Picie alkoholu towarzyszy cywilizacji od początku jej powstania. Bezsprzecznie trunek ten jest przyczyną wielu wydarzeń, tragicznych, żenujących oraz romantyczno-erotycznych. Jednak specyfika spożywania alkoholu w Europie środkowo- wschodniej ma swój specjalny wymiar, nietypowy dynamiczny, można powiedzieć jakościowo inny od reszty świata. Jaka jest zatem istota tego trunku, który po swoim uaktywnieniu w organizmie otwiera nowe przestrzenie rzeczywistości?
We Francji czy Włoszech uważa się, że wino jest jedzeniem. W czasach zamieszłych, Wikingowie używali czaszek swoich wrogów do picia tego trunku. Filozofowie greccy Ksenofon i Platon szeroko rozwodzili się nad zdrowotnym działaniem wina, oraz jego leczniczym właściwościom, dającym szczęście oraz ulgę w cierpieniu. Wraz z postępującym czasem, alkohol staje się coraz bardziej popularny. Niedoceniony oraz nieoceniony można byłoby powiedzieć, był jedyną drogą znieczulenia biednego robotnika XIX wiecznego, oraz wytchnieniem dla polityka nieudacznika. Wartościujący i znieczulający po prostu alkohol-życiodajna miara świata.
Polska szlachta, G. Orwell czy S. Kisielewski poświęcili osobne rozprawy dotyczące skutków spożywania alkoholu. Odkrywcze, ciekawe, a przede wszystkim prawdziwe, były te spotkania.
W „Pamiętnikach Soplicy” Henryka Rzewuskiego można przeczytać, że gdy książę Radziwiłł był już dobrze pijany, zaczął się rozbierać, besztając przy tym szlachtę. Jednemu dał pas złoty, mówiąc „Darujęć durniu” – drugiemu kontusz: „Na świnio” – innemu spinkę brylantową: „Trzymaj ośle!” – innemu znowu żupan: „Weź kpie!” – tak że został w hajdwerach amarantowych i w koszuli, na której wisiał ogromny szkaplerz. W takim stroju, wgramolił się na wóz, na którym była ogromna beczka napełniona winem. On siadł na beczce, a wóz szlachta ciągnęła po ulicach Nowogródka.
Podobne opisy z bliskich spotkań „polskiego szlachcica z alkoholem” podaje w „Pamiętnikach” Kajetan Koźmian. Opowiada on historię Michała Granowskiego, sekretarza wielkiego koronnego, który miał w zwyczaju po pijaku rozbierać się do naga i zmuszać do tego współbiesiadników. Miał przy tym dziwną manię: krzyczał Ja Amerykanin, choć Ameryki nigdy nie powąchał. Pewnego razu zaprosił na obiad cały trybunał. Pito obficie i ochoczo. A kiedy marszałek i deputanci udali się na popołudniową sesję, Granowski, dobrze już podcięty, począł wykrzykiwać: „Ja Amerykanin! Kto mnie kocha, to samo zrobi co ja” – i z kielichem w ręku wyszedł półnago na ulicę, z koszulą zawiązaną u pasa. Gdy przyjaciele przystojnie ubrani i schludnie noszący się, zaczęli na to hasło zrzucać z siebie ubiory poczęła się dezercja tych wszystkich, którzy poczuwali się w nieporządku i niechlujstwa, pod długą polską suknią ukrytego, ale hajducy i lokaje na rozkaz pana chwytali uciekających i ich obnażali. W mgnieniu oka stanęła na ulicy czerada na pół naga; zajechała bryka z dwiema baczkami wina z wyciętymi wątorami. Badowski na pół nagi siada na jedną z nich, dają mu wielką chochlę srebrną do zupy, czerpa trunek z beczki, nalewa w kielichy – i ta cała pijacka gawiedź rusza w procesji i w dzień biały idzie ulicą ku Krakowskiej bramie.
Nostalgię Bożego Narodzenia, chciał również zgasić znakomity autor Folwarku Zwierzęcego.Swoje pijackie przygody, które miały służyć za podstawę do napisania kolejnej noweli, opisał na podstawie zdarzeń, które miały miejsce w 1931 roku. W sobotnie popołudnie wyszedłem z domu z czterema może pięcioma szylingami, albowiem zamierzałem upić się i zamroczyć alkoholem. Zaraz po otwarciu pubów, wstąpiłem do najbliższego, wypiłem cztery albo pięć kufli piwa a libację zakończyłem kwartą whisky, co spowodowało, że pozostały mi tylko dwa pensy. Gdy w butelce zostało niewiele poczułem, że jestem nieźle wstawiony- bardziej niż zamierzałem. Ledwie mogłem utrzymać się na nogach, atol mój umysł pracował sprawnie. Zataczając się szedłem chodnikiem w kierunku zachodnim. Wreszcie zauważyłem, że nadchodzą dwaj policjanci. Wyciągnąłem z kieszeni butelkę i na ich oczach wysączyłem z niej resztkę whisky, co niemal zwaliło mnie z nóg. Policjanci podbiegli, odwrócili mnie i odebrali butelkę
Oni: Stary, dość będzie na dziś, wypiłeś już pan swoje. No, idziemy.
Ja: Dokąd mnie zabieracie?
Oni: Tam, gdzie już czeka czyściutkie łóżeczko, białe prześcieradełko i dwa kocyki.
Ja: A dadzą mi tam wódy?
Bardziej filozoficznie rysował spotkania z alkoholem Kisiel, który jak wiadomo mimo ogromnego talentu, walkę z tym trunkiem przegrywał. Jak twierdził „wóda zbliża”, kulturowo, ułatwia zawiązywać przyjaźnie, pozbawia zbędnych hamulców oraz kompleksów. Jakość sama w sobie.
Różni mędrcy kiwają na to wszystko (alkoholizm) głowami. I co? Otóż, zupełnie nic – ludzie piją dalej. Prawdą jest że picie, przyjmuje zupełnie inny wymiar na przykład w Polsce, jest to wymiar fizjologiczny, agresywny gdzie każda impreza kończyć się musi dobrym dopiciem do końca w trupa lub dobrym mordobiciem. Ot taki mamy europejski standard i już. Natomiast w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii, picie ma wymiar raczej symboliczny powodujący przez asocjację określone skutki psychologiczne i w rezultacie fizyczne. Coś w rodzaju owego psa, któremu tak długo dzwoniono przy jedzeniu, aż wreszcie wystarczył sam dzwonek, aby wywołać ślinienie. Fakt pobytu w knajpie, jej zewnętrzne akcesoria, atmosfera rozprężenia, swobody nieobowiązująco płynącego czasu – to wystarczy. Alkohol przestał być treścią sprawy, stał się jej dekoracją. Powiecie że spragnionego alkoholu człowieka oszukano. Tymczasem czuje się on zupełnie dobrze – jego po prostu ocalono. Ponieważ czuje się on teraz równo – znacznie lepiej niż wtedy gdyby się upił. Przy pijaństwie jest kilka fascynujących chwil, za które płaci się fatalnymi, demonicznymi wstrząsami i okresowym zagubieniem siebie. Przy stosowanym w Anglii pozorowaniu pijaństwa, nastrój jest jednolity człowiek cały czas jest sobą panuje nad sytuacją, rozrywka podnosi go na duchu. Czy jest mniej intensywna? Możliwe, ale pewne jest że to ja się bawię – nie diabeł mną. Łączy się to z Angielskim stylem zabawy, zupełnie innym od polskiego zawadiacko – bijatyckiego stylu. Otóż w pubach „czystej krwi brytyjskiej”, ludzie na pozór są sobie obcy, nikt nikogo nie zaczepia ani nie narusza jego suwerenności a jednocześnie zabawa jest w jakiś sposób kolektywna. Długie i namiętne sączenie piwa jest normą, wspólne słuchanie muzyki standardem, jest innymi słowy łagodnie i bezpiecznie. Całe clou jest właśnie w nieintensywnym spędzaniu czasu. U nas za ideał rozrywki uważa się intensywność, w razie jej braku stosuje się duże dawki alkoholu. W Anglii rozrywka polega na rozrzedzeniu, na wolniejszym upływie czasu. Awanturowanie się czy zbiorowy erotyzm to dla Anglików nie rozrywka, bo rozrywkę rozumieją oni jako odpoczynek. Przybysz z Polski po naprężonej a walecznej atmosferze naszych nocnych lokali czuje się tu na urlopie; nic nie grozi, o nic nie chodzi, nie trzeba się wysilać, dyskutować, bronić uważać. Uderza mnie że w Anglii nikt nie pragnie wykazać swej odwagi, nikt nie ma wyczulonej zbytnio godności własnej, każdy jest skłonny usunąć się z drogi, wycofać się. Nawet nie ze swojej winy napadnięty Anglik, najpewniej przeprosi za powstały incydent. Ciekawe bowiem Anglicy którzy nie przegrali żadnej wojny nie potrzebują bicia się w obronie swej godności i ustawicznego pokazywania swej odwagi. Za to lani przez wszystkich od wieków Polacy wciąż mają się za „kozaków”: żadna zabawa nie obejdzie się bez awantury, bójki, chuligaństwa. Może mamy tutaj jakiś utajony kompleks? Zapewne tak.
Bibliografia:
J. Tuwim, Cicer cum caule czyli groch z kapustą, Iskry 2009
G. Orwell, I ślepy by dostrzegł, KAW 1990
S. Kisielewski, Opowiadania i podróże, Znak 1959
Inne tematy w dziale Kultura