Wiem wszystko zmierza ku końcowi, święta Wielkanocy również i to boli- jak cholera. A jutro nic innego tylko wstrząs i żal że już po. Tam, tam, tam rozbrzmiewał wewnętrzny głos, który czule przypominał, święta, rodzina, czas wolny i luz, ja częściowo wolny od zmartwień – wielka rzecz. Gdzieś przebrzmiewa jeszcze, delikatny jazz pełne brzmienie Sentimental journey Bena Claytona, i ja zanurzony w pojedynczych skrawkach tego co powinienem przeczytać i tym co czytam, bo zamiast zaplanowanego Shakespeara wpadam w E. A Poea – bo łatwiej, całkowicie nie muszę niczego zapamiętać analizować i zapisywać. Trzymam rytm, a tam znowu świetny Glenn Miller – nie pozwala i nie sprzyja skupieniu oraz sprostaniu wewnętrznemu postanowieniu zmierzenia się ze Zmierzchem Zachodu Spenglera, o niebiosa żeby chociaż kilka stron II tomu Dialogów Platona, przecież miałem dokończyć Teajtet. Nic z tego, topiący się lód w szklance ze szkocką nie pozwala, tylko pojedyncze fragmenty Mongoli Uryna, przyciągają do siebie mimowolnie, bo bez zobowiązań i bez obawy że czegoś mogę nie zrozumieć. Święta czas błogi, jakieś rozmowy, wieczór kolejna szklanka szkockiej, jakby więcej lodu smak jakby słabszy, a może efekt przesycenia, nie wiem - niczego już nie jestem pewien. Błogość, topniejący lód, z głośników Ben Webster nie pozwala zapomnieć że trzeba do końca nasycić się tym że mam jeszcze wolne i ciągle jest świątecznie. Chociaż przez kilka godzin. I żeby nie tak sentymentalnie, prawie bym zapomniał że Boże Narodzenie za 8 miesięcy….
Żądam zatrzymania czasu…………………………
Inne tematy w dziale Kultura