Niestety nie oglądałem wczorajszej przedwyborczej debaty, nie zdążyłem na czas wrócić do domu. Nie mam również zaufania do medialnych skrótów i omówień, zbyt często okazywało się, że są prymitywnymi manipulacjami. Trudno, na nastepne postaram się nie spóźniać. Mimo wszystko jednak siłą rzeczy coś się tam do mnie spośród migawek z wczorajszej debaty przebiło. A szczególnie ukłuły mnie przebitki dwie. Jedna to Andrzej Sośnierz tłumaczący się, że nie ma zamiaru przeprowadzać w służbie zdrowia rewolucji. A druga to jakaś nerwowa pani doktor twierdząca, że politycy zapomnieli wspomnieć o najważniejszym w służbie zdrowia czyli lekarzach i pielęgniarkach pierwszego kontaktu.
I w tych dwóch przebitkach wydaje mi się skupia się większość z degeneracji i zgnilizny jakie służbę zdrowia toczą. Strach przed zmianami (w mniejszym stopniu reprezentowany przez Sośnierza, w większym przez tych, którzy go o rewolucję pytają) i mniej czy bardziej uświadomione przekonanie o tym, że tak jak biurokracja służy przede wszystkim dobru biurokratów tak słuzba zdrowia istnieje przede wszytskim dla lekarzy i pielęgniarek. Tak nie jest. Służba zdrowia istnieje dla pacjentów i jeśli o tym zapomni taniej będzie jeśli istnieć nie będzie. A na razie to czego potrzebuje to głębokich zmian, które można również nazwać rewolucją. Nie ma się czego bać, służbę zdrowia trzeba przeorać dopóki jest co orać.
Czy polska służba zdrowia potrzbuje pieniędzy? Tak twierdzą niektórzy, szczególnie owych pieniędzy potencjalni beneficjenci. Z pewnością jednak w pierwszej kolejności potrzebuje przytomnych menedżerów, którzy wyrwą ją z lat pięćdziesiątych zeszłego wieku i przeorganizaują nieefektywny, nielogiczny i często nieludzki system jej działania. Bo wydaje mi się, że ludzie służby zdrowia to często bardzo mili ludzie ale system w którym pracują jest tyleż "niemiły" co chory i dla tych ludzi degradujący. Być może ten system potrzbuje pieniędzy. Jednak moim zdaniem dopóki sie tego systemu nie zmieni będą to pieniądze wyrzucone w błoto.
I ja bywałem pacjentem i ja miałem operację. Dzieki niej, choć na codzień staram się nie mieć zbyt wiele, mam do czynienia z polską służbą zdrowia nader często. W szpitalu do którego sam czas jakiś temu trafiłem spotkałem ludzi różnych. W tym bardzo kompetentnych. Jak choćby chirurg, który mnie operował. I przesympatycznych i zapracowanych jak P. rehabilitantka. Dlatego nie chcąc zrobić NIKOMU krzywdy nie napiszę co to był za szpital i postaram się unikać opisów kogokolwiek pozwalających zidentyfikować.
Ad rem. Próbuję się "zapisać" do szpitala. Z sekretariatu chirurga który ma mnie operować trafiam na izbę przyjęć/rejestrację. Kolejka koszmarna choć podobno przyjecia są od ósmej a ja jestem parę minut po. Na ścianie wisi plakat w estetyce socrealistycznej. Na górze napis: Związek na Rzecz Podniesienia Wynagrodzeń w Służbie Zdrowia ( z grubsza, nie pamiętam dokładnej nazwy), pod spodem wypisane cele (niestety tu również pamięć nieco zawodzi): 1. Walczymy o dobro pacjenta, 2. Walczymy o jakość usług medycznych, 3. Walczymy o powszechną dostępność usług medycznych, 4. I żeby nikt nie odchodził bez swoich leków od okienka w aptece. Ciekawe że nie walczą o podniesienie wynagrodzeń w służbie zdrowia prawda?
Przyjęcia odbywają się w małym pokoiku. Przyjmuje jedna pani, druga sprawia wrażenie jej znudzonej asystentki. Kolejka jest gargantuiczna. A i tak nie wszyscy w niej stoją, nie dadzą rady. Mają zwyrodnienia stawów, uszkodzone różne części ciała. Stoją tylko Ci którzy są w stanie stać lub Ci których w kolejce nie ma kto zastąpi. Odgłosy z pokoiku zapisów: cofnąć się! nie przekraczać linii! tylko ci z dokumentami poproszę! Jakimi? Trzeba się było dowiedzieć! Ludzie z jednej strony doprowadzeni do pasji a z drugiej świadomi swojego uzależnienia od woli Wielkiej Blondyny Zapisującej Do Szpitala
Nieśmiałe sugestie że może druga Pani również zajęłaby się zapisami jeszcze bardziej utwardzają Wielką Blondynę. Większość mamrocze przekleństwa pod nosami. Inni zrezygnowani. Istna Dolina Jozefata. Walka o podniesienie jakości usług medycznych trwa.
Po przejściu katorgi w Dolinie Jozefata recepcji/izby przyjęć szpitala trafiam w końcu na oddział Ortopedii Urazów Kończyn Górnych (znów nie pamietam czy tak się to dokładnie nazywało). W międzyczasei przepada mi śniadanie. Chwila przy "bufecie" pielęgniarek. Szepty...a siostrę profesora damy do izolatki...i w końcu polecenie...przebrać się i położyć na salo nr 6. Więc idę.
Sala nr 6 to na szczęście sala młodych wesołków. Uff, może nie będę się nudził. Jest np. chłopak, który nie pamięta co działo się zanim ktos przywiózł go do szpitala gdzie ucięto mu duży palec i palec obok prawej stopy. Potrafi jednak żartowac z tego, że przywieziono go w japonkach. Szacunek. Ciekawe co robi na Oddziale Ortopedii Kończyn Górnych?. Informacja najważniejsza. Moje łóżko jest zajęte choć mam w nim czekać na swojego chirurga.
Chłopak który na nim leży, póki co w gorszym stanie ode mnie mówi że ma byc dzisiaj wypisany ale procedury trwaja i że możemy połozyć się razem (ech wesołki, wesołki;)). Sytuacja jest niezręczna. Oczywiscie jako całkiem na razie sprawny mówię mu żeby leżał na tym łóżku tyle ile potrzbuje, a ja sie rozejrze po szpitalu. I się rozglądam starając się nie odchodzić zbyt daleko.
Czasu na przemyślenia mam dużo. Zastanawiam się np. nad tym dlaczego śmieci w szpitalu nie są segregowane? Przecież wywóz segregowanych jest o wiele tańszy a gazety i pudełka stanowią sporą część objętości smieci w koszach. A szpital pewnie płacze z biedy. Inna ciekawa sprawa. Powszechna dostępność prądu w nieograniczonych ilościach. Na laptopy, na czajniki (później dowiem się że szpitalna herbata nie nadaje sie do picia. Może gdyby się nadawała szpital zaoszczędziłby na prądzie?), sam zresztą przywiozłem mały odtwarzacz DVD. Nie twierdzę zresztą że to źle, mnie sie podoba ale czy szpital nie ma poważniejszych wydatków niż prąd do dowolnej liczby czajników? Inna ciekawa rzecz. Baterie w łazienkach. Takie z gałkami w kształcie walców z małymi nacięciami. Rozmiem, pewnie były tanie ale czy nie było tanich z jakims bardziej praktycznym dla osób z urazami kończyn górnych uchwytem?
Oczywiście często zaglądam do sali z pytaniem o to czy nie było chirurga. Po którymś razie dowiaduję się że był, że wpadnie jeszcze później i ze przepadł mi obiad. Brak doświadczenia:). Łóżko ciągle zajete a usiaść na sali za bardzo nie ma gdzie. Znajduje mnie pielęgniarka i mówi że natychmiast mam sie stawić w "RTG" bo dzownili że mam przyjść. Spędzam tam półtorej godziny. W miedzyczasie podobno chirurg znów mnie szuka i przepada mi kolacja.
W końcu pod wieczór kładę się do swojego łóżka. Martwię się bo jutro mam operację a chirurg mnie nie obejrzał. ale przychodzi. Rany, w końcu przytomny, komptetentny i rozsądny człowiek! Hosanna! Mówi mi, że do operacji mam nic nie jeść. Super, już cały dzień nic nie jem. Pyta mnie czy boję sie operacji. Nie, nie boje się. Tzn. nie boję się bólu, boje sie że ktoś zamiast naprawić mi łokieć obetnie mi nogę.
Rano zabrali mnie na operację. Tzn. sam poszedłem. Z samej operacji pamiętam niewiele ponieważ ją przespałem. I to mnie dziwi ponieważ mówiono mi tylko o znieczuleniu miejscowym. Chyba mam prawo wiedzieć co się ze mną planuje robić? No ale nic, mam zaufanie do chirurga który mnie operował. Wprawdzie obudziłem się w trakcie operacji ale może tak miało być?
Po operacji odwieziono mnie na moja salę. Przez większą część dnia spałem więc kiedy obudziłem się wieczorem po kolacji byłem osłabiony i głodny jak pies. Na szczęście kolega dał mi jakieś ciastka.
Kilka dni później kiedy ten sam kolega bedzie sie po operacji zwijał z bólu poprosi mnie o interwencję u pielęgniarek w sparwie środków przeciwbólowych. Poszedłem, poprosiłem. Odpowiedź brzmiała: będziemy zaraz roznosić to i kolega dostanie. Czekaliśmy chyba ze dwadzieścia minut, w tym czasie kolega, chłop jak dąb był bliski płaczu z bólu. Kiedy poszedłem do pielęgniarek po raz drugi usłyszałem- Powoli, tu nie piekarnia. Odpowiedziałem- Nie, nie powoli, kolegę bardzo boli, mnie również boli a przychodzę tu ponieważ właśnie chcemy te środki dostać szybciej! Któraś przyszła i dała mu kroplówke ze środkiem przeciwbólowym. No ale pielęgniarki, nasze władczynie, miałem już obrażone na amen.
Później przy wypisie znowu usłyszę o piekarni. Ciekawy kompleks. Fakt, z chlebem bywa różnie ale go nie brakuje i zawsze jest na czas.
Ręka się już trochę goi. Dzień Wypisu. To znaczy tak słyszałem od chirurga który mnie operował. Później od pielęgniarek, że to jescze nie dziś, później, że chyba jednak a później znowu że chyba nie. Co gorsza mają zamknąć oddział do remontu więc część z nas na gwałt wypisują a część przenoszą na inne oddziały. Bardzo chciałbym wierzyć że wypisują rzeczywiście tych którzy rzeczywiście powinni już wyjść.
Obudziłem się wcześnie i od razu poszedłem do pielęgniarek żeby zapytać co mam w związku z moim ew. dzisiejszym wypisem zrobić. Co załatwić, co dostarczyć, co przygotować. Odpowiedź standardowa - nie przeszkadzać, tu nie piekarnia, mamy czas do 19. Chodizłem tak jescze kilka razy za każdym razem wywołujac coraz większą irytację. W koncu zrezygnowany usiadłem w korytarzu.
Po kilku godzinach, ok. godziny 14 usłyszałem rozmowę pielęgniarek: nie zamawiałaś obiadów? To już nie mamy pacjentów? Włączyłem się do rozmowy - macie panie, ja jescze jestem i chetnie zjem obiad. To Pan jeszcze nie wypisany? - po tej odpowiedzi musiałem stłumić wzbierającą falę agresji. Nie, nie wypisany - odpowiedziałem najspokojniej jak umiałem. No to na co Pan czeka? NIP, REGON firmy, dokumenty Pan przygotowal? Rany Boskie, za chwile pozabijam te flądry - Przecież pytam od kilku godzin co mam przygotować - Nie, nie przygotowałem, a teraz Panie poczekają aż zadzwonię do firmy i przygotuję - Przecież tu jest wszystko napisane - mówią mi pokazując tablicę nad kontuarem - Gdyby mi ją Panie pokazały wtedy kiedy pytałem mielibyśmy to już z głowy, a ja nie czytam wszystkich plakatów na korytarzu, nie wiedziałem że taki mam obowiązek.
W końcu dostarczam niezbędne informacje i powstają dokumenty wypisowe. Nie widzę wśród nich skierowania na rehabilitację a ze słów Pani Rehabilitantki wynikało że ma być. A gdzie skierowanie na rehabilitację? - pytam. Odpowiedź - nie ma. Widzę że nie ma - jestem oceanem spokoju - ale miało być. Rozmowa na jego temat odbywała się w pań obecności. To niech Panu jakiś lekarz wypisze (na oddziale nie ma już lekarzy) - o tam, na sąsiednim oddziale widzę idzie doktor ...(nazwisko)... może Pan go złapie. Puściłem się w pogoń ze spuchniętą ręką na temblaku. Po drodze inna pielęgniarka krzyknęła - Proszę nie biegać po oddziale! Przepraszam - odpowiedziałem, zatrzymałem sie i straciłem z oczu lekarza. Na szczęście po powrocie znalazł się lekarz który wypisał mi to cholerne skierowanie. Skonczyliśmy wypełniać dokumenty i poszedłem zjeść jakiś obiad bo w szpitalu już go nie dostałem (tak było łatwiej).
Jem sobie nie tani choć prosty obiadek w szpitalnym barze i myślę. Może zajrzę do karty informacyjnej którą wypisały mi pielęgniarki zanim stąd wyjadę? Wyciagnąłem, patrzę a tam rządek leków do przyjmowania. A recepty żadnej nie mam. Dziwne. Więc wracam tym szpitalnym labiryntem z tobołami i bolącą ręką na oddział. Jescze nie zamknięty - ufff. Pokazuję kartę informacyjną i pytam - czy ja potrzbuję na to recepty? Pielęgniarka do mnie podchodzi (czuję alkohol?) rzuca okiem na karte i mówi - na paracetamol pan nie potrzbuje (audiencja skończona). Ale jestem uparty i pytam dalej - no tu jest znacznie więcej leków - a na inne? Odpowiedź brzmi (uwaga!) - jak pan ich nie będzie brał będzie pan zdrowszy. Bardzo smieszne, naprawdę śmieszne - a poważnie? A poważnie to nie trzeba tego brać. To po jaką gnidę żescie to wypisali?
Na szczęście znów ratuje mnie lekarz który mówi: nie no, trzeba chłopakowi wypisać. Pielęgniarka szepcze mu do ucha (słyszę tylko - ale doktorze...) Lekarz się upiera i każe przynieść recepty wypisuje mi leki i życzy powodzenia. Ja mu również. To już koniec? Mam nadzieję że wyremontują nie tylko BUDYNEK szpitala...

Inne tematy w dziale Polityka