegł całość dokumentów dotyczących zaproponowanej ceny jako zawierających tajemnicę przedsiębiorstwa. GDDKiA zgodziła się na takie utajnienie, chociaż - zgodnie z sądowym orzecznictwem - jest to raczej mało zgodne z prawem.

I tu byłoby można łatwo skoczyć obunóż na GDDKiA, że postępuje skandalicznie. Ale spokojnie, wejdźmy w buty generalnych urzędników. Przetarg był ogłoszony przed nowelizacją prawa, która osłabia zobowiązanie do wyboru oferty najniższej cenowo. Urzędnicy muszą więc trzymać się zasady, że powinien wygrać ten, kto jest tani. Gdyby odrzucili najtańszą ofertę ze względu na rażąco niską cenę i wybrali jedną z droższych, nie tylko naraziliby się na odwołanie ze strony Astaldi, bo to żaden problem, ale też na takie czy owakie kontrole, np. węszące korupcję.

Podobnie z utajnieniem dokumentacji Astaldi. Nie godząc się na nią, mogliby znów narazić się na sądowe nieprzyjemności i dociekania, dlaczego uniemożliwiają udział w przetargu jednej z firm. A tak? Mają święty spokój. Sprawą zajmie się Izba Odwoławcza. Jeśli uzna odwołanie, spokojnie pracujemy dalej. Jak nie uzna, sprawa pewnie wyląduje w sądach, niech one sobie decydują.

Oczywiście od urzędników można domagać się gotowości do ponoszenia ryzyka, a nie nadgorliwości w trzymaniu się litery prawa. Można, ale czy należy? Raczej powinno się wymagać odwagi od tych, którzy prawo tworzą. Odwaga ta polegałaby na odważnym używaniu głowy przy tworzeniu przepisów.

Odejdźmy od przetargów, zostając przy drogach. Premier Ewa Kopacz ogłosiła, że w czasie wakacyjnych weekendów na autostradzie A1 „w razie oceny, że występuje korek lub zbytnie natężenie ruchu, bramki będą podnoszone”. Słusznie, bo wakacje są w lecie, a po lecie jest jesień, a jesienią są wybory. Warto więc dobrze zrobić wakacyjnym kierowcom, a zarazem jesiennym wyborcom.

Tylko, że ta dobroć będzie ogół podatników kosztować 50 mln złotych, które wyda dobry rząd, bo autostrada jest prywatna. Co więcej, tenże rząd opóźnił wdrażanie pilotażowego programu elektronicznego systemu poboru opłat za przejazd autostradami. System ten, zastępując przestarzały manualny pobór opłat przy bramkach, miał zapobiegać powstawaniu właśnie korków na autostradach.

Testowanie systemu i pełne uruchomienie go w 2016 r. zapowiadała Elżbieta Bieńkowska. Jej następczyni, minister Maria Wasiak stwierdziła, że z przeróżnych powodów nie będzie żadnego testowania, a system zacznie być wdrażany dopiero w 2018 roku. Jedna minister była więc gotowa propagować e-myto, druga uznała, że nie jest to możliwe. Dwie ministry, dwie decyzje, choć koalicja ta sama. Dwurządowy garnitur.

A teraz zjedźmy z dróg znów w kierunku przetargów. Warto, bo w sprawie przetargu MON na śmigłowce wielozadaniowe dla armii otworzył się nowy rozdział. Jak wiadomo, nasz obronny resort oznajmił z wielkim, niewątpliwie jakże szczerym żalem, że musiał z powodów formalnych odrzucić śmigłowcowe oferty PZL-Mielec i PZL-Świdnik, pozostawiając na placu boju francuską firmę Airbus Helicopters.

No to teraz PZL-Świdnik złożył pozew do Sądu Okręgowego w Warszawie wnosząc o zamknięcie postępowania przetargowego bez wyboru oferty. Zamknięcie ma nastąpić również z powodów formalnych. PZL-Świdnik utrzymuje, że przyczyny dla których odrzucono jego ofertę są nader wątpliwe, za to przetarg był tak prowadzony, iż niewątpliwie zostały wyczerpane wszystkie prawne przesłanki nakazujące jego zamknięcie.

W odpowiedzi przedstawiciele MON wyrazili nieokiełznaną radość z powodu możliwości obrony swych decyzji na salach sądowych. Ale co będzie, jeżeli np. za trzy lata okaże się, że radość była przedwczesna? Może się przecież skończyć tak (jeśli sąd uzna argumenty PZL-Świdnik), że nie  będziemy mieli w zakontraktowanej liczbie śmigłowców, ale za nie zapłacimy i to podwójnie, bo przecież firmy będą mogły żądać olbrzymich odszkodowań - czy to z powodu niezrealizowania umowy, czy też z powodu źle przygotowanego przetargu.

Bardzo ciekawe, kto i jak za to odpowiedziałby własną głową, jednak skutki dla budżetu państwa będą tego rodzaju, że przypominają się wyrażone zgrabnym rymem słowa byłego ministra Bartłomieja Sienkiewicza, który twórczo skojarzył dwie intymne części ciała z kamieni kupą.

Poglądy idące w poprzek politycznych podziałów, unikanie zamykania się w bańkach dezinformacyjnych, chętniej konkretne sprawy niż partyjne spekulacje. Dziennikarz, publicysta, bloger, z wykształcenia historyk.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka